wtorek, 30 kwietnia 2019

Rzeka

Spacerowałem szybko, choć nie spieszyłem się ani odrobinę, Piotrkowską. Wieczór zapowiadał się na dość chłodny i cieszyłem się, że jednak wziąłem z domu kurtkę. Póki co odpoczywała, luźno przerzucona przez moje prawe ramię. Miałem w brzuchu to przecudowne uczucie ucisku, które towarzyszy człowiekowi zawsze gdy ogarnia go silne i pozytywne podniecenie. Nie wiem czy bardziej wyrywała mnie do przodu ciekawość, czy powodowało to serce, czy po prostu nogi gnały coraz szybciej i szybciej, jak to moje nogi zawsze miewały w zwyczaju. Gorąca krew, podgrzewana przez błyskotliwy i zwinny umysł i niesiona przez sprężyste, silne łydki. Wystawiłem sobie niezłą laurkę, ale to właśnie cały ja.

środa, 17 kwietnia 2019

Latarnia

Czekałaś na mnie pod latarnią chociaż, broń Boże, nie byłaś prostytutką. Po prostu potrzebowaliśmy spotkać się w miejscu, gdzie byłoby najciemniej. Wieczór był ciepły, choć momentami rześki. Jeszcze pamiętający zimę wiatr powodował u Ciebie gęsią skórkę. Och, nie mogłem się wtedy powstrzymać, żeby nie zerknąć na Twoją koszulkę. Wyglądałaś tak obiecująco.

Wziąłem Cię pod rękę i skręciliśmy w tylną uliczkę, która prowadziła wzdłuż szumiącego potoku. Nikt nią nie spacerował, bo główny deptak miasta znajdował się za budynkami, które mieliśmy po lewej stronie. Miałem straszną ochotę wejść do jednej z knajp, zatrzymać się przy barze i z góry poprosić o kilka kolejek śliwowicy, czy innego lokalnego napitku. Potrzebowałem zdrowo się wychłostać.

Powietrze pachniało kwiatami. Ja nie miałem kompletnie nic do powiedzenia, jak nigdy, a Ty - nie mając czego słuchać i na co odpowiadać - również milczałaś. Miałem cholerny dysonans, bo coś w tej chwili sprawiało, że chciałem, żeby jednocześnie trwała wiecznie i natychmiast się skończyła.

sobota, 13 kwietnia 2019

Codzienność | 46. Maraton Dębno - relacja

Dwudziestego kwietnia 2015 roku przeleżałem pół dnia na kanapie. Głowa bolała mnie tak mocno, jak po bardzo ciężkiej imprezie. Miałem problem z przemieszczaniem się - dokuczały mi mięśnie nóg i odciski na stopach. Czułem się wyjałowiony jak nigdy. Dosłownie tak jakby ktoś wypłukał ze mnie całe, calusieńkie zapasy minerałów. Mimo to byłem diabelnie szczęśliwy. Dobrze zrealizowane przygotowania przed biegiem i odpowiednia strategia w trakcie (chociażby bidony pełne wody podawane przez Najbliższych) zaowocowały nowym rekordem życiowym w maratonie - 3:28:03. Znakomity wynik, choć okupiony ogromnym, przeogromnym wysiłkiem.

Pamiętam jak mówiłem podówczas, że maraton jest dystansem, którego nie powinno się pokonywać "na wynik". Podobną refleksję, podkreśloną jeszcze obietnicą, że nigdy więcej nie będę próbował przebijać się poniżej dotychczasowej życiówki, miałem w 