poniedziałek, 24 października 2016

Chleb

Słońce leniwie wypełzało zza kamienic na Piotrkowskiej. Był wczesny, niedzielny, sierpniowy poranek. Ulica była wyjątkowo, nawet jak na tę porę, opustoszała. Jedynie dwóch mężczyzn siedziało w ogródku jednej z kafejek i sączyło czarną kawę z białych filiżanek. Cały czas spokojnie rozmawiali.

- Szykuje się gorący dzień. - stwierdził jeden z nich, wyższy jegomość, w okularach i koszuli z krótkim rękawem.
- Też tak sądzę. - odparł drugi, krępy, w luźnym t-shircie z jakimś randomowym wzorem. - Powietrze już pachnie upałem. Którą to mamy godzinę, Paweł? - zapytał. Tamten zerknął na srebrny zegarek, który wisiał mu na szczupłej, lewej dłoni.
- Dwadzieścia po szóstej. Grzesiek, pytałeś się mnie o to jakieś dziesięć minut temu! - zaperzył się Paweł. Tamten machnął ręką.
- Masz rację. Dziwnie się czuję, bez telefonu w kieszeni i to dlatego.

piątek, 21 października 2016

Coś o bieganiu

Wróciłem do (mam nadzieję) poważniejszego biegania. Takiego, wiecie, bez wymówek, odpuszczania co drugiego treningu i wmawiania sobie, że forma jeszcze zdąży przyjść, choć zostały dwa tygodnie do startu. Zamierzam ciężko przepracować zimę i sprawdzić się w kwietniu w łódzkim maratonie. Tak docelowo marzy mi się w dwa lata zejść z mojego 3:28 na 3:15, a na 30 urodziny (Boże kochany, mam realne plany na to co zrobię po trzydziestce...) "pyknąć" 3 godziny. Oprócz tego, w międzyczasie koniecznie chcę zaliczyć jeden maraton z Kubusiem i po głowie chodzi mi choć jeden, mały, nawet osiedlowy triathlon.

Zna ktoś jakieś osiedlowe triathlony, dla takich jak ja, co chcieliby wszystko, ale ich doba nadal ma 24 godziny?

W związku z tym, że wróciłem do (mam nadzieję) poważniejszego biegania, to na treningach daję odpłynąć myślom. Jedną z pierwszych było: dawno nie pisałem nic o bieganiu. Muszę napisać coś o bieganiu.

środa, 12 października 2016

Blizny

Siedziałem na twardym, drewnianym krześle w, jak mi się zadawało, ogromnym, okrągłym pomieszczeniu. Trudno było mi to określić, ponieważ panował tu nieprzenikniony mrok. Nie miałem wątpliwości co do dwóch rzeczy. Tuż przy mnie, ustawione w kręgu, stały postacie, niemal nieruchome i patrzące prosto na mnie. Dużo dalej, chyba na podwyższeniu, widziałem morze głów. Przypuszczałem, że jestem w jakimś dziwnym amfiteatrze... a może na sali sądowej?

- Gdzie jestem? - zapytałem głośno, a mój głos poniósł się echem po pomieszczeniu. Wywołało to falę szeptów z publiczności. Postacie przede mną poruszyły się i gwałtownie zbliżyły. Po kolei zaczęły zbliżać się do mojej twarzy i zaglądać mi w oczy. Rozpoznawałem ich rysy bez trudności. Już po kilku pierwszych zacząłem się szyderczo uśmiechać. Wiedziałem już co to za zaplute gremium.

Para oczu za parą oczu, ich twarze przesuwały się przede mną. To co zapamiętałem, to ich zapachy. Niektórzy pachnieli alkoholem i papierosami, u innych czułem słodką, niewinną woń perfum, kilkoro z nich wydzielało zapach starości. U wszystkich rozpoznałem łączącą ich nutę - kwaśne, gryzące w nozdrza zepsucie.

sobota, 8 października 2016

Codzienne Rytuały

Część z Was wie z Facebooka, że czytałem ostatnio, sprezentowaną mi przez Dominikę, książkę Masona Curreya "Codzienne Rytuały. Jak pracują wielkie umysły.". Postanowiłem pisać na blogu o tym co akurat udało mi się przeczytać, toteż zapraszam na kilka słów ode mnie na temat tej pozycji.

Chociaż w zasadzie więcej będzie tu moich refleksji na temat tego do czego mnie zainspirowała ta książka, aniżeli o samej książce :).

Już samo poprzednie zdanie wskazuje, iż "Codzienne Rytuały", hm, nie urywają. Na Facebooku napisałem pod zdjęciem z okładką, że "Czego to ludzie nie wymyślą". No bo jakże inaczej ustosunkować się do pomysłu opisania zwykłego dnia 161 znanych osób - pisarzy, architektów, malarzy, naukowców etc.? Od razu zacząłem się zastanawiać czemu to ma służyć?

środa, 5 października 2016

Połówka

Tak się składa, że mój synek kończy dzisiaj pół roku. W związku z tym obija mi się w głowie, niczym grzechotka po blacie stołu, kilka skromnych refleksji.

6 miesięcy to dużo czasu, czy mało? Na to pytanie odpowiedzieć musi sobie każdy samemu. Ja, patrząc wstecz, aż do dnia 2 sierpnia, kiedy to zapłakana Dominika, łamiącym się głosem oznajmiała mi na zapleczu w pracy, że jest w ciąży, stwierdzam, że to jest bardzo dużo czasu. Dużo może się wydarzyć. I tak jak dużo może się wydarzyć, tak każda sekunda z tych 15 811 200 zwiewa ekstremalnie szybko.

wtorek, 4 października 2016

Opowiem Ci o...

Nie wiem do końca skąd się wziąłem na tym dworcu. Nie przypominam sobie, żebym ubierał buty i wychodził gdzieś na spacer. Tym bardziej byłem pewny tego, że jestem absolutnie trzeźwy. Moja percepcja była całkowicie niezakłócona. Łódź Chojny wyglądał jak za każdym razem kiedy go mijałem podczas wędrówki albo na treningu.

Długi pas asfaltu z latarniami po obu stronach, ograniczone torami. I kameralny budynek jako zwieńczenie kompozycji. Jakkolwiek słowo "dworzec" kojarzy mi się z ruchem i zamętem, tak ten był oazą spokoju, jedynie sporadycznie zakłócaną warkotem koparki z towarowego terminala tuż obok.

Wyszłaś zza budynku tak, jakbyś spodziewała się mnie tam. W dłoni trzymałaś reklamówkę z dwoma zielonymi Lechami i dwoma Dębowymi. Jedno i drugie w puszce. "Po co jej aż cztery piwa?" pomyślałem i uśmiechnąłem się nerwowo.

- Czeeeść. - powiedziałaś. Jestem pewien, że specjalnie przeciągnęłaś to "e", ale i tak nie przyznałabyś się nigdy do winy.
- Cześć. - odparłem sucho. Parsknęłaś, udając rozbawienie.
- Też się cieszę, że Cię widzę. Usiądziesz ze mną na chwilę? - zapytałaś. Było to dla mnie bardzo problematyczne pytanie. Nie miałem najmniejszej ochoty widzieć cię w ogóle, a tym bardziej teraz i tu.
- Tak, pewnie. - odpowiedziałem wbrew sobie. Zawsze ceniłem moją asertywność.

Poprowadziłaś mnie chwilę za sobą i usiedliśmy na schodkach, przy peronie. Bez pytania otworzyłaś dwa Lechy i podałaś jednego mnie. Nawet nie udawałem, że próbuję pić.

