czwartek, 27 kwietnia 2017

Ja zostaję | Bratoszewice - Stryków | [WŁÓCZYKIJ #9]

Jeśli powiedziało się "a", to trzeba powiedzieć "b". A jeśli tej wiosny jest wiosna to trzeba korzystać.

Znaną już skądinąd trasą kolejową pędziłem tego ślicznego, słonecznego poranka ku Bratoszewicom. Miejscowości, w której skończyłem ostatni epizod Włóczykija. Jak już zapewne wiecie (lub lada chwila klikniecie w link kilkanaście słów wcześniej i się dowiecie :)) zdążyłem tu ledwo zwiedzić stację kolejową, ulicę Chorobliwie Szczekających Psów (czyli Kolejową) oraz boleśnie zapuszczony dwór.


poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Ile jestem w stanie dać? | DOZ Maraton Łódź 2017

Jak zapewne większość z Was już wie, chociażby z facebooka czy instagrama - we wczorajszym maratonie nie udało mi się osiągnąć żadnego z postawionych celów (poza ukończeniem). Ani nie poprawiłem życiówki, ani nie zszedłem tak blisko jak się da do 3.20, ani, przede wszystkim!, nie zaliczyłem kolejnego przyjemnego, choć wymagającego biegu na królewskim dystansie.

W sobotę zadałem pytanie - "da się?". Przez ostatnie jedenaście kilometrów i wszystkie godziny, które upłynęły od przekroczenia przeze mnie linii mety zmuszony byłem postawić inne - "ile jestem w stanie dać?".

sobota, 22 kwietnia 2017

Da się?

Jutro po raz siódmy stanę na starcie i, daj Bóg, padnę na mecie maratonu. Pewnie już kilkukrotnie używałem tego wyświechtanego frazesu, ale przypomnę go znów: bieg na 42 kilometry i 195 metrów nie jest sam w sobie aż tak trudny, jak przygotowania do niego. W zasadzie to rozgrywa się on... na treningach. Te długie miesiące żmudnych, częstych biegów mają za zadanie przyzwyczaić organizm do długotrwałego wysiłku, ale też oswoić umysł z monotonną rąbaniną jaką jest bieganie długodystansowe.

Nie oszukujmy się - do pierwszego maratonu mało komu udaje się przygotować właściwie. U mnie to było trzydzieści kilometrów radosnego hasania i pozostałe dwanaście sto dziewięćdziesiąt pięć mordęgi. O tym też już kiedyś wspominałem - maraton to nie 42,195. To 32+10+0,195. Te dziesięć kilosów ponad trzydziechę to właśnie to, co sprawia, że na ten dystans mówi się "królewski".

Tylko, że ta wiedza przychodzi z doświadczeniem. A w zasadzie to z bólem dupy (oraz pozostałych mięśni całego ciała).

wtorek, 18 kwietnia 2017

Słońce z kryształu | [ANGIELKA #1]

Dusimy się w oparach mdłej codzienności. Oddychając zbyt długo tym samym powietrzem stajemy się otępiali. Z żałosną tendencją do rozczulania się nad sobą siadamy nad obrzydliwie klejącym się stolikiem w pijalni i, zaciągając się petem (albo, co gorsza!, tym e-gównem, co ma w sobie tyle stylu co ekran dźwiękochłonny) mówimy słabym głosem do kumpla albo puszczalskiej kumpeli:

- Wiesz co? Potrzebuję więcej powietrza w życiu.

Towarzysz kiwa głową, odpala swojego peta i, zionąc odorem miernej podróbki piwa z koncernu, ciężko wzdycha. Nic się nie zmienia. Oboje nadal gnijecie, tak jak gniliście i będziecie gnili.


środa, 5 kwietnia 2017

Ro(c)k

W momencie publikacji tego tekstu mija dokładnie 365 dni od momentu kiedy przez cesarskie cięcie, za sprawą dłoni Pana Doktora Adama Jerzyńskiego, na świecie pojawił się mój syn - Jakub Dariusz Bajas.

Albo bardziej po mojemu - Kubi wylazł na powierzchnię równo rok temu.

Gdzieś w lutym 2016 łódzka ekipa Radia Eska zdecydowała się zadzwonić do Dominiki i sprezentować jej podwójną wejściówkę do kina. SMS wysłany do radia brzmiał tak: dajcie jakieś bilety, bo jestem w siódmym miesiącu ciąży i chciałabym pójść póki mieszczę się w fotelu. Sylwia Kurzela z tegoż radia w rozmowie telefonicznej zasugerowała: tylko nie idźcie na film akcji, bo taki to będziecie mieli w domu za niedługo.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

7. Pabianicki Półmaraton

Są takie dni, kiedy wstajesz i po prostu wiesz, że tego dnia wszystko Ci się uda. Takie, kiedy nie bierzesz z domu parasolki, chociaż nad miasto nadciąga wielgachna, burzowa chmura, bo jesteś pewien, że ulewa przejdzie bokiem.

I przechodzi.

Pabianicką "połówkę" od początku traktowałem jako przetarcie i sprawdzian przed zbliżającym się wielkimi krokami łódzkim maratonem. Praca jaką wykonałem na treningach od października była... dziwna. Z jednej strony harowałem jak wół z częstotliwością i intensywnością jakich nie zaznałem od dwóch lat (a nie wiem czy nie od przygotowań do maratońskiego debiutu), ale z drugiej - zdarzyło mi się kilka tygodniowych przestojów, spowodowanych życiowymi wybojami.


sobota, 1 kwietnia 2017

Świeżo

Powietrze pachniało kurzem, podnoszonym spod kół aut i rowerów i sportowych, białych butów. Chociaż chodnik prowadził prosto z południa na północ ludzie przemieszczali się we wszystkich możliwych kierunkach. Skręcali gdzie potrzebowali, przechodzili jezdnię gdzie było im wygodnie. Jak mrówki wiercąc się po miejskim kopcu, pozornie bez składu.

Było gorąco, chociaż słońce chyliło się już nisko, chowając się gdzieniegdzie za wieżowcami. Dzień dał zdrowo popalić, błogosławiąc tylko tym, którzy mogli pozwolić sobie na zimny alkohol w cieniu drzewa. Kto musiał pracować szczerze przeklinał życiodajną gwiazdę i południowy wiatr. Zmęczenie malowało się na błyszczących od potu czołach przechodniów.