wtorek, 29 grudnia 2015

Najlepiej w mróz

No siema, siema. Żyję, żyję, bez obaw! O dziwo mam ciągle jakieś nowe wyświetlenia, więc mimo upływu 3 miesięcy od ostatniego wpisu, wciąż są desperaci, którzy liczą, że coś wrzucę!

Wrzucam!

Dziś o niczym konkretnym. No trochę o mrozie, trochę o bieganiu, trochę śmiesznych śmieszności, a na koniec i tak nie będziecie ani odrobinę mądrzejsi, niż w tym momencie :).

Uwaga! Włączyłem tryb maratoński na początku grudnia! Co to oznacza? Oznacza maraton w maju! Jeeee, będę biegł w Wysowej po raz drugi 22 maja! Przynajmniej tak planuję, bo nigdy nie wiadomo jak to będzie wszystko wyglądać za pół roku.

A dlaczego nie będzie wiadomo? Bo mi się synek urodzi gdzieś między marcem, a kwietniem! Ci co nie wiedzieli niech się cieszą, ci co wiedzieli niech też się cieszą, razem ze mną i moją ukochaną :).

No właśnie taki to będzie rok szalony, jeszcze szaleńszy niż ten! W tym wydarzyło się mega dużo: były rozstania i powroty, były sprzeczki, było takie godzenie się, że ho ho, były życiowe rekordy i starty do zapamiętania na całe życie, było mnóstwo fajnych wyjazdów i mnóstwo fajnych dni w Łodzi. Dobry rok.

Przyznam Wam się szczerze, że wchodzę w ten nowy z zajawką, jakiej dawno nie miałem. Motywację daje mi perspektywa zostania ojcem, ale też w końcu znalazłem motywację w sobie, taką dla samego siebie. Zaczynałem pisać na tym blogu od "Egoisty" i dziś wreszcie jestem tym egoistą jakiego w sobie lubię. Pozytywnym, szczęśliwym, zadowolonym, ambitnym i optymistycznym.

Pozostaje tylko praca!

Najlepiej pracuje się w mróz, tyle Wam powiem! Szczególnie jeśli chodzi o bieganie, hłe hłe. Polaków mniej na chodnikach, nie pocisz się jak świnka i brakuje jeszcze tylko fruwających płatków śniegu!

Żeby nie było, że tylko bieganie i dzieci mi w głowie, to przyznam się Wam do czegoś. Nie mogę się doczekać sylwestrowej imprezy. W końcu nie da się ukryć, że życie to wieczna balanga. W związku z tym balanga jest kwintesencją życia!

Dlatego też życzenia noworoczne złożę Wam (i sobie :)) tak:

Mam nadzieję, że spędzicie tego sylwestra w gronie ludzi, z którymi chętnie spędzilibyście cały rok. Nie ważne czy będzie to jedna osoba czy sto dwadzieścia głów, niech to będą twarze za sto punktów! Jak znam ten naród, to większość z Was pierwsze kroki skieruje do lodówki, po flaszeczkę. Tak najprościej... i bardzo dobrze, bo najprostsza droga zawsze najlepiej prowadzi do celu! Toastów wzniesiecie pewnie co niemiara, niech każdy jeden, oznacza jeden ogromny powód do radości w 2016.

Wiem, że wśród czytających są też tacy, którzy z lodówki wyciągną sok pomarańczowy, albo jakąś smakowitą przekąskę. I super, człowiek nie tylko samymi używkami żyje! Sztuką jest cieszyć się bez wspomagaczy, bo najlepszy narkotyk każdy z nas ma w głowie i wydziela się samoczynnie u wszystkich szczęśliwych! Pijaki - uczcie się od niepijących!

Co więcej? Skoro już musicie żłopać, to jak Was gorzałka w przełyk zapali, to pamiętajcie, że w życiu nie zawsze jest super i trzeba się trochę wycierpieć, żeby poczuć choć odrobinę przyjemności :). Oj tak, każdemu po trochu gorzkich chwil życzę! Nie za dużo, ale dla zbalansowania słodyczy życia się przyda!

Tyle co przetańczycie, spędźcie (proporcjonalnie do całego roku lenie!) ćwicząc swoją kondychę, tyle co przesiedzicie na kanapie i przegadacie, albo przeoglądacie "z Dwójką" - spędźcie na czytaniu dobrych książek! Ile razy wyjdziecie przewietrzyć się (albo na fajkę :)), tyle razy wyjedźcie (razy 10!) i tyle ile gwiazd zobaczycie na niebie, tyle razy śpijcie pod gołym niebem! A jak będą chmury to niech będą, ile chmur tyle razy kiepska pogoda nie popsuje Wam ambitnych planów.

A jak już popijecie, pogadacie, potańczycie i złożycie sobie płomienne życzenia o północy, to rano wstańcie z kapciem w buzi, pociągnijcie sowity łyczek mineralnej i z czystym sumieniem poobijajcie się przez cały ten pierwszy dzień w roku, bo przecież każdy zasługuje na chwilę nicnierobienia (tato, pamiętam, że pracujesz, ale Ty masz 70 dni urlopu na ten rok, to jeszcze się poobijasz :))!

O, tego i w ogóle wszystkiego naj Wam życzę na ten 2016.

I jeszcze pewnej grupce zapaleńców sukcesów kadry na Euro! O matko, o matko, a co będzie jak im się w końcu, pierwszy raz za mojego żywota coś uda?! :)

No, to tyle życzeń. Postanowienia? Ambitne i dużo, chociaż wiem, że to bez sensu takie "od nowego roku nowe życie", ale jakoś nie da się oprzeć takiej unikalnej możliwości zmotywowania! Jak też macie podobnie jak ja milion planów, to pamiętajcie, żeby wytrwać chociaż dalej niż za 3 poniedziałek stycznia. Podobno to najgorszy dzień w roku, bo do tej pory zdążymy już uświadomić sobie, że nie zrealizujemy naszych entuzjastycznych postanowień, już na starcie porażka, a tu jeszcze cały rok... Trzeba oszukać system i załamać się w 4 poniedziałek!