- Co u ciebie? - spytałaś, uśmiechając się beztrosko.
- Nic nowego. - odpowiedziałem.
- Nie jesteś dziś zbyt rozmowny, co?
- Nie.

Zapadła cisza. Wydawało mi się, że nieco nerwowa, ale niestety. Tylko ja byłem zdenerwowany.

- Opowiedz mi o swoich byłych. - Twoje zdanie wybuchło w ciszy jak granat.
- Że co proszę? - zapytałem zdezorientowany.
- Opowiedz mi o swoich byłych. Jestem dziś jedną z nich. Może, kiedy odpowiesz mi na to pytanie, dowiem się dlaczego. I co łączy mnie z pozostałymi. - powiedziałaś. - Dobrze wiedzieć w jakim towarzystwie się przebywa.
- Skoro tak... - wymamrotałem. - Opowiem ci o Esther.
- Co?
- Hłasko.
- Uwielbiałeś go.
- Nadal uwielbiam. Tylko dziś żyje we mnie. - zaśmiałem się gorzko.

- Mam Ci opowiedzieć jakie one były, czy jak było między nami? - spytałem.
- Chcę wiedzieć jakie były.
- A pozwolisz, że nie będę wspominał ich imion? Dostatecznie mnie boli obracanie ich w milczeniu.
- Rób jak uważasz,

Nie cierpiałem tego zdania. Nigdy nie uważałem, że powinienem to robić. Jeśli, Czytelniku, rozumiesz co mam na myśli.

- Czekaj. W takim razie muszę ułożyć je sobie w głowie. I dać im jakieś tymczasowe imiona. - powiedziałem i zamilkłem. Mimochodem zacząłem sączyć piwo. Po kilku minutach byłem gotowy, żeby mówić. Nawet miałem na to ochotę.

- Słońce, Wichura, Gwiazda i Ziemia. Tak bym je określił. - rzekłem. Miałaś obojętną minę. Chciałaś tylko słuchać i ważyć każde moje słowo. Zgodziłem się na to.

- Słońce była pierwsza. Była blisko mnie od zawsze. Nie mam pojęcia kiedy się poznaliśmy. Tacy ludzie są najgorsi. Nie wiesz w jaki sposób ich oceniać, bo zanim dotrze do ciebie, że coś dla siebie znaczycie, to macie tyle wspomnień, że błądzisz między tym co jest bolesnym faktem, a przyjemnym wyobrażeniem. Chociaż ją uwielbiałem bez względu na wszystko. Znajdowałem w niej siebie, chyba jak w nikim innym. - zacząłem gadać jak nakręcony.

- Była kompletnie inna od reszty. Nie pasowała do tego obrazka, w który została wklejona. Rozumiała znacznie więcej niż powinna i to powodowało spychanie jej na margines. A im bardziej zostawała tam zrzucana, tym lepiej się tam odnajdowała. Na tej płaszczyźnie się szukaliśmy. I tam się znajdowaliśmy. Renegaci. Jak Winston i Julia.

- Brzmi pasjonująco... - powiedziałaś i gestem zachęciłaś, abym mówił dalej.

- Druga była Wichura. Wszędzie jej było pełno. O wszystkim wiedziała najlepiej, wszystkich znała najlepiej. Może dlatego, że zawsze nosiła ze sobą stolicę?

W każdym razie była najambitniejsza z nich wszystkich. Znów znalazłem w niej siebie. Wolnego ducha, który wierzy, że może być we wszystkim dobry. Fascynująca historia, bo przecież wystarczyło chociaż raz pójść na spacer. Z nich wszystkich to jej byłem najbardziej pewny. I jej się pozbyłem w najbardziej pewny sposób. Kazałem jej spierdalać...

Westchnąłem ciężko i dopiłem resztę Lecha. Nawet chwili nie zastanawiałaś się i podałaś mi drugie piwo. Byłaś cholernie ciekawa co będzie dalej.

- Gwiazda była iluzją. Ani przez chwilę nie była moja, jak jej koleżanki, które ozdabiają nocne niebo. Zawsze była moja, gdybym tylko zażyczył sobie wsiąść w rakietę kosmiczną i dolecieć do jej galaktyki. Nawet zapraszała mnie do siebie, na eksplorację jej układu.

Strasznie pracowita jednostka. Ponadprzeciętna. Chciała tak wiele, ciesząc się jednocześnie z takich drobiazgów. Nie było między nami nic, poza wszystkim. Oddałbym wiele, żeby znaleźć się po tej dobrej stronie barykady.

- To ostatnie było trudne. - skomentowałaś. - Wątpię, że ktoś kto cię nie zna to zrozumie. Ja nie rozumiem. - dodałaś.
- Masz rację. Myślę, że nawet ja tego nie rozumiem. Chciałaś opowieści, to słuchaj jej do końca. Zrozumienie albo przyjdzie, albo nie.

Pokiwałaś głową.

- Ostatnia była Ziemia.
- Czemu Ziemia? - wyrwałaś się z pytaniem. Zmierzyłem cię karcącym spojrzeniem.
- Bo pochowała mnie. Jest ostatnim wspomnieniem przeszłości. Cała reszta poza nią to teraźniejszość. Nawet jeśli bardzo odległa.
- Zabolała cię najbardziej prawda?
- Bo najwięcej zapłaciłem, żeby ułuda jaką dla mnie była, stała się rzeczywistością. Była ostatnim momentem mojego życia, kiedy oddałem siebie w całości. Od tej pory oddaję tylko cząstki. Czasem bliskie całości, ale nigdy nie będące całością.
- A jaka była ona? Nigdy o niej nie opowiadałeś.
- Była wizjonerką. Widziała świat o dwa kroki do przodu. Przez to nie potrafiła sobie poradzić z codziennością, jak ja. Myślę, że to ją tak bardzo przygnębiało. A im bardziej była przygnębiona, tym bardziej ciągnęło mnie do niej. - zamilknąłem na chwilę. - Smutna. Tak. Była bardzo smutna. Nie spotkałem innej kobiety, która tak smutnymi oczami zerkałaby na czerwoną różę, którą dostała chwilę wcześniej.

Zamilkłem, gapiąc się przed siebie.

- A jak widzisz mnie? - przerwałaś ciszę.
- Ciebie? - zapytałem. - Ciebie widzę, jak wszystkie wymienione, tylko w jednym miejscu. Zawsze byłaś cholernie ambitna i pracowita. Chciałaś wiele, często więcej niż sama byłaś w stanie sobie wyobrazić. Odlatywałaś, ale zawsze wracałaś, wiedząc gdzie twoje miejsce na Ziemi. Ciebie kochałem jako jedyną tak naprawdę.

Uśmiechnęłaś się.

- A teraz nie kochasz nikogo? - spytałaś.
- Nie. - odparłem. - Teraz nie potrafię kochać nikogo. Nawet nie chce mi się próbować. Po prostu zaspokajam popędy. Nie ma w tym nic więcej. Surowizna.
- Rozumiem. - rzekłaś. - Gdybyśmy się nie rozeszli wtedy, w styczniu, to co by teraz było? - zapytałaś. Zaśmiałem się w głos, kończąc drugie piwo.
- Byłaby teraźniejszość. Kto wie, może mielibyśmy nawet dziecko. Pewnie syna, bo zawsze pragnęłaś syna. Może nawet miałby blond włosy jak twój wymarzony Kubuś. Bo to że miałby niebieskie oczy, to jest praktycznie pewne.
- Kochałbyś taką teraźniejszość? - zapytałaś, kiedy nagle poczułem uderzenie.

Leżałem pod kołdrą. Obok leżał Kuba i Ty. Spokojnie spaliście. Napawałem się tym widokiem. Twoje ostatnie pytanie przemknęło mi w głowie.

Zamknąłem oczy. Usłyszałem oddech Kuby, chwilę później Twój, aż wreszcie sam wypuściłem powietrze. Była piąta nad ranem.

Kochałem taką teraźniejszość.

sobota, 1 października 2016

Początek Starego

- Cześć Budżu! - zawołał do mnie posiadacz czerwonego Forda Escorta, uśmiechając się szeroko. Ja sam nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu już od chwili kiedy usłyszałem charakterystyczny terkot silnika tej cudownej maszyny.
- Cześć Andrzejku. - odpowiedziałem, podając mu dłoń przez uchylone okno. - Parkuj obok Prioryteta. Stałem tam czekając na ciebie, żeby nikt nie zajął miejsca. - dodałem, całkiem serio zresztą.

Andrzejek słynął z punktualności, więc przez te (jedynie) dwadzieścia minut czekania, ktoś mógłby miejsce połasić się na to miejsce. Czy zamierzałem mu robić wyrzut? Bron Boże! Od dawna traktowałem to jako jego znak szczególny. Taki jak u ludzi, którzy nie wymawiają 'r'.

Escort zajechał na szanowne miejsce i chwile później staliśmy przy bagażniku, zaglądając do środka.

- Fiu fiu! - zawołałem widząc zawartość. Zgrzewka Perły Chmielowej i druga Goolmana.
- Pamiętasz te czasy jak Perła była oznaka piwnego szpanu? - zapytał Andrzejek, zacierając ręce.
- Pamiętam. - odparłem - Była wówczas perłą wśród Harnasi. Nomen omen.
- Otóż to Budżasku! I mam jeszcze coś. Coś co poprawi ci humor jeszcze bardziej niż te dwie zgrzewki. - zacząłem się zastanawiać czy powie mi, że ma jeszcze zgrzewkę Donnera na tylnim fotelu, czy może kupił Van Pura na promocji na BP. Andrzejek sięgnął jednak do torby Izostara, za zgrzewkami.
- Uau! - aż zakrzyknąłem z wrażenia. No to mnie chłopak zaskoczył. - Skąd wziąłeś łódzkiego Portera w butelce? To ze starych czasów? - uśmiechnął się szelmowsko.
- Budżu, trzymałem to na specjalną okazję. A sądzę, że twój wpis na bloga to taka okazja.

Zaśmiałem się i poklepałem go po plecach. Miał kamrat łeb i pamięć do takich rzeczy. Zawsze. W przeciwieństwie do mnie. Ja bym te Portery dawno wytrąbił, a na okazję bloga przyniósł byle co.

- Gdzie będziemy siedzieć? - zapytałem, po części z grzeczności - w końcu to on tu był managerem z pasji i wykształcenia.
- Muszę skoczyć na górę, wyprasować kilka rzeczy. - odpowiedział z właściwą dla siebie szczerością, choć nie bez nutki naiwnego poglądu, że to jest właśnie to co chciałem robić tego wieczoru. To też u niego cenię, wbrew pozorom.

Dużo schodów później (bo przecież nie dość, że mieszka na czwartym, to jeszcze w dwupoziomowym!) siedziałem na podłodze strychu, a Andrzejek, z zaangażowaniem pani domu z reklamy płatków śniadaniowych z USA, traktował kolejne ubrania Tefalem. Ja klasycznie robiłem mu burdel w szalikach, podpytując o co ciekawsze.

- Kiedyś mi powiedziałeś, że nie chcesz mieć wszystkich szalików jakie zrobili. - rzekłem. Andrzej nawet nie podniósł wzroku znad koszuli.
- Bo nie chcę. A ty chcesz mnie zdissować na blogu, tak? - zapytał.
- Czemu miałbym cię dissować?
- Bo przecież argumentując to, cytowałem ci Paszczaka z Muminków. - roześmiałem się w głos. Zawsze lubiłem jak mówił o banałach w poważny sposób, właściwy tylko sobie. - No właśnie. Już szydzisz!
- Nie prawda. To był świetny cytat. "Gdybym miał wszystkie, przestałbym być kolekcjonerem, a zostałbym posiadaczem". Największa frajda jest z gonienia króliczka! - Andrzejek rozchmurzył się.
- Zawsze sądziłem, że wiara w fajne jutro jest najważniejsza. Pewnie dlatego pomogła nam przetrwać te wszystkie chujowe czasy... - powiedział. Pokiwałem głową.
- Właśnie! Na moim blogu żadnych rozkmin o Krętaczach czy innych Ł. albo M.! - zmarszczył brwi. - Weź nie pierdziel! - skarciłem go od razu. - Stare czasy były fajne. Zresztą, ta pogoda przypomina mi o tych starych czasach. Jakby zaczynały się na nowo.
- Co masz na myśli? - zapytał zaintrygowany.
- Widziałem dwóch ziomków, którzy szli przez osiedle i gadali. Było dość chłodno, lekka mgła od wilgoci i późny wieczór. Zupełnie jak my za "dawnych dobrych". - wytłumaczyłem. - Weź zostaw te koszule, weźmy po piwku... po dwa piwka i połaźmy jak kiedyś.

15 minut później schodziliśmy po tych samych, upierdliwych schodach.

- Budżu, jedna sprawa... - zagaił Andrzejek na klatce.
- Co tam?
- Okłamujesz ludzi. Nigdy nie mieliśmy takich przeintelektualizowanych rozmów, jak to przedstawiasz na blogu.
- Ano fakt. Zawsze ceniliśmy proste środki wyrazu. Proste, ale nie prostackie. Jednak wybaczcie, Czytelnicy, tę fikcję. Lepiej Wam przeczyta się to co piszę, aniżeli stenogram z naszych rozmów. Tym bardziej, że treści staram się nie ruszać.

Wyszliśmy na chłód dworu.

- Coś zacząłeś mówić o "starym", Budżu.
- Owszem. - zacząłem. Gnaliśmy w kółko po starej, osiedlowej trasie. Ile okrążeń machnęliśmy, zliczyć się nie da. - Czuję, że "stare" właśnie się zaczyna. I stary.

Andrzejek spojrzał się na mnie pytająco.

- Tak, tak. Wiem. Lubisz gadać o konkretach. Już mówię o co chodzi. Mam na myśli trzy kwestie. - powiedziałem.
- Pierwsza to jesień? - zapytał Andrzejek.
- Otóż to.
- Nigdy nie lubiłem jesieni ani zimy. Zawsze łapały mnie krzywe rozkminy i doły.
- Tak było. Jak coś się psuło to wtedy. Jak wybuchały rewolucje to wtedy. Ale czy któraś z nich nie doprowadziła nas do lepszego miejsca niż poprzednie?
- No tu masz rację. Zawsze szło na plus.
- No właśnie. To dobry czas na trudne decyzje. Dlatego go lubię. Mało ludzi wychodzi wtedy z domów, więc biega się i myśli znacznie przyjemniej.

Andrzejek pokiwał ze zrozumieniem głową i podał mi drugie piwko do otworzenia.

- Reszty "starego" rozkminić nie mogę. - powiedział.
- Oj, możesz możesz. Najlepsze wakacje?
- 09! - ożywił się od razu. - Złodzieje Czasu, drugi PSS i non stop Wągry!
- Haha! - zawołałem - To jest to! A myślałeś kiedyś czemu wtedy było tak fajnie?
- Bo był luz. - odpowiedział od razu.
- Był luz i nie było planów. - potwierdziłem. - Wiesz co mnie najbardziej drażni teraz?
- Nom?
- Teraz, żeby usiąść do pisania to musi być cały rytuał spełniony. Musi być cisza, spokój, dobra muzyka, coś dobrego do picia, wszystko zrobione i w ogóle milion innych warunków. A wtedy? Pamiętam jak wróciłem ze szkoły i napisałem "Energię" na naszą drugą płytę. Po prostu, z marszu. Chyba nawet plecaka nie zdjąłem, bo miałem pierwsze cztery wersy już w głowie. I dziś sądzę, że to jeden z najlepszych tekstów jakie napisałem.
- I myślisz, że dlatego już nie nagrywamy? - zapytał.
- Myślę, że dlatego już pewnie nic nie nagramy.
- Co ty gadasz... - powiedział, ewidentnie rozczarowany.
- A ile już razy próbowaliśmy? I nawet jeden kawałek z tego nie wyszedł. Chociaż kilka dobrych tekstów napisaliśmy.
- Może dlatego, że wtedy skupialiśmy się tylko na tym i na niczym więcej? No może poza piciem piwa.- zaśmiałem się.
- Dlatego chcę, żeby wróciło u mnie drugie "stare". Takie, w którym tworzenie ma pierwsze miejsce. Jest pasją, pracą i codziennością. Bez chrzanienia, że "daję sobie rok na napisanie książki". Sam wiesz kiedy napisałeś 3/4 tekstów na tamtą płytę. - szturchnął mnie.
- No już, nie wypominaj mi tyle. Dobre były?
- Dobre.
- No to nieważne, że na ostatnią chwilę!

Złapała nas zadyszka i paliwo zaczęło się kończyć. Zaproponowałem, żebyśmy zasiedli w Escorcie i skwitowali ten wieczór Porterem. Andrzejek skwapliwie pokiwał głową.

- Wiesz, że się skasujemy? - zapytał, nie bez satysfakcji.
- Nie zapomnę, jak nie mogliśmy wysiąść z auta, bo kupiliśmy sobie po dwa i jakoś nie zauważyliśmy tych ponad 9 procent.
- Ale jest zacne.
- Cudownie zacne! Zdrówko! - brzęknęliśmy się butelkami, a Andrzejek zajrzał do schowka. Wyjął ze środka kasetę. Dopiero zauważyłem, że zmienił radio na kaseciaka.

- Jeszcze "Światła Miasta" z kasety? Przeginamy z oldschoolem! - zawołałem.
- Bo my jesteśmy oldschoolowcy. Lubimy stare czasy, wspominać o nich, przywoływać i zachowywać się jak za dawnych lat! - pokiwałem głową. Miał całkowitą rację.
- Chyba urodziliśmy się o dekadę za późno. Kto wie, może bylibyśmy dziś legendami, jak Familia HP? - powiedziałem.
- Albo chuliganami.

Zerknąłem na niego, unosząc brwi.

- No to co jest trzecim "starym"? - zapytał, widząc że na temat jego chuligańskich ambicji nie będę wypowiadał się publicznie.
- Nie co tylko kto.
- Że ty, Bużku?
- Że ja Andrzejku. To moje początki bycia czyimś starym.
- I jak się z tym czujesz?
- Dobrze. Ale kiedy przypominam sobie nasze odpały - i te dawniejsze i te ostatnie, stwierdzam, że bliżej mi wciąż do roli dziecka, niż do roli starego.
- Nie gadaj.
- Nie gadam. Ty zresztą też jesteś wyrośnięty dzieciak. Już cię za długo znam. Zresztą chyba każdy mężczyzna jest.
- Ale przyznasz, że przynajmniej jest z nami ciekawie.
- Niewątpliwie. - skwitowałem i popadliśmy w zadumę. Przyjemnie kręciło mi się w głowie, a z żołądka pulsowało ciepło Portera. Na dworze mgła była coraz gęstsza.

Patrzyłem na ledwo widoczną latarnię i zastanawiałem się - czy stare znów się zaczynało, czy może jednak nigdy się nie skończyło?