wtorek, 27 września 2016

Rzemiosło

- Uspokój się, to że jesteś w obcym mieście, nie oznacza wcale, że sobie nie poradzisz! - wołało do mnie sumienie, kiedy obudziłem się w jakiejś średniej wielkości, europejskiej metropolii. Powiedzmy, że gdzieś w Skandynawii. Wybierzcie sobie Wasze ulubione skandynawskie miasto i mnie tam połóżcie. Gdziekolwiek sobie życzycie - na ławce w parku, na chodniku, w szalecie, na barze knajpy dla tureckich emigrantów albo, jak człowieka, w łóżku blondwłosej Szwedki z dużą potrzebą rozmowy o nowym numerze National Geographic.

Przecieram oczy. Co jest... (wiecie co jest po "co jest", to nie będę pisał)? Gdzie ja jestem?

Teraz właśnie woła sumienie. Biorę kilka głębokich wdechów. Sprawdzam kieszenie. Portfel jest, telefon też. Sprawdzam zasięg - łapie. Co ma nie łapać. T-mobile łapie wszędzie, bo jest wszędzie. Myślę do kogo by tu zadzwonić. Przerzucam listę kontaktów, ale po chwili się rozmyślam.

Tuk-tuk-tuk i już włączyłem sobie lokalizację. Kilka sekund i już wiem, że jestem w ... (tak, tak! To jest tekst interaktywny, angażujący czytelnika! Sami se wpiszcie!). Okej. Ciekawe czy mam jakiś hajs ze sobą?

Mam kartę Visa!

To powinno wystarczyć. Dzięki aplikacji Google'a na moim Androidzie błyskawicznie znajduję najbliższy bankomat Euronetu. Wypłacam pieniądze z konta w BGŻ BNP Paribas i upycham gotówkę niedbale do portfela. Potrzebuję przede wszystkim odświeżyć umysł, żeby zaplanować co dalej. Dwa skrzyżowania dalej powinno być Costa Coffe.

Przy kubku kawy obmyślam plan na później. Złapię jakiś samolot SAS, Lufthansy czy innego KLM, byle dostać się do Warszawy, w najgorszym wypadku Berlina. Tylko muszę się przebrać bo te ciuchy, które mam na sobie nie są zbyt wygodne. Po godzince jestem już świeżutko wystrojony w t-shirt, bluzę i dresy z H&M.

Na lotnisko trzeba podjechać kilkadziesiąt kilometrów. Chyba wypożyczę na tę okazję auto. Bardzo przypasowało mi Volvo. Wezmę Volvo. Dam zarobić Szwedom. A Volvo to szwedzka firma, tak jak polski jest Wedel czy Biedronka. Prawda?

W głośnikach auta lecą Ellie Goulding i Coldplay. I fajnie. Lubię ich. Cieszę się, że nawet tu rozbrzmiewają znajome nuty. Parkuję na lotnisku. Bilet kupiłem już wtedy, kiedy piłem kawę, więc muszę tylko jakoś przetrwać 3 godzinki do startu samolotu. Głodnieję. Widzę na piętrze lotniska znajome kolory. Powiększony zestaw z McDonald's z obowiązkową Coca Colą napełnia mój brzuch akurat aż do powrotu do Polski...

Przecieram oczy. Co jest... (wiecie co jest po "co jest", to nie będę pisał)? Gdzie ja jestem?

Ach. Dobrze. Jestem w domu. Dominika wolno oddycha nadal śpiąc. Kuba już rozpoczął poranne śpiewy do sufitu. Obracam się na plecy i uśmiecham. Co za dziwaczny sen. Wylądowałem w jakimś obcym zakątku świata, a mimo to czułem się jakbym wyszedł na miasto w Łodzi. Nawet nie do końca pamiętam co to mogło być za miasto. Chyba gdzieś na Węgrzech. Albo w Austrii.

Jakie to uspokajające i cudowne, że świat nam się homogenizuje. Jak serek. Z Danone rzecz jasna, bo przecież nie z Jogo. Będąc nigdzie jesteśmy wszędzie. Będąc wszędzie jesteśmy nigdzie.

Mnie nie smakuje jałowe. Lubię sobie sowicie przyprawić. Ostatnio mam fazę na czarny pieprz, bo w Kredensie mają taką pizzę, z czarnym pieprzem. Poza tym Dominika kupiła młynki do pieprzu i soli morskiej i mogę się wyszaleć.

Tak, tak, jestem hipokrytą. Jem pizzę, globalny symbol wyżerki dla absolutnie każdego. Z pieprzem, tak obrzydliwie powszechną przyprawą, że aż wstyd z nim wyjeżdżać w takim wpisie.

Czemu więc o nich wspominam? Bo to konkretne zestawienie, w tej konkretnie knajpie ma charakter. Różni się od innych cudnymi detalami, które każą mi zamawiać to danie bez patrzenia w kartę, zawsze pierwszego dnia pobytu w Jastrzębiej i zawsze po sezonie (w tym roku sezon ordynarnie zrobił nas w ... i się przedłużył).

Mówi się, że konsumpcja to zło. Konsumpcja nie jest zła. Złe jest to co się konsumuje. Masowo przemieloną papkę, dla masowo przemielonych ludzi, pracujących w masowo przemielonych "Sp. z o.o". Bez smaku, charakteru i wyrazu. Ble.

Jak ja kocham to co inne. To co małe. To co wypracowane poharatanymi dłońmi, ze ślicznym sznytem niedoskonałości, nazywanym powszechnie "tym czymś". Jakże wolę gapić się na zdjęcie zrobione całkowicie spontanicznie podczas spaceru, niż wymuskane pejzaże wmuszane we mnie przez Windows 10.

Uwielbiam jak ludzie mają pełne ręce roboty. Swojej roboty. Jak realizują się w tym co sobie ukochali albo chociaż w tym co robią na mistrzowskim poziomie. I doskonalą się z dnia na dzień w tym pasjonującym pędzie ku niedoścignionemu ideałowi. Ideałowi który nie istnieje, ale i tak pociąga, jak fantasy.

Rozleźmy się po tym ogromnym świecie. Każdy niech znajdzie swoje miejsce i w nim osiądzie, bez nikogo wokół. W małych, pachnących smarem warsztatach. W studio pełnych przybrudzonych farbą pędzli. Za biurkami wiecznie zasypanymi żółknącymi z czasem pędzlami. Na ulicach, kryjących zagadki, tajemnice i ciekawostki wielkości znaczka pocztowego. Tam terminujmy. W znoju, czując zapach krwi i skwaśniałego potu doskonalmy się, aż będziemy mogli nazwać się mistrzami.

Wtedy spotkajmy się. Nie w halach produkcyjnych (jakkolwiek cudownych architektonicznie, panie Poznański), ani przypudrowanych kołchozach. Spotkajmy się na kawę w kawiarenkach z zapomnianych uliczek. Na obiad w restauracjach gdzie ten sam makaron smakuje codziennie nieco inaczej. Słuchając koncertów kapel, które mają równie dużo do powiedzenia na scenie jak do opowiedzenia przy barze. A w wolną niedzielę skoczmy na spływ kajakowy rzeką, którą wykorzystamy dziś tylko my, kaczki i łabędzie.

Jakże bardziej wolałbym chodzić z moją opowieścią od karczmy do oberży, zabawiając gawiedź za chleb, wino i łóżko na dzisiejszą noc, aniżeli promować ją na Facebooku i zliczać like'i... Ale cóż. Signum temporis. Nie odwrócę się do rzeczywistości plecami, bo już tego kiedyś próbowałem. Nawet ją odwróciłem, ale wszyscy wiemy, że z tyłu jest zawsze dupa. I wszyscy wiemy jakie ryzyko niesie ze sobą dupa.

Rzuciłem robotę. Zamierzam pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Inspirację znajdować na ulicach, w lasach czy górach, podczas spacerów, przejażdżek, a pewnie i podróży. Uczyć się języków po to żeby w nich gadać, a nie żeby się tylko w nich doskonalić. Tworzyć swoje rzemiosło, zamiast dokładać cegiełkę do cudzego.

A jeżeli uważasz, że życie to gówno to mam do Ciebie dwie sprawy. Po pierwsze odwróć rzeczywistość w dobrą stronę. A po drugie, to nawet masz rację. Tylko nie zapomnij, że lepiej turlać własną kupkę gówna, niż cudzą


sobota, 17 września 2016

Zakompleksiliśmy się

- Napijesz się czegoś? - spytałem odpalając papierosa. Siedziałem na pieńku i patrzyłem się na nią bez cienia skrępowania. Wyglądała bardzo młodo, chociaż twierdziła, że ma 18 lat. Sądzę, że bliżej było jej raczej do 16, ale nie zamierzałem się wykłócać.

- Masz jack'a? - spytała. Wstałem i podszedłem do auta. Wyjąłem z bagażnika kwadratową butelkę. Odkręciłem korek i podałem jej flaszkę. Wzięła sowity łyk. Twarda dziewczyna. Opuściła dłoń z butelką. Przeszył mnie dreszcz podniecenia. W długim swetrze, kończącym się tuż pod biodrami, zdawało się, że nie ma na sobie żadnych szortów ani bielizny. Wyobraźnia robiła swoje.

Odrzuciłem niedopałek.

- Pij do woli. - powiedziałem. - Złożę namiot i będziemy jechać. Kiwnęła głową i odwróciła się w stronę jeziora.

Szybko złożyłem sprzęt i wrzuciłem byle jak do bagażnika. Zawołałem dziewczynę, już nieco wciętą i wsiedliśmy do skody. Zrobiło się już ciemno, a na niebie zaroiło się od gwiazd. Jechaliśmy szybko pustymi, wiejskimi drogami, nie odzywając się do siebie słowem. Nie wiedziałem o czym mam z nią rozmawiać, a poza tym wolałem czerpać radość z jazdy. Lubiłem ten klimat, kiedy białe światła reflektorów kroiły gęstą jak smoła atmosferę lasu w nocy. Ten suchy, sterylny smak, wymieszany z wonią tytoniu i whisky wprawiał mnie w pewien rodzaj transu. Ciąłem kolejne zakręty nie zastanawiając się nad tym czy na którymś z nich nie wypadnę z drogi, albo czy nie wpierdolimy się pod koła ciężarówki. Po prostu gnałem przed siebie.

- Gdzie cię wysadzić? - przełamałem ciszę kiedy wjeżdżaliśmy do Łodzi.
- A dasz radę podjechać na Radogoszcz? - spytała kierując na mnie swoje maślane oczęta.
- Jest mi to całkiem obojętne. - powiedziałem. Było mi obojętne, tak samo jak jej rozpalone alkoholem i adrenaliną spojrzenie.

Nie odezwała się.

Wysadziłem dziewczynę przy Sikorskiego. Sam też wysiadłem i odpaliłem papierosa, opierając się o maskę auta. Podeszła do mnie i chciała złapać mnie na rękę, ale w połowie drogi rozmyśliła się. Szybko zbliżyła swoje usta do mojego policzka, dała mi buziaka i poszła w swoją stronę.

- Adios. - rzuciłem sucho. Obserwowałem jej nagie nogi aż zniknęła mi z oczu, po czym wsiadłem z powrotem do skody. Zerknąłem na zegarek. Była 1.30. W sam raz.

Uruchomiłem silnik i puściłem "Światła Miasta" na pełen regulator. Jadąc z dziewusią nie miałem ochoty słuchać czegokolwiek poza naszymi oddechami, ale samemu to inna bajka. Ruszyłem w miasto porą gdy już światła dnia dawno zgasły. Szybko przeleciałem przez puste ulice i skierowałem się na południowy zachód. Mimo późnej pory czułem się świeżo, jakbym wypił porządne espresso mocząc stopy w rosie poranka, gdzieś nad Biebrzą.

Nie spieszyłem się, miałem spory zapas czasu. Zamiast ekspresówki wybrałem drogę starą krajówką, żeby lepiej posmakować trasę. Co jakiś czas zatrzymywałem się na papierosa i przewietrzenie. Za Wrocławiem zaczęło świtać. Kiedy mijałem Wałbrzych refleksy słońca odbijały mi się od lusterek. Zmieniłem muzykę na drumy. Żwawo wskakiwałem na kolejne zakręty serpentyn, aż do samego Karpacza.

Kiedy zaparkowałem samochód przy Wangu była 8. Wszystko zgodnie z planem. Wyjąłem z bagażnika spakowany plecak i pociągnąłem łyk wody. Czułem się znakomicie. Organizm w Karkonoszach nie pamięta o nieprzespanych nocach. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem papierosy. Już miałem je wrzucić na deskę rozdzielczą, ale zawahałem się i schowałem je z powrotem do kieszeni.

Obudzić się, wyjść na szlak, zmęczyć się, zasnąć. Taki był plan na dziś, tylko obudziłem się jakieś 20 godzin wcześniej. Ruszyłem w góry, a im wyżej wspinałem się ja, tym wyżej wspinało się słońce, coraz bardziej przypiekając. Dzień będzie zbyt gorący. Planowałem bez przystanku dojść do Samotni i tam coś zjeść. Udało się.

Pochłonąłem cztery kanapki, popiłem mineralną i położyłem się nad Małym Stawem. Grań zerkała na mnie z wysoka, a ja czułem się bardzo malutki. Zaśmiałem się. Przypomniał mi się widok mojego syna, leżącego w swoim łóżeczku, podczas gdy my z Dominiką zerkaliśmy na niego z góry. Też był taki malutki i taki... czysty. Nie miał jeszcze zwyczajów, charakteru, nawyków i nałogów. Wszystko było znakiem zapytania, a ja w głowie układałem sobie możliwe odpowiedzi.

Tak samo musieli na mnie zerkać kiedyś moi rodzice. Przynajmniej tak mi się wydaje. Zerkali jak te góry, a ja leżałem drobniutki na dnie tej doliny łóżeczka. Co sobie myśleli? Przewidzieli, że będę zdrowo popijał, palił papierosy nocą przy drodze krajowej i szlajał się Bóg jeden wie po jakich zbyrach? Że towarzystwo wypali na mnie piętno zaniżonej wartości siebie, ich problemy nauczą mnie uciekania od ludzi, a unikanie intymnej konfrontacji z kobietami wywoła we mnie nieuzasadnioną mizoginię?

Mam nadzieję, że skupili się raczej na tym, że będę pisał dobre teksty, czytał dobre książki i wytrwale dążył do każdego celu. Wolałbym żeby tak było. Nic by to nie zmieniło, ale spokojniej by pospali. Ja przynajmniej uznałem, że Kuba będzie fajnym, grzecznym chłopcem. I spałem później tak dobrze jak mi na to pozwolił.

Wstałem z trawy i bez ociągania się ruszyłem w górę. Minąłem Strzechę i przystanąłem na sekundę na grani. Rozejrzałem się i z zadowoleniem stwierdziłem, że w najbliższej okolicy niewiele jest już punktów powyżej tego, na którym stałem.

Wiedziałem, że już nie mogę się ociągać i przyspieszyłem kroku. Złapałem nawet trochę zadyszki. Nie przejmowałem się tym, narastającym zmęczeniem także. Wszystko odpuściło, kiedy już z daleka zobaczyłem tę parę chińskich, zacieszających się oczków. Czekał na kamieniu przy drodze i trzymał, rzecz jasna, jakąś flaszkę. Uśmiechnąłem się szeroko i objęliśmy się z radością.

- Nie chciało mi się czekać o suchym pysku. - zagaił Kaziu, szczerząc z satysfakcją ząbki.
- Co masz? - spytałem
- Trójniaczek. - powiedział i podał mi butelkę z miodem. Napiłem się zdrowo. W międzyczasie zostałem zmiarkowany przez przyjaciela.
- Znowu palisz? - zatrzymał wzrok na kieszonce mojej bluzy.
- Znowu nie znowu. Miałem ochotę sobie zapalić, to kupiłem paczkę.
- Dobra, dobra. Jak było z małolatą? - błyskawicznie zmienił temat.
- Spędziliśmy cudowną noc i cudowny dzień nad jeziorem. - znów się wyszczerzył.
- Dominika wie?
- Tak, pewnie. Wysyłałem jej zdjęcia co chwilę, żeby była na bieżąco. - zaśmiał się głośno, ja zresztą też.
- Co wziąłeś? - zapytał.
- Mam porto, dwie butelki wina i po jasnym pełnym, a ty?
- Miodek, drugi miodek i gorzałkę. I dwa cydry. Jak prawdziwy Pan Zagłoba. - puścił do mnie oko.
- Urżniemy się dziś?
- Urżniemy.

Podałem mu rękę i wstał z kamienia. Szliśmy wolno w kierunku Śnieżki. Jeszcze dziś się nałazimy, bo planowaliśmy nocleg w Odrodzeniu.

- Nie uzależnisz się od tych fajek? - zapytał z troską w głosie.
- Wątpię. Nawet wtedy, gdy wypalałem półtorej paczki na dzień nie czułem się uzależniony. Poza tym nie sądzę abym umiał się uzależnić. - skwitowałem.
- To znaczy?
- Żeby się uzależnić, trzeba poświęcać wszystko dla realizacji tego jednego - nałogu. Ja nie potrafię poświęcić wszystkiego dla czegokolwiek. Zawsze muszę mieć trochę tego i trochę tamtego. Dlatego jestem taki średni. - odpowiedziałem z uśmiechem. Kaziu pokręcił głową.
- Boże, jak ty umiesz sobie wszystko pięknie uzasadnić. Na wszystko masz wymówkę... - powiedział.
- ...a koniec końców i tak jesteś tak samo zepsuty jak wszyscy. - dokończyłem za niego.

Łyknęliśmy trochę miodu.

- Jak to jest... - zacząłem - ... że mamy po 30 lat na karku...
- ...bo urodziliśmy się 30 lat temu - przerwał mi w pół zdania, złośliwa menda. Zmierzyłem go karcąco wzrokiem.
- ...że mamy po 30 lat na karku - kontynuowałem ignorując jego błyskotliwy żart - całe życie marzyło nam się łazić po górach, pić dobry alkohol, zabierać pod namiot cudne dziewuszki, ale dopiero teraz wzięliśmy się za to na poważnie?

Kaziu wzruszył ramionami.

- Ja wiem... Chyba wcześniej brakowało nam odwagi. - odpowiedział bez przekonania w głosie.
- Tak. - potwierdziłem - Chyba tak. Najtrudniej mi było przełamać ten schemat, że muszę się zawsze pytać o zdanie, co mi wolno, a czego nie.
- Nie wyglądałeś nigdy na kogoś, kto przejmuje się takimi pierdołami jak zdanie innych. A szczególnie na imprezach.
- Nie wyglądałem, ale tak było. Ach, jakże tęskniłem do tych dni, kiedy miałem wszystko gdzieś, łaziłem po mieście nocami, jeździłem rowerem wieczorami, popijałem piwko śniadaniami. To minęło. Później stawiałem sobie tylko barierki. Sam sobie!
- Fakt. Największą krzywdę najłatwiej wyrządzić sobie.
- Ale ciężko wymyślić ją samemu. Często przez lata ktoś nam pomaga z tylnego fotela. Później idziemy jego szlakiem, chociaż tego sternika już dawno nie ma.
- Chodzi o niską samoocenę i brak poczucia wartości. Umiesz prowadzić auto, ale wydaje ci się, że tylko z instruktorem obok. I kiedy później wsiadasz do auta samemu, rozglądasz się za instruktorem, zamiast patrzeć na drogę. Wjeżdżasz w drzewa, co tylko umacnia cię w twoim idiotycznym przekonaniu.

Bez słów stanęliśmy.

- Zakompleksiliśmy się. - powiedziałem.
- Zakompleksiliśmy się. - potwierdził Kaziu.

Spojrzeliśmy się na siebie i zaczęliśmy głośno się śmiać. Objęliśmy się barkami i wydudniliśmy miód do cna. Słońce cudownie przygrzewało, alkohol cudownie rozluźniał, a rozmowa i wędrówka cudownie oczyszczały duszę. Długo gadaliśmy o pierdołach, ale widziałem, że Kazia coś gryzie. W końcu nie wytrzymał.

- No weź coś powiedz z tą małolatą, bo jestem ciekaw! - zawołał.
- Ale co mam ci mówić?
- No nie wiem, jak było? Bo chyba było, nie? - zwątpił.
- Właśnie sęk w tym, że nie było. - zmarszczył brwi.
- Jak nie było? Miałeś taką dupencję w namiocie i nic?
- No nic. Nie wiem, nie mogłem jakoś. Nie mogłem zdecydować czy powinienem to robić czy nie. I uznałem, że nie. - odpowiedziałem szczerze. Kaziu wybuchnął śmiechem.
- To mówisz, że dużo się u ciebie zmieniło? - zapytał, z pełną dawką uszczypliwości. Spojrzałem na niego i wyszczerzyłem zęby.
- Nic się nie zmieniło. - powiedziałem i wzruszyłem ramionami. Słońce nadal grzało, a ja nadal nie wymazałem z siebie kłopotliwej przeszłości. Różnica polegała na tym, że przestałem próbować ją wymazać i Kaziu też przestał próbować. Dlatego zasiedliśmy pod Śnieżką, otworzyliśmy jasne pełne i delektowaliśmy się bezsensem.

A kiedy przymknąłem oczy widziałem oddalające się nagie nogi.


czwartek, 8 września 2016

Super Tata

Dzień dobry, Synu!

Wszystko zgodnie z harmonogramem. Mam 26 lat. Skończyłem studia, po studiach dostałem pracę. Krok po kroczku awansowałem i już dziś mogę pochwalić się kierowniczym stanowiskiem. Zarabiam dość dużo, żeby mama nie musiała martwić się o materialne jutro. I żeby mogła odpuścić sobie pracę gdziekolwiek, skupiając się na pełnym etacie w domu. Gotuje, sprząta, oporządza siebie i Ciebie. Na wieczór zawsze znajdzie chwilę również dla mnie. Napracuje się kobieta, więc muszę ją odciążyć.

Byłeś pierwszy, Synu. Pierwszy z planu, który obejmuje również dom i drzewo. Wszystko w swoim czasie. Muszę odłożyć jeszcze parę groszy, żeby kredyt hipoteczny zaczął mi się kalkulować. Jak tylko osiągniemy ten etap (my! Bez Was niewiele bym osiągnął!), kupuję cudowną działkę, stawiam na niej kilkaset metrów kwadratowych do mieszkania, razem wkopujemy kilkadziesiąt sadzonek i wyczesujemy kilka dorodnych psów.

Wybacz mi, że czasem mnie nie widujesz przez kilka dób. Muszę dopinać wszystko na ostatni guzik. Tak, żeby poradzili sobie kiedy mnie zabraknie. Kiedy wezmę te dwa tygodnie długo wyczekiwanego urlopu. Wtedy się wyszalejemy, mój mały świrku! Mama wysyła mi Twoje zdjęcia codziennie i nie mogę się napatrzeć na Twój zjawiskowy uśmiech. Wiesz, cieszysz się całym sobą, z byle czego. Zupełnie jak ja.

Wiem również, że świetnie się rozwijasz. Nie dziwi mnie to. Dążysz do perfekcji, całkiem słusznie. To dobra droga. Ciężką pracą dochodzi się do spektakularnych efektów. Możesz śmiało brać przykład ze mnie. Chętnie wyznaczę Ci drogę na przyszłość. Pomogę w podjęciu decyzji. Było nie było - tata to najlepsza konsultingowa opcja jaką można sobie wyobrazić. Nie dość, że zna Cię najlepiej, to jeszcze swoje rady oddaje za darmo.

Będziesz wielkim człowiekiem i urośniesz wysoko.

Powodzenia i trzymam kciuki,
Zawsze Twój,
Tata Mateusz

***

Cześć Kubi!

Wiesz... kiedy to piszę to siedzę na podłodze naszego pokoju w Jastrzębiej Górze i popijam Specjala. Boję się za mocno klikać w klawisze klawiatury, żeby Cię nie obudzić. Masz strasznie kruchy sen, ale ja wiem dlaczego. Jesteś do przesady ciekawski, a ciekawscy, tacy jak my nie sypiają zbyt dobrze. Wolimy nie spać i widzieć więcej.

Powiem Ci, że nic nie jest takie jak być powinno. Książka wydaje się zbyt wolno (chociaż zgodnie z planem), więc ciułam grosze na etacie. Zresztą nikt mi nie zagwarantuje, że zarobię coś na mojej twórczości. Wybrałem sobie najmniej pewny ze sposobów na zarabianie pieniędzy. Wiesz, pewnie i tak mnie docenią dopiero po śmierci. Nawet tak bym wolał, bo to by oznaczało, że byłem naprawdę dobry.

Etat = brak czasu. I nieważne czy po 12 czy po 8 - w domu mnie i tak nie ma. Ile bym dał, żeby zamienić te bezużyteczne minuty tam na bezużyteczne minuty z Tobą. Bo nie wiem czy robienie Ci piedziocha w pępek rozwija Ciebie lub mnie... W sumie nie obchodzi mnie to, bo ważne że śmiejemy się obaj do rozpuku, kiedy to robimy.

A jutro? Nie mam pojęcia co będzie! Zabiorę Cię w góry i przedepczemy moje jedyne wolne dni, albo przeleżymy je na plaży jak antyJanusze. Czemu anty? Bo przeleżymy na plaży całą noc, a nie cały dzień. I poczytamy gwiazdy. Chociaż znając moje szczęście, to zamiast gwiazd obejrzymy od spodu szczelną kołderkę z chmur.

Marzy mi się dom dla Ciebie. I drzewo. I nawet ten cholerny pies. Cholera jasna, zbuduję ten dom, posadzę to drzewo i będę wyprowadzał tego psa. Nie wiem jeszcze jak, bo póki co mieszkam w mieszkaniu, które dostałem od mojego taty, jeżdżę jego samochodem, a perspektywy na karierę ma Twoja mama, a nie ja. Z moich rzeczy zostają śmierdzące buty w przedpokoju i zbyt dużo butelek po piwie...

Właśnie! Twoja mama...

To jest dopiero ambaras! Kocham ją nad życie, ale w mojej głowie bardzo dużo dziwnych rzeczy się dzieje. Muszę nauczyć się przesiewać te dziwactwa i zbierać tylko rzadkie, ale przepiękne grudki złota i diamenty. A uwierz mi, im człowiek starszy tym trudniej się uczy.

A, co gorsza, im młodszy, tym mniej do nauki skory.

Trzymam w dłoni piasek i rozsypuję go po plaży. Gdzie trafią ziarenka, tego nie wiem. Zresztą jakie to ma znaczenie? Patrzyłem dziś na gwiazdy. Ustaliłem, że są definitywnie zbyt daleko od nas. I w każdej chwili może nastąpić wymarzony dzień na uderzenie asteroidy.

Kochaj siebie. Kochaj świat. Kochaj życie.

Twój,
Prawie Super Tata