Tyle ode mnie. Mogę jeszcze dodać, że w sobotę 2 idę biegać, więc jak ktoś postanowił sobie "biegam!" to nie ma wymówek! Nawet jak będziecie niedospani i będą bolały głowy. Jak ktoś chce to może iść ze mną, proszę pisać, ale ja nie odpuszczam! No dobra pierwszego odpuszczam, ale... litości! :)

Do zobaczenia w nowym roku!


niedziela, 6 września 2015

Taki duży, a zachowuje się jak dziecko, czyli funkcja, kultura i społeczeństwo. (Miasto zasadom wbrew cz.7)

Nie zdążyłem się obejrzeć, a tymczasem piszę już ostatni odcinek mojego cyklu. Przełaziłem, przejechałem, przejrzałem i przeczytałem ogromną cześć Łodzi, szukając dla Was i dla siebie tego co jest w moim mieście nieodpowiednie, niewłaściwe, niepoprawne i niezgodne z ogólnie przyjętymi regułami, normami i stereotypami. Czasem było zabawnie, czasem było brzydko, czasem żenująco, ale zawsze ciekawie. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ani nie pokazałem Wam, ani nawet sam nie odkryłem pewnie z połowy tego co jest warte uwagi.

Na samym początku obiecałem, że napiszę po co ten cały cykl wymyśliłem, co chciałem dzięki niemu pokazać. Dziś wyspowiadam się z tego, ale dopiero wtedy kiedy uzupełnię tę układankę o ostatni, najważniejszy element.

Off Piotrkowska, www.pozytywniewlodzi.com
Miasta zachwycają architekturą, położeniem, historią, zabytkami, muzeami, festiwalami, klimatem i milionem innych rzeczy. Nie da się jednak zachwycić żadnym z nich, czy będzie to ogromny Nowy Jork czy malutki (relatywnie ;)) Nowy Sącz, bez ludzi i tego niewidzialnego pierwiastka, który gdzieś tam krąży po gigantycznych arteriach i wąziutkich podwórkach. Bez ludzi miasta stają się puste, tracą charakter i wydają się groźne. Prypeć przyciąga aurą radioaktywnej tajemnicy, ale ja wolałbym na dłuższy urlop wybrać się do Pragi. Jakoś łatwiej byłoby mi zasnąć w stolicy Czech ;).

W związku z tym - jacy są szanowni Łodzianie (dziś wyjątkowo niepoprawnie, z dużej litery)? Och przepraszam - jakie są Łodziaki (bo tak lubimy się nazywać, podobno jako jedyni w Polsce)?

Inni. Wyjątkowo spięci. Zdają się zawsze gdzieś pędzić, jakby wisiał nad nimi ogromny przyfabryczny zegar, nieubłaganie zabierający czas do pracy. Nawet w najleniwszą z niedziel, na Piotrkowskiej wszyscy gnają przed siebie, traktując wizytę w przyknajpowym ogródku jako krótki przystanek przed dalszym biegiem (nawet jeśli ta pauza trwa kilka godzin).

Woonerf na ul. 6. Sierpnia, www.krajobrazmiejski.pl
Łodziaki to najbardziej skrajny lud, w najbardziej skrajnym narodzie tego świata. Tu nie ma szarości (znów!), tu jest tylko czerń i biel. Jesteś z nami, albo przeciwko nam. Za Widzewem, albo za ŁKSem (albo plujesz po równo na jednych i drugich). Jesteś albo miłośnikiem gwaru pubów Piotrkowskiej, albo fanem cichych parków. Kochasz Łódź, albo szczerze jej nienawidzisz.

Zawziętością zjadamy resztę kraju na śniadanie, bo jak Łodziak się uprze, to tak ma być i koniec kropka. Taka to łajba, że nie ma wyboru, albo złapiesz się czegokolwiek i przeżyjesz, albo utoniesz i nikt o Tobie nie będzie pamiętać. Tutaj rodziły się i rozbłyskiwały wielkie jednostki (nawet jeśli nie zrodzone w Łodzi, to w Łodzi ukształtowane) - Rubinstein, Tuwim, Sternfeld, Reymont czy nawet, bardziej współczesny, Boniek. Łodziak jak już jest w czymś dobry, to zazwyczaj jest najlepszy na świecie.

Łodziaki są często błyskotliwe, mają unikalne pomysły, oryginalnością przerastają niejednokrotnie swoją epokę, mają wszelkie papiery na sukces, ale... często nie potrafią dojrzeć. Czasem trzeba zejść na ziemię i pomyśleć o zwykłej codzienności, tymczasem głowy już dawno wiszą ponad stratosferą.

Dworzec Łódź Fabryczna, www.biznes.pl
Chcielibyśmy być wyjątkowi i wyjątkowo traktowani, ale zamiast tego uchodzimy za chaotycznych świrów, którzy dźwigają potężny bagaż kompleksów i próbujących, wrzeszcząc i idiotycznie podskakując jak małe dzieci, zwrócić na siebie uwagę.

Budujemy gigantyczny, podziemny dworzec i rozwalamy całe miasto na linii wschód - zachód, żeby zbudować monumentalne, efektowne cudeńka, które nie wiadomo czy się sprawdzą i przydadzą. Lepiej byłoby jednak te miliony, a wręcz miliardy złotówek wydać na równe chodniki, czyste ulice i oświetlone alejki w parkach.

Jesteśmy cholernie sfrustrowani. Szczególnie bolą nas docinki o braku historii i zabytków i porównania do znienawidzonej, niedalekiej Warszawy. Chcielibyśmy być jak stolica, chcielibyśmy być stolicą, pępkiem świata, a jesteśmy traktowani przez wszystkich jak jej denerwujący, młodszy brat.

Nie mamy papierów na super miasto. Jesteśmy stolicą województwa, ale gdyby nie centra handlowe, to mało kto z ościennych miejscowości miałby po co tu zaglądać. Kulturalnie mamy coś tam do zaoferowania, ale i tak przegrywamy z Wawką, Wrocławiem czy Krakowem. Turystycznie podobnie. Nawet sport, kiedyś topowy na skalę kraju, upada, dyscyplina po dyscyplinie.

Dlaczego? Przecież 700 tys. ludzi to potężne zaplecze dla wszystkich dziedzin życia!

Problem jest taki, że tu po prostu nie żyje się dobrze. Tak z perspektywy zwykłego dnia, październikowego czwartku. Kiedy zwykły ludek martwi się tym czy będzie miał za co utrzymać rodzinę, czy kamienica mu się nie rozleci, czy nie utkwi w obłędnym korku spiesząc się do pracy, czy wróci do domu autobusem, czy znowu będzie musiał pieszo, po dziurawym chodniku, to nie interesuje go co grają teatry, jak radzą sobie nasze siatkarki i czy festiwal filmowy odbędzie się tu czy w Bydgoszczy.

Light Move Festival, www.lightmovefestival.pl
Jesteśmy trochę ofiarami własnego sukcesu. Zachwycałem się w swoich wpisach zabudową, układem urbanistycznym i oryginalną historią, bo to są nasze atuty. Żeby jednak żyło się tu przyjemniej, trzeba by poszerzyć ulice kosztem ładnych kamienic, dodać przestrzeni do ciasnego Śródmieścia i odciąć się od bycia strefą ekonomiczną. Dorosnąć i wyrzucić stare zabawki, które trzymamy w szafie jako amulety cudownej przeszłości.

To wszystko w rękach mojego i przyszłych pokoleń. Na tyle zmienić Łódź, żeby dało się tu żyć, ale zostawić na tyle dużo, żeby nie stracić zbyt wiele z tego szalonego uroku. Już powoli zmieniamy strategię. Odwróciliśmy się z uśmiechem do Śródmieścia, rewitalizujemy kamienice i na nowo ożywiamy stare fabryki. Kolorujemy podwórka i oddajemy ulice ludziom, a nie mechanicznym potworom na czterech kołach. Sadzimy drzewa, mamy pozytywnie szurnięte, kolorowe logo i zaczynamy być dumni ze swojej odmienności.

Zaczynamy lubić Łódź, ale... ja mam pewną obawę. Nie chcę, żeby z "szarej, brudnej Łodzi" zrobiła się Łódź - klaun. Łódź może i wreszcie kolorowa, ale tak zdziwaczała, że aż ocierająca się o śmieszność. Zostańmy hipsterem miast, ale nie hipsteryzujmy przesadnie. Miasto to miejsce gdzie powinno być ciekawie i atrakcyjnie, ale to nadal miejsce, gdzie rodzimy się, uczymy, zakochujemy, bierzemy śluby, chorujemy, umieramy, chowamy zmarłych. Miejsce gdzie żyjemy, z wszelkimi plusami i minusami tego faktu.

Nie odlećmy zbyt daleko na jednorożcach z naszej nowo zbudowanej stajni przy Mickiewicza. Nie wszystkim zasadom da się być wbrew.

Przystanek przesiadkowy, czyli stajnia dla jednorożców na trasie W-Z, www.skyscrapercity.com

niedziela, 30 sierpnia 2015

Zastanów się dwa razy, czy wiesz co to "szary", czyli parki. (Miasto zasadom wbrew cz. 6)

"Brudna, szara Łódź" to bodaj najbardziej wyświechtane, a na pewno najbardziej stereotypowe określenie mojego miasta jakie kiedykolwiek powstało. Pogląd, że nie ma tu nic więcej poza kupą betonu, fabrycznymi kominami i smogiem, jest równie niesprawiedliwy, co w żaden sposób nieuzasadniony. Nawet z historycznego punktu widzenia trudno zgodzić się ze wspomnianym na początku zdaniem, bo większość zielonych obszarów o jakich za chwilę przeczytasz powstała w czasach kiedy przemysł, nomen omen, kwitł tutaj gęsto i okazale.

Ba, częstokroć przedsiębiorcy sami poświęcali tereny których byli właścicielami, żeby założyć na nich parki, ku uciesze swojej i robotników. Fakt faktem - zazwyczaj były to nadrzeczne obszary, bezużyteczne dla przemysłu, ale już bez przesady z marudzeniem. Tym bardziej, że łodzianie kochają swoje parki, uwielbiają spędzać w nich czas i skrzętnie walczą o każdy centymetr zieleni jaki tylko jest zagrożony na rzecz paskudnego asfaltu i obrzydliwego betonu.

Park Źródliska II, dawniej ogród przy siedzibie Karola Scheiblera.
Choćby ostatnia akcja, związana z przebudową trasy W-Z. Zaistniała obawa, że wykończenie trasy będzie całkowicie betonowe, zimne i "autostradowe". Naciski na Urząd Miasta spowodowały, że zdecydowano o udekorowaniu drogi licznymi "ruchoodpornymi" roślinkami.

Rzeczywistość jest taka, że w tej brudnej, szarej Łodzi o wiele więcej zielonego niż szarego!

Dociekliwy zażąda dowodów. Pozwolę sobie wykorzystać dwa. Pierwszy to mapka, zaczerpnięta z Intersitu, na której usunąłem wszystkie warstwy poza terenami zielonymi i granicami dzielnic.

Łódzka zielień, źródło: http://mapa.lodz.pl/
Wydaje mi się, że trochę tego jest. Gdyby zgrupować wszystkie te obszary w jednym miejscu, to podejrzewam, że zapełniłyby całą dzielnicę, na przykład takie Bałuty. Według danych miejskich obszary zielone to jakieś 30% powierzchni miasta! Nie można zapomnieć, że w takich statystykach nie ujmuje się drzewek rosnących przy ulicach, osiedlowych skwerków i pracowniczych ogródków działkowych. Wychodzi na to, że sporo tej zieleni w mieście szarości.

Oczywiście nie każdego mapka może przekonywać - ot, same Łagiewniki zajmują ogromną część miasta, a dużo jest pustych przestrzeni chociażby na Widzewie. Może w takim razie zapoznamy się z listą łódzkich parków i skwerów?

Łagiewniki, wejście do rezerwatu "Las Łagiewnicki".
Zdrowie, Poniatowskiego, Bp. Klepacza, Skwer Linkego, Skwer przy pl. Hallera, Na Brusie, Sielanka, Wenecja, Reymonta, Dąbrowskiego, Legionów, ZUS, przy ul. Leczniczej, przy Pięknej (swoją drogą park w miejscu cmentarza, polecam na randkę... nie, nie z wampem, z wampirem ;)), Skwer Św. Maksymiliana Marii Kolbego, Skwer Dubaniewicza, Przy Konnej, Stawy Jana, Stawy Stefańskiego, Rudzka Góra, Młynek, 3 Maja, Rozrywkowy, Widzewski, Źródliska I i II, Nad Jasieniem, Podolski, Kilińskiego, Na Stokach, Górka Widzewska, Źródła Olechówki, Staszica, Moniuszki, Sienkiewicza, Matejki, Skwer im. Związku Strzeleckiego "Strzelec", Skwer przy POW, Skwer Powstania Węgierskiego 1956 roku, Andrzeja Struga, Szarych Szeregów, Staromiejski, Julianów, Helenów, Żeromskiego, Małogoskie Pole, Park Kielecki, Andersa, Piastowski, Plac Piastowski, Przy Hipotecznej, Skwer Olszynki Grochowskiej, Skwer Gdański, Park Ocalałych i lasy komunalne: Ruda Popioły, Łagiewnicki, Uroczyska: Lublinek, Augustów, Opolska-Beskidzka, Żabieniec, Harcerski Las, Helenówek, Feliksin, Zjadowa, Przy Rudzkiej, Zakładowej i Olechówce. I Ogród Botaniczny, teren przecież zielony, chociaż ani to park, ani las!

Uf.

Przepisałem dla Was wszystkie z www.zielonalodz,pl i, przyznam szczerze, co najmniej 1/3 nie znam. Wydaje mi się też, że brakuje kilku, albo zostały potraktowane "zbiorczo" (jak 3 Maja i Baden-Powella). Mniej więcej wychodzi tego łącznie z 70 obiektów!

Młynek.
Tak patrzę teraz, że muszę jeszcze sporo nadrobić w tematyce łódzkich parków, a... zielony w tym temacie raczej nie jestem. Jeśli więc ktoś uważa, że w Łodzi to szaro i brudno to polecam wycieczkę po parkach. Samo "zaliczenie" chociaż połowy w kilka dni będzie sporym wyzwaniem, a nie można zapomnieć, że - jak to w Łodzi - każdy park skrywa masę niespodzianek, niespotykanych obiektów i fascynujących historii. Można by cały urlop spędzić wędrując po łódzkiej zieleni, gwarantuję!

Park Sienkiewicza. Estetycznie mnie nie powala, ale ile tu kryje się tajemnic!
Żeby nie zostać gołosłownym - opiszę Wam kilka moich ulubionych. To moje subiektywne top 5, nie znaczy więc, że wrzucam "The Best of...", bo musiałbym wybrać chyba ze dwadzieścia, a tego by nikt nie przetrzymał. I tak już przesadnie się rozpisuję, jak zwykle zresztą ;). Zresztą przy okazji chcę się podzielić moimi skojarzeniami i wspomnieniami z danym parkiem.

1. Helenów.

Jeden ze stawów w Helenowie...
Mój absolutny, bezwarunkowy numer jeden. Nie jest ani największy, ani nawet najładniejszy. Nie ma w nim Bóg wie jakich atrakcji. Kilka alejek, kilka stawów i pseudoromantyczna "grota". Dla mnie to jednak bodaj najważniejsze miejsce z czasów wczesnego dzieciństwa, czyli mniej więcej do 7. roku życia. Dlaczego?

Mieszkaliśmy niedaleko, przy Sterlinga 12 i do Helenowa było najbliżej. Pamiętam jak ogromne wrażenie wywierały na mnie te strome zejścia do stawów, przecudna aleja wzdłuż KS "Społem" (zresztą sam tor kolarski w klubie też był dla mnie czymś wyjątkowym), czy zbieranie kasztanów i wszelakich kolorowych liści na jesień. Swoją drogą jesienią łódzkie parki wyglądają najcudniej, więc jest teraz dobry moment na to żeby je odwiedzić ;).

...i kolejny, a wszystkie urocze!
Co dzisiaj mnie tam urzeka? Cisza. Jak w całej tamtej okolicy ta tajemnicza cisza. Czemu tajemnicza? Bo to niby centrum, sama esencja Śródmieścia, a jednak zawsze jest tam stosunkowo cicho jak na takie miejsce. Helenów jest absolutną enklawą tej ciszy, usytuowany w dolince Łódki, więc tym bardziej odgrodzony od miejskiego gwaru. Naprawdę nietrudno zapomnieć tutaj, że się jest w Łodzi, pośród tego całego zgiełku i pędu śródmiejskich ulic.

Grota miłości, he he ;)
2. Park Poniatowskiego.

Głowna aleja w Poniatowskim.
Kwintesencja miejskiego parku, niejednorodny, o wielu różnych obliczach i zakamarkach, doskonały zarówno dla miłośników biegania, matek spacerujących z wózkami, młodych par szukających zacisza, aby oddać się gorącym pocałunkom czy grupek lubujących się w plenerowym imprezowaniu. I nikt nikomu nie wchodzi na głowę!

W Poniatowskim nikt sobie w paradę nie wchodzi ;).
Już sam ogrom parku na to pozwala, ale też fakt, że każda część "Poniatowskiego" jest inna. Są i rozległe łączki i tajemnicze niby starożytne "świątynki" i mostek zakochanych i szerokie, przyjemnie oświetlone aleje. Znajdzie się tu też takie niecodzienne atrakcje jak... cmentarze, budynek szkoły, a nawet klub tenisowy. No i oczywiście, troszkę zabawny, ale warty wspomnienia labirynt z żywopłotu.

Obelisk na jednym z dwóch cmentarzy żołnierzy radzieckich.
"Labirynt" z żywopłotów. Uwaga - rozczarowanie! To nie tu kręcili czwartą część Harrego Pottera...

Nowa moda, czyli znajdź chociaż centymetr mostu i powieś na nim kłódkę...
Wspominałem już, że jesienią w łódzkich parkach najpiękniej?
 Tutaj też mam masę wspomnień z dzieciństwa, szczególnie że "Poniatowski" kojarzy mi się z czymś wyjątkowym. Pojawialiśmy się tam zazwyczaj w wolne niedziele, tak jakby było to miejsce odświętne. Zresztą dużo później sam wpadałem tutaj świętować - z moimi znajomymi z czeciej ef z liceum to właśnie tutaj, skryci na łączce, między drzewami, świętowaliśmy zakończenie szkoły i "odbębnienie" matur. I w końcu - ostatnimi czasy sporo razy zaglądaliśmy tam wieczorami z Dominiką, gawędząc na ławeczkach, w alejce która mnie kojarzy się z Nowym Jorkiem, w którym nigdy nie byłem ;).

Alejka "nowojorkska" ;).
3. Zdrowie.

Aleja gen. Orlicz-Dreszera w parku na Zdrowiu. Zwróćcie uwagę na zapalone latarnie, zdjęcie robiłem ok. 16 :).
Już sama nazwa sugeruje, że miejsce to od dawien dawna odgrywało ważną rolę w życiu łodzian. Jak zwykło się mawiać - jedziemy po zdrowie na Zdrowie, stąd potoczna nazwa parku. O.S.T.R. zastanawiał się w jednym ze swoich kawałków "Czemu ten las to park od słowa zdrowie?" i trochę miał w tym racji. To bodajże najbardziej dziki z łódzkich parków. Nie oznacza to, że jest cały zachaszczony i zaniedbany. Po prostu drzewostan, alejki, wszystko sprawia wrażenie jakby zostało tylko nieco uporządkowane od czasów kiedy rosła tu puszcza.

Lasopark na Zdrowiu.
 Park jest gigantyczny, więc jest w nim masa miejsc, w których można odpocząć od miejskiej rzeczywistości i wszechobecnych ludzi. Szczególnie w tej części na południe od ul. Konstantynowskiej. Tym bardziej, że większość ruchu kumuluje się wzdłuż alei przy której znajdują się Lunapark, stawy oraz zoo. Głębiej w park zapuszcza się dużo mniej osób.

Żywej duszy nie ma! Takie miejsca lubię!
Tym bardziej, że, poza mieszkańcami Retkinii, łodzianie mają do parku dość daleko, a dojazd jest utrudniony, bo raptem dwiema liniami tramwajowymi i wiecznie zakorkowaną Konstantynowską. Trudno się dziwić więc, że kiedy już ktoś się tam wybiera, to w te najpopularniejsze punkty.

Wejście do zoo...
...i nieśmiertelne w Łodzi korki, nawet w środku parku!
 Sam zresztą też tak robię, więc najwięcej wspomnień ze Zdrowia mam oczywiście z zoo. Nie jest to tak powalający obiekt jak choćby we Wrocławiu, ale ma swój kameralny urok. Ze Zdrowia pamiętam też bieganie za piłką pod... Pomnikiem Czynu Rewolucyjnego, gdzie można było się wyszaleć, ze względu na dużą, pustą przestrzeń. Ostatnimi czasy lubimy wyskoczyć z Dominiką nad stawy, mamy tam swoje ulubione miejsca na "leżing i smażing", chociaż moje ostatnie wizyty w ramach tworzenia dokumentacji fotograficznej odkryły przede mną nowe miejscówki, więc może uda mi się w końcu przełamać ten schemat głównej alejki ;).

Pomnik Czynu Rewolucyjnego.

Sielankowa polana, do której niełatwo trafić!
Kolejne oblicze Zdrowia - tym razem przy rezerwacie Polesie Konstantynowskie.
 4. Park 3 Maja - Baden-Powella.

Park Baden-Powella.
Oficjalnie są to dwa parki, ale wątpię, że w Łodzi jest ktokolwiek kto o tym pamięta. Obecnie wydaje mi się, że stracił trochę na popularności, ale czemu się dziwić, skoro w koło jeden wielki plac budowy. Pewnie po zakończeniu tych wszystkich uciążliwych remontów znów stanie się chętnie odwiedzany.

Każda z części jest nieco inna. Park 3 Maja jest zdecydowanie bardziej dziki, kameralny, "leśny". Dużo tu wijących się między drzewami ścieżek, zachęcających do siebie miłośników ciszy i spokoju. Natomiast park Badem-Powella jest zdecydowanie bardziej zorganizowany, "rekreacyjny". Całość tworzy fajnie uzupełniającą się kompozycję, a śmigające na rowerkach dzieciaki nie wjeżdżają pod nosy rozmyślających na ławeczkach emerytów (zazwyczaj ;)).

Tak gdzieś tu właśnie wykuwał się niespełniony talent kolarski, czyli ja...

...a kilka kroków dalej tajemniczy park 3. Maja.
No właśnie - na rowerkach. Tak mi się kojarzy, że to właśnie tutaj zdzieraliśmy sobie z siostrą kolana i łokcie próbując utrzymać się na naszych małych, dwukołowych monstrach. Podobnie jak w "Poniatowskim" tu też wydaje mi się, że bywaliśmy odświętnie i każda wizyta to było wydarzenie.

Fontanna w parku 3. Maja.
Zresztą dwa (a w zasadzie to trzy, zależy jak liczyć ;)) duże wydarzenia miały miejsce na boiskach w parku Baden-Powella i cieszę się, że miałem możliwość w nich uczestniczyć. Pierwszym (lub pierwszymi dwoma ;)) były dwie edycje festiwalu hip-hopowego "Outline Colour Festival". Rewelacyjne imprezy, niezapomniane koncerty, rewelacyjny klimat tamtejszych plenerów, coś wspaniałego. Nie wiem czy bardziej utkwiło mi w pamięci zbieganie do torów prowadzących na Fabryczny w ramach skrótu i poharatanie nóg jak po ataku nożownika, czy przepychanie się z Dominiką do pierwszego rzędu, udając imprezowych fotografów ;).

Ach te koncerty, ach te mecze! To właśnie tu!
Drugie wydarzenie to turniej piłkarski kibiców Widzewa, w którym miałem okazję grać i reprezentować osiedle Ustronie, na jakim do niedawna mieszkałem. Fajna sprawa, tym bardziej, że doczłapaliśmy się do najniższego stopnia podium, zaskakując wszystkich łącznie z nami samymi ;). A ile było radości z wygranej dzięki temu zgrzewki piwa, ho ho! :)

5. Stawy Jana.

Stawy Jana już po liftingu i doposażeniu. A wycieczka nie chciała się słuchać uroczej opiekunki ;).
Miałem dylemat co tu wrzucić - czy Stawy czy park Źródliska. Uznałem jednak, że więcej wspomnień mam z obiektem chojeńskim, więc opiszę Stawy.

Miejsce do kultowe dla całego osiedla, jak się okazuje popularność ma nawet wśród przyjezdnych z Dolnego Śląska czy Podkarpacia, którzy osiedlili się na Chojnach. Złośliwy powie, że ciężko żeby było inaczej, skoro to jedyne takie miejsce w okolicy, ale złośliwy niech się gryzie, bo to miejsce tak czy siak wyjątkowe!

Duckfeeding, czyli co łodzianie robią z niezjedzonym chlebem.
Staw dodaje uroku całemu parkowi. Dzika południowa część daje schronienie "rozmyślaczom" i zakochanym, więc można dziękować MOSiRowi, że nabudowali tam alejek, które popsuły dawny klimat. Północna część to oaza rekreacji, grillowania i, nie oszukujmy się, piwkowania. Można tu pograć w siatkówkę plażową, obecnie na Orliku także w piłkę i w kosza, zimą "odpalane" jest lodowisko, są także skatepark i open-air siłownia :), a na deser wypożyczalnia sprzętu wodnego i kąpielisko (bleee). Na plaży wieczorami zbierają się całe grupki ludzi, bynajmniej nie po to żeby (cytując funkcjonariuszy łódzkiej Policji) oglądać nocą kaczki. Wszyscy są zadowoleni.

Dzika, kameralna, południowa część parku. Szkoda, że między drzewami pobudowali "autostrady"...
Ilość wydarzeń jakie przeżyłem w tym miejscu jest tematem chyba na całą książkę, swego czasu spędzałem tutaj z ekipą dosłownie KAŻDY wieczór. Mieliśmy swoją miejscówkę przy dawnym lodowisku (to miejsce gdzie teraz stoi Orlik) i racząc się złocistym trunkiem odwalaliśmy różne mądrzejsze i głupsze akcje (z "oprawą meczową" z zimnych ogni włącznie...). Do historii przejdzie impreza na której pojawiło się, bagatela, ponad 100 osób. To były czasy... ;).

Dla głodnego knajpka w klimatycznym dworku.

I dla młodszych i dla starszych!
Plenerowa siłownia, a w tle Orlik.
 Podobnych historii, zwierzeń i opisów mógłbym wrzucić tu jeszcze ze trzy razy tyle. Osobiście mam więcej do wspominania z łódzkimi parkami, niźli z Piotrkowską. Niech więc każdy, kto uważa Łódź za brudnego, betonowego gniota ma się na baczności! Nie dość, że nie ma już w rękawie żadnych argumentów, to jeszcze będzie mieć do czynienia ze mną! A ja go już w takie miejsca zabiorę, że mu... serducho zapłonie miłością do łódzkiej zieleni!

Gdzie ten szary, gdzie ten szary... a! Jest! Ścieżka jest szara!

niedziela, 23 sierpnia 2015

Wśród źródeł tryszczących, czyli gdzie te rzeki? (Miasto zasadom wbrew cz. 5)

"[Łódź] znajduje się z całą swoją rozległą okolicą pod obszernem i wyniosłem wzgórzem, z którego niezliczone tryszczą źródła..." pisał w 1825 roku sam Stanisław Staszic, jednocześnie rekomendując ówczesną Łódź, jako miejsce odpowiednie do założenia osady fabrycznej. Wiedział co robi, bo przecież w tamtych czasach przemysł potrzebował do funkcjonowania wody i drewna, tak samo jak dziś potrzebuje zwolnienia z podatków i ekstremalnie taniej siły roboczej ;).

Łódź, jako miasto położone w środku puszczy, na bagnistym terenie, poprzecinanym niezliczonymi, bystro płynącymi rzeczkami, gwarantowała nieograniczony wręcz dostęp do wcześniej wymienionych surowców. Dodajmy jeszcze, że ze względu na ukształtowanie terenu, na linii północny wschód - południowy zachód występuje dość spory spadek wysokości, więc nasze rzeczki płyną bystro, oferując wiele darmowej energii, która aż prosi się o wykorzystanie. Bajka.

Bystrzy, nie mniej niż nasze rzeczki, przemysłowcy wzięli się więc za eksploatowanie tego co natura dała. Szczególną miłością zapałali do jednej z nich, a mianowicie Jasienia, nie zapominając jednak o walorach innych, jak Łódki czy Neru. Jak to się dla naszych wodnych przyjaciół i przyjaciółek skończyło? Zapraszam na krótki spacer wzdłuż kilku najważniejszych rzek Łodzi, a sami się przekonacie!

Kusi mnie, żeby zacząć od tej najważniejszej, ale nie. Na pierwszy ogień (jak to woda) pójdzie Łódka, czyli ta najsłynniejsza. Czym sobie zasłynęła? W zasadzie to głównie nazwą. Legenda głosi iż nazwa miasta naszego pochodzi od nazwy tej, jakże ważnej już od średniowiecza, rzeki! Niestety, trzeba wyrzucić tę romantyczną bajeczkę na bok i pogodzić się z faktem, że to Łódka wzięła nazwę od Łodzi, a nie na odwrót.

Łódka między Parkiem Ocalałych, a Parkiem Helenów
Wcześniejsza nazwa rzeki brzmiała Ostroga (lub rzeka Starowiejska) i póki Łódź się nie rozrosła takim właśnie mianem się szczyciła.

Nie zmienia to faktu, że była to rzeka, z którą sąsiadowało (i w zasadzie nadal sąsiaduje) Stare Miasto. Jest, więc dla Łodzi tym czym Wisła dla Krakowa. Jaka rzeka takie miasto, chciałoby się rzec, ale nie będę uszczypliwy (jeszcze zdążę ;)).

Co ważnego znajduje się lub znajdowało przy tym 19 kilometrowym cieku? Stare Miasto, już wymieniłem. W dawnych czasach na rzece stał młyn (mniej więcej w miejscu gdzie dziś można przejść przez Nowomiejską z jednej strony Parku Staromiejskiego na drugą.). Poza tym z wód rzeki przez długi czas korzystał browar rodziny Anstadtów (dzisiejsze Browary Łódzkie) oraz fabryka Roberta Biedermanna.

Staw w Parku Staromiejskim.
Dziś jednak wzdłuż rzeki ciągną się głównie parki, wykorzystujące wodę i koryto Łódki do zasilania stawów. Są to kolejno (od wschodu): Park Ocalałych, Park Helenów, Park Staromiejski, Park na Zdrowiu oraz Ogród Botaniczny. W sumie miło, że rzeka, która jest w większości skanalizowana zostawia jakiś ślad na mapie miasta, nanosząc choć odrobinę natury w betonowo - asfaltowy krajobraz.


Staw na Łódce w Parku Helenów
Staw na Łódce w Parku Ocalałych
 
Staw na Łódce, Park na Zdrowiu

Hm, rozumiem, że susza ale... Łódka w pełnej krasie :).
Nie można również zapomnieć o dawnych zakładach I.K. Poznańskiego, które także korzystały z wody Łódki. Dzisiejsza Manufaktura, zostawia malutki hołd rzeczce w postaci rzędu fontann, mniej więcej wzdłuż jej koryta.

Mniej znana, ale dużo ważniejsza jest jednak Jasień. Gwoli ścisłości - Pan Jasień. Odznacza się on około ośmioprocentowym spadkiem wysokości i swego czasu niósł sporo wody. Wykorzystano ten fakt do postawienia w biegu tej 12,5 kilometrowej rzeki 4 młynów: Wójtowskiego, Księżego, Lamus i Araszt. To przy Jasieniu powstawały pierwsze duże zakłady przy Piotrkowskiej (tzw. bielnik Kopischa i Biała Fabryka L. Geyera), a przede wszystkim największe w Łodzi przedsiębiorstwo przemysłu bawełnianego, czyli zakłady Scheiblera (później połączone z zakładami Grohmanów, także nad Jasieniem).

Jasień, za Wójtowskim Młynem, tuż przed Księżym Młynem
 Dziś już próżno szukać śladów dawnej mocy Jasienia, rzeka płynie albo w podziemnym korycie, albo grzecznie sączy się w odkrytej "rynience" wzdłuż Rokicia. Pozostały natomiast ślady po młynach - w postaci stawów. I oczywiście parki - Widzewski, Nad Jasieniem i Reymonta.

Jasień w rynnie na Rokiciu...
Most jest, a rzeka...?
Łódzką tradycję wyznaczania osi parków kontynuuje także rzeka Olechówka. Ją ominęła kara przykrywania i wtłaczania w betonowe paskudztwa. Płynie sobie względnie naturalnym korytem (chociaż o wzmocnionych brzegach) z Olechowa, przez Dąbrowę, Chojny, Rudę, aż do ujścia do Neru. Nie zasilała nigdy słynnych fabryk, ale zasila Łodzian w zieleń i tereny rekreacyjne. Parki "u źródeł Olechówki", "na Młynku", a szczególnie Stawy Jana dają możliwości odetchnięcia od miejskiego gwaru, popływania kajaczkiem po stawach, czy przespacerowania się nad wodą.

Relaks na Stawach Jana, za drzewami widać tira, żeby czasem nie zapomnieć, że to Łódź ;).

Stawy Jana

Ledwo żywa Olechówka za Stawami Jana
Ciekawy temat to rzeka Sokołówka. Władze Łodzi podjęły się ambitnego planu "renaturyzacji" rzeki. Jego celem miało być poprawienie jakości wody w rzece, polepszenie retencji wody (tak aby cała nie spływała od razu za miasto) i stworzenie obszarów zrównoważonych ekologicznie, pomimo bliskości dużych osiedli mieszkaniowych i centrum miasta. Wydaje się, że prace w tym temacie już się zakończyły, ale czy zamierzone efekty zostały osiągnięte... O ile park im. Mickiewicza (popularny Julianowski) wygląda naprawdę ładnie, to to co dzieje się między ul. Zgierską i al. Włókniarzy jest... moim zdaniem dziwne.

Staw na Sokołówce, Park Julianowski
Niby są miejsca do rekreacji, chodniczki, ławeczki, boiseczka i w ogóle fajnie, ale... wszystko jakby na uboczu, schowane gdzieś za wielkie bloki, do tego dość mocno zarośnięte. Jest naturalnie, to fakt, ale czy jakoś specjalnie przyjaźniej? Dla naukowców pewnie tak, dla przeciętnego Kowalskiego - wątpię...

Staw na Sokołówce, na zachód od ul. Zgierskiej

Zarośnięty staw, a w tle "Titanic" :)

Hm... mnie nie zachęca.

Zrenaturalizowana Sokołówka...
Mamy też dwie rzeki, które na miano rzek rzeczywiście zasługują. Tzn. jedna już w Łodzi jest nawet całkiem okazała, a druga nabiera rozpędu w dalszym biegu.

Pierwsza z nich to Ner, mająca swoje źródła w Łodzi, potem uciekająca na chwilę z miasta i wracająca w okolicach Rudy Pabianickiej. Całkowita jej długość to 134 kilometry (ponad 10 razy więcej niż Olechówka czy Jasień, hłe hłe), ostatecznie zasila wody Warty.

Ner za Stawami Stefańskiego
Z punktu widzenia Łodzian najważniejsze jeśli chodzi o Ner to oczywiście "Stawy Stefańskiego" (oficjalna nazwa to Park 1. Maja). W południowej części miasta to najważniejsze po Stawach Jana miejsce rekreacji. Oprócz oczywistych atrakcji, jakimi są kajaki i rowerki wodne, a także ścieżka wokół Stawu, mamy tam także restaurację i... wyciąg do wakeboardu. Wake & Roll Park, bo tak się nazywa ten obiekt, to wyjątkowa atrakcja na mapie Łodzi, pozwalająca poczuć troszkę więcej ekstremalnych doznań. Fajna sprawa, oby takich pozytywnych "kwiatków" rosło nam ile się da!

I znów relaksik nad wodą, ale już bez tira!
 
Stawy Stefańskiego

Ner pod ul. Pabianicką. Susza wykańcza rzeki...
Przy okazji mówienia o Nerze warto wspomnieć o pomyśle na biznes, jaki miał znany skądinąd pan Ludwik Geyer. Otóż wymyślił on sobie, że postawi w tamtym miejscu... cukrownię. Jak można się domyśleć biznes niezbyt wypalił i stał się jedną z przyczyn bankructwa tego pioniera łódzkiego przemysłu.

Ale dlaczego akurat cukrownię, to ja chyba nigdy nie zrozumiem...

Na koniec kilka słów o rzece, która z Łodzi płynie najdalej, bo aż przez 168,5 kilometra. Bzura, bo o niej mowa, jest niestety w Łodzi tylko małym ciekiem, który dopiero dalej, pędząc między innymi przez Zgierz, Ozorków czy Łowicz, nabiera mocy. Nie zmienia to faktu, że zdążyliśmy postawić na Bzurze co? Oczywiście stawy i obiekty rekreacyjne! :) Arturówek, przycupnięty w Lesie Łagiewnickim, to znów rekreacyjna Mekka dla mieszkańców dzielnicy Bałuty.
Bzura...

Arturówek, czyli to co udało się Łodzi "wycisnąć" z Bzury ;)
No i co, gdzie się podziały te tryszczące źródła? W większości zamieniły się w stawy albo kanały. Zepchnęliśmy swoje rzeki na margines, ale niespecjalnie się temu procesowi dziwię. O ile za czasów małej, średniowiecznej mieściny takie cieki mogły się utrzymać w naturalnym stanie, tak mocna urbanizacja spowodowała opadnięcie poziomu wód, co zmarginalizowało znaczenie naszych rzeczułek. Poza tym, takie wąskie "ścieki" bardziej przeszkadzają, aniżeli dodają atutów, dlatego się je chowa.

Miasta potrzebują dużych zbiorników wodnych - dla celów rekreacyjnych, dla odpowiedniego wietrzenia obszaru i po prostu dlatego, że w takich miejscach żyje się przyjemniej (bo jak coś Cię wnerwia to idziesz się przejść nad wodę i Ci lżej, a w Łodzi gdzie nie wyjdziesz tam wszędzie ten cholerny beton...).

Niestety rzeki sobie nie wyczarujemy, z morzem też musimy jeszcze trochę poczekać (chuchajcie ciepłym powietrzem w stronę lodowców, może coś przyspieszymy ;)), pozostaje pogodzić się z tym co mamy. I to akurat jest jedna z niewielu rzeczy, która mi się w Łodzi ewidentnie nie podoba i która sprawia, że chciałbym stąd zwiewać, gdyby była możliwość...

A mówili, że ta Łódź taka szara...