niedziela, 24 lipca 2016

Cześć, Harry

UWAGA! Tekst zawiera tzw. spoilery czyli zdradza elementy fabuły serii Harry Potter. Jeśli nie znasz tej historii i dopiero zamierzasz poznać, albo nie chcesz jej poznawać bo nie, to nie czytaj dalej! Ale i tak dzięki, że tu wszedłeś/weszłaś. Hihi :).


Tak mnie wzięło, jakoś tuż przed narodzinami Kubusia, żeby przeczytać całego Harry'ego Potter'a. Skąd taki pomysł? Ano, powiem Wam, że potrzebowałem poczytać coś lżejszego, niźli to, po co zazwyczaj sięgam. Nie wiem, może dlatego czymś się denerwowałem i potrzebowałem odstresować? ;)

Przyznam szczerze, że myślałem, że będę się przegryzał przez te kilka tysięcy stron do końca roku, a tu niespodzianka. Wystarczyły cztery miesiące i dotarłem do ostatniej kropeczki w "Insygniach Śmierci". Postanowiłem więc napisać co nieco o tym, było nie było, kulturowym fenomenie przełomu wieków, skoro wyssał mi drugi raz w życiu tyle wolnego czasu (a należy pamiętać, że teraz definicja czasu wolnego nieco mi się zmieniła!).

Jednym słowem? Warto! Bo? A tu już odpowiedź w trzech punktach i więcej niż jednym słowie :).


  1. Przede wszystkim dlatego, że to fajne książki są. Po prostu. Pani Rowling stworzyła świat równie ogromny i złożony, co wiarygodny. A wszelkie "krzaczki" rosnące między światem mugoli i czarodziejów umiejętnie zaciera gumką wszechogarniającej magicznej mocy. W końcu magii nikt nie może całkowicie ogarnąć, nawet potężni Dumbledore czy Lord Voldemort, a co dopiero my, maluczcy, niewtajemniczeni.

Dlatego w ten świat się wsiąka od pierwszej do ostatniej strony. Pomysł z podzieleniem historii na 7 części, z których każda odpowiada o kolejnym roku nauki, napędza czytelnika i, zdaje się, napędzało samą autorkę. Początek jest słodki i niewinny. Zostawiona na pastwę wujostwa sierota budzi politowanie i, siłą rzeczy, sympatię. Im dalej tym robi się mniej przyjemnie, ale nie mniej ciekawie. I chociaż serducho woła, błaga o litość dla tego już i tak doświadczonego przez życie chłopaka, to los Harry'ego nie oszczędza. Zresztą - w większość tarapatów pakuje się na własne życzenie!


To chyba właśnie to najbardziej sprawia, że od tych książek jest cholernie trudno się oderwać. Po prostu od pierwszej chwili wiesz, czytelniku, że jak Harry się czymś zaintryguje, czy to sam, czy z przyjaciółmi, to póki nie dojdzie o co w tym biega, to nie spocznie. A Ty nie spoczniesz, póki się nie dowiesz z nim. Jego niedojrzałość, niewiedza i jednoczesne bycie w centrum uwagi całego czarodziejskiego świata sprawiają, że czytelnik rozwija się razem z Harry'm. Nie jest się ani przez moment mądrzejszym od niego, ale też ani przez sekundę głupim i zdezorientowanym.

No i ten angielski humor! Bajka! Ile razy musiałem przerwać czytanie, bo nie mogłem wytrzymać z rechotu. Nawet w obliczu śmiertelnych zagrożeń bohaterowie i autorka nie tracą dystansu, przez co ani przez moment nie robi się pompatycznie - a to mogłoby przebić magiczny (nomen omen) balonik zwariowanego świata nieogarniętych ekscentryków.


Jedyne co mógłbym zarzucić pani Rowling to nadmierny pośpiech przy finiszowaniu książek. Jest sobie kulminacyjny moment, długo wyczekiwany, człowiek liczy, że dadzą mu go posmakować, porozważać, a tu... Czasem kilka, czasem kilkanaście stron, że się rozjeżdżają do domów, że do zobaczenia i... już. Ja tam lubię troszkę pobawić się sukcesami (lub posmucić tragediami) z bohaterami.

I nie potrafię pozbyć się wizji łudzących podobieństw do Władcy Pierścieni. Młokos stający się wybrańcem całego świata w walce z wcielonym złem, dźwigający samotnie brzemię. We wszystkim pomaga mu wierny przyjaciel (z obowiązkowym momentem załamania), a nad wszystkim czuwa starszy, tajemniczy czarodziej, o równie potężnej mocy, co czasem mylnym osądzie. Pasuje i tu i tu, co? Muszę jednak przyznać, że nie przeszkadza to w chłonięciu Potter'a z równą zawziętością co Bagginsa.


2. Dla mnie ten podpunkt jest o tyleż istotny, że historię Harry'ego poznawałem będąc, mniej więcej, w podobnym wieku co nasz bohater. I to jest to! Najpierw tajemniczy świat wielkiej szkoły i mimowolna chęć bycia w centrum uwagi i wydarzeń. Wielkie przyjaźnie, równie wielkie niesnaski. Później stopniowe wygaszanie się entuzjazmu. Nie da się nie zauważyć, że Harry od pewnego momentu oddałby swoje życie komuś innemu, byle odwrócili od niego wzrok. Do tego pojawiają się rozterki sercowe, różnice w światopoglądzie i problemy z akceptacją siebie i rzeczywistości. Bunt przeciw wszystkiemu, co możliwe, podszyty solidną porcją egocentryzmu. I koniec końców przyspieszony kurs dojrzewania, w świecie gdzie decyzje nie podejmują się, jak do tej pory, same, gdzie łatwo o zwątpienie i trudno o wiarę w cokolwiek. Zerknięcie w ciemne i puste oczy spraw ostatecznych jest kulminacją tego powolnego i bolesnego procesu.

Och, jak mnie, sentymentalnemu Bajasowi, robiło się ciepło na serduchu, kiedy Harry jechał na wakacje do Weasley'ów i przypominałem sobie wakacje u ciotki, z gronem kuzynów i kuzynek i permanentną dobrą zabawą. Jak trzymałem kciuki za jego spotkania z Cho i jak bardzo jarałem się Ginny... znaczy się... jarałem się jak mu się dobrze powodziło w kwestiach towarzyskich! Nie zazdrościłem mu frustracji i światopoglądu, w którym każdy jest twoim wrogiem, ale... moje dni z takiego okresu też dobrze pamiętam i w myślach wołałem "WYLUZUJ! To mija! Weź się ogarnij, pogódź ze światem i się ułoży!".

Taaaak. Fajnie się to czyta, bo fajnie powspominać. Ciepło bijące ze stron tych książek, to w dużej mierze zasługa faktu, że z większością problemów, z jakimi zmagają się bohaterowie, zmagał się każdy z nas. Magia, jak się okazuje, nie pomaga w zaproszeniu tej, którą by się chciało, na bal. Nie rozwiązuje przyjacielskich waśni i nie odrabia nadmiaru odłożonych "na potem" prac domowych. Ja tam lubię w Harry'm to, że mimo bycia Chłopcem, Który Przeżył i Wybrańcem, to i tak jest pierdołą. Tak jak każdy z nas w jego wieku...

3. Nie przepadam za czytaniem współczesnej literatury. Dla mnie zbyt często nie niesie ona ze sobą żadnych wartości (stawiając na efekt), albo niesie taką ilość mądrości, że aż trudno uwierzyć w jej autentyczność i odnieść ją do tej surowej rzeczywistości, która mnie otacza.


Harry Potter do mnie trafił, bo w gruncie rzeczy, pomimo całej tej humorystyczno - ekscentrycznej otoczki, jest dla mnie książką o... śmierci. Nie w nachalny sposób, gdzie każdy zdycha, kto tylko może, albo gdzie obserwujesz powolne umieranie chorego na raka dziecka (nie umniejszając takim historiom, broń Boże!). Nie. Tutaj "główny zły" Lord Voldemort pragnie nieśmiertelności. I z tego pragnienia wynika całe zło jakie dotyka Harry'ego i cały otaczający go świat. I przypadkiem też - jeszcze większe niż zazwyczaj dobro.

Rowling śmierć dawkuje delikatnie, ale zabija bohaterów budzących sympatię. Jakby całkiem wbrew intuicji. Koniec końców sam Harry musi pogodzić się z koniecznością śmierci, aby odżyć na nowo. I, okej, dzięki magii przeżywa śmiertelne zaklęcie Voldemorta dwa razy, ale... przeżywa tak naprawdę dzięki magii, którą ma w sobie każdy z nas. Dzięki tej magii, która płynie w naszych żyłach i bije w naszych sercach, a nie jest wywoływana tajemniczą, łacińsko brzmiącą formułką i uwalniana dzięki machnięciu różdżką.


Dzięki miłości.

Brzmi to pompatycznie, wiem. Ale mam dla Was fragment, który wyjątkowo dobrze oddaje to co chcę Wam powiedzieć.

"Ach, te wszystkie odwiedziny u Hagrida, połysk miedzianego czajnika nad paleniskiem, ciasteczka twarde jak kamień, olbrzymie larwy, jego wielka, brodata twarz i Ron wymiotujący ślimakami, i Hermiona pomagająca mu ratować Norberta..."

Te myśli pozwalają Harry'emu pogodzić się ze śmiercią. Pomagają w zrozumieniu, że na drugą stronę przejść trzeba i już. Że przed śmiercią nie ma ucieczki, nawet mając jej Insygnia w rękach, co gorzko uświadamia sobie Dumbledore. To jest to clue. Według mnie cała historia spięta jest właśnie tymi końcowymi wydarzeniami - pogodzonym z losem Harrym, jego rozmową z rozczarowanym sobą samym Dubledore'm i zabijającym się własnym zaklęciem pysznym Voldemortem.

Swego czasu dużo rozmyślałem o śmierci, dużo czasu i energii mi zabrała. Dziś nadal się jej boję jak cholera, ale znalazłem w sobie to samo co znalazł Harry idąc na pewną śmierć. Tę chatkę Hagrida, która będzie świtać mi w głowie po ostatnią sekundę życia. Tę cząstkę duszy, która nawet po Avada Kedavra będzie dalej żyć.

Ta septologia, podobnie jak życie, w którymś momencie się kończy. Harry dla nas umiera. Nie wiemy co jest dalej, nawet jeśli, według opisanej historii, wciąż żyje. Czyż te wszystkie jego przygody, błahe i niezmiernie poważne nie nabierają większego znaczenia, bo zostaną zapamiętane?


To jest rewelacyjne w tej serii książek. Ten przekaz, mówiący - rób co chcesz, bo czy jesteś potężny jak Voldemort, czy mądry jak Dumbledore, czy dramatyczny jak Snape, czy szurnięty jak Luna Lovegood i tak nie zostanie po Tobie nic, poza tym co jest w środku. Między pierwszą, a ostatnią stroną.

Co zrobić, więc, jeśli jest noc, a Ty chcesz poczytać tę historię, dla samej rozrywki? Albo potrzebujesz zajrzeć wgłąb dawnego siebie, by wyłuskać co było w Tobie dobre na pierwszym czy drugim roku? A może po prostu nie wiesz jak masz spojrzeć w oczy mrocznej śmierci, tak skrytej i złowrogiej w cieniu?

Spróbuję Ci pomóc.

Lumos!