wtorek, 4 października 2016

Opowiem Ci o...

Nie wiem do końca skąd się wziąłem na tym dworcu. Nie przypominam sobie, żebym ubierał buty i wychodził gdzieś na spacer. Tym bardziej byłem pewny tego, że jestem absolutnie trzeźwy. Moja percepcja była całkowicie niezakłócona. Łódź Chojny wyglądał jak za każdym razem kiedy go mijałem podczas wędrówki albo na treningu.

Długi pas asfaltu z latarniami po obu stronach, ograniczone torami. I kameralny budynek jako zwieńczenie kompozycji. Jakkolwiek słowo "dworzec" kojarzy mi się z ruchem i zamętem, tak ten był oazą spokoju, jedynie sporadycznie zakłócaną warkotem koparki z towarowego terminala tuż obok.

Wyszłaś zza budynku tak, jakbyś spodziewała się mnie tam. W dłoni trzymałaś reklamówkę z dwoma zielonymi Lechami i dwoma Dębowymi. Jedno i drugie w puszce. "Po co jej aż cztery piwa?" pomyślałem i uśmiechnąłem się nerwowo.

- Czeeeść. - powiedziałaś. Jestem pewien, że specjalnie przeciągnęłaś to "e", ale i tak nie przyznałabyś się nigdy do winy.
- Cześć. - odparłem sucho. Parsknęłaś, udając rozbawienie.
- Też się cieszę, że Cię widzę. Usiądziesz ze mną na chwilę? - zapytałaś. Było to dla mnie bardzo problematyczne pytanie. Nie miałem najmniejszej ochoty widzieć cię w ogóle, a tym bardziej teraz i tu.
- Tak, pewnie. - odpowiedziałem wbrew sobie. Zawsze ceniłem moją asertywność.

Poprowadziłaś mnie chwilę za sobą i usiedliśmy na schodkach, przy peronie. Bez pytania otworzyłaś dwa Lechy i podałaś jednego mnie. Nawet nie udawałem, że próbuję pić.

- Co u ciebie? - spytałaś, uśmiechając się beztrosko.
- Nic nowego. - odpowiedziałem.
- Nie jesteś dziś zbyt rozmowny, co?
- Nie.

Zapadła cisza. Wydawało mi się, że nieco nerwowa, ale niestety. Tylko ja byłem zdenerwowany.

- Opowiedz mi o swoich byłych. - Twoje zdanie wybuchło w ciszy jak granat.
- Że co proszę? - zapytałem zdezorientowany.
- Opowiedz mi o swoich byłych. Jestem dziś jedną z nich. Może, kiedy odpowiesz mi na to pytanie, dowiem się dlaczego. I co łączy mnie z pozostałymi. - powiedziałaś. - Dobrze wiedzieć w jakim towarzystwie się przebywa.
- Skoro tak... - wymamrotałem. - Opowiem ci o Esther.
- Co?
- Hłasko.
- Uwielbiałeś go.
- Nadal uwielbiam. Tylko dziś żyje we mnie. - zaśmiałem się gorzko.

- Mam Ci opowiedzieć jakie one były, czy jak było między nami? - spytałem.
- Chcę wiedzieć jakie były.
- A pozwolisz, że nie będę wspominał ich imion? Dostatecznie mnie boli obracanie ich w milczeniu.
- Rób jak uważasz,

Nie cierpiałem tego zdania. Nigdy nie uważałem, że powinienem to robić. Jeśli, Czytelniku, rozumiesz co mam na myśli.

- Czekaj. W takim razie muszę ułożyć je sobie w głowie. I dać im jakieś tymczasowe imiona. - powiedziałem i zamilkłem. Mimochodem zacząłem sączyć piwo. Po kilku minutach byłem gotowy, żeby mówić. Nawet miałem na to ochotę.

- Słońce, Wichura, Gwiazda i Ziemia. Tak bym je określił. - rzekłem. Miałaś obojętną minę. Chciałaś tylko słuchać i ważyć każde moje słowo. Zgodziłem się na to.

- Słońce była pierwsza. Była blisko mnie od zawsze. Nie mam pojęcia kiedy się poznaliśmy. Tacy ludzie są najgorsi. Nie wiesz w jaki sposób ich oceniać, bo zanim dotrze do ciebie, że coś dla siebie znaczycie, to macie tyle wspomnień, że błądzisz między tym co jest bolesnym faktem, a przyjemnym wyobrażeniem. Chociaż ją uwielbiałem bez względu na wszystko. Znajdowałem w niej siebie, chyba jak w nikim innym. - zacząłem gadać jak nakręcony.

- Była kompletnie inna od reszty. Nie pasowała do tego obrazka, w który została wklejona. Rozumiała znacznie więcej niż powinna i to powodowało spychanie jej na margines. A im bardziej zostawała tam zrzucana, tym lepiej się tam odnajdowała. Na tej płaszczyźnie się szukaliśmy. I tam się znajdowaliśmy. Renegaci. Jak Winston i Julia.

- Brzmi pasjonująco... - powiedziałaś i gestem zachęciłaś, abym mówił dalej.

- Druga była Wichura. Wszędzie jej było pełno. O wszystkim wiedziała najlepiej, wszystkich znała najlepiej. Może dlatego, że zawsze nosiła ze sobą stolicę?

W każdym razie była najambitniejsza z nich wszystkich. Znów znalazłem w niej siebie. Wolnego ducha, który wierzy, że może być we wszystkim dobry. Fascynująca historia, bo przecież wystarczyło chociaż raz pójść na spacer. Z nich wszystkich to jej byłem najbardziej pewny. I jej się pozbyłem w najbardziej pewny sposób. Kazałem jej spierdalać...

Westchnąłem ciężko i dopiłem resztę Lecha. Nawet chwili nie zastanawiałaś się i podałaś mi drugie piwo. Byłaś cholernie ciekawa co będzie dalej.

- Gwiazda była iluzją. Ani przez chwilę nie była moja, jak jej koleżanki, które ozdabiają nocne niebo. Zawsze była moja, gdybym tylko zażyczył sobie wsiąść w rakietę kosmiczną i dolecieć do jej galaktyki. Nawet zapraszała mnie do siebie, na eksplorację jej układu.

Strasznie pracowita jednostka. Ponadprzeciętna. Chciała tak wiele, ciesząc się jednocześnie z takich drobiazgów. Nie było między nami nic, poza wszystkim. Oddałbym wiele, żeby znaleźć się po tej dobrej stronie barykady.

- To ostatnie było trudne. - skomentowałaś. - Wątpię, że ktoś kto cię nie zna to zrozumie. Ja nie rozumiem. - dodałaś.
- Masz rację. Myślę, że nawet ja tego nie rozumiem. Chciałaś opowieści, to słuchaj jej do końca. Zrozumienie albo przyjdzie, albo nie.

Pokiwałaś głową.

- Ostatnia była Ziemia.
- Czemu Ziemia? - wyrwałaś się z pytaniem. Zmierzyłem cię karcącym spojrzeniem.
- Bo pochowała mnie. Jest ostatnim wspomnieniem przeszłości. Cała reszta poza nią to teraźniejszość. Nawet jeśli bardzo odległa.
- Zabolała cię najbardziej prawda?
- Bo najwięcej zapłaciłem, żeby ułuda jaką dla mnie była, stała się rzeczywistością. Była ostatnim momentem mojego życia, kiedy oddałem siebie w całości. Od tej pory oddaję tylko cząstki. Czasem bliskie całości, ale nigdy nie będące całością.
- A jaka była ona? Nigdy o niej nie opowiadałeś.
- Była wizjonerką. Widziała świat o dwa kroki do przodu. Przez to nie potrafiła sobie poradzić z codziennością, jak ja. Myślę, że to ją tak bardzo przygnębiało. A im bardziej była przygnębiona, tym bardziej ciągnęło mnie do niej. - zamilknąłem na chwilę. - Smutna. Tak. Była bardzo smutna. Nie spotkałem innej kobiety, która tak smutnymi oczami zerkałaby na czerwoną różę, którą dostała chwilę wcześniej.

Zamilkłem, gapiąc się przed siebie.

- A jak widzisz mnie? - przerwałaś ciszę.
- Ciebie? - zapytałem. - Ciebie widzę, jak wszystkie wymienione, tylko w jednym miejscu. Zawsze byłaś cholernie ambitna i pracowita. Chciałaś wiele, często więcej niż sama byłaś w stanie sobie wyobrazić. Odlatywałaś, ale zawsze wracałaś, wiedząc gdzie twoje miejsce na Ziemi. Ciebie kochałem jako jedyną tak naprawdę.

Uśmiechnęłaś się.

- A teraz nie kochasz nikogo? - spytałaś.
- Nie. - odparłem. - Teraz nie potrafię kochać nikogo. Nawet nie chce mi się próbować. Po prostu zaspokajam popędy. Nie ma w tym nic więcej. Surowizna.
- Rozumiem. - rzekłaś. - Gdybyśmy się nie rozeszli wtedy, w styczniu, to co by teraz było? - zapytałaś. Zaśmiałem się w głos, kończąc drugie piwo.
- Byłaby teraźniejszość. Kto wie, może mielibyśmy nawet dziecko. Pewnie syna, bo zawsze pragnęłaś syna. Może nawet miałby blond włosy jak twój wymarzony Kubuś. Bo to że miałby niebieskie oczy, to jest praktycznie pewne.
- Kochałbyś taką teraźniejszość? - zapytałaś, kiedy nagle poczułem uderzenie.

Leżałem pod kołdrą. Obok leżał Kuba i Ty. Spokojnie spaliście. Napawałem się tym widokiem. Twoje ostatnie pytanie przemknęło mi w głowie.

Zamknąłem oczy. Usłyszałem oddech Kuby, chwilę później Twój, aż wreszcie sam wypuściłem powietrze. Była piąta nad ranem.

Kochałem taką teraźniejszość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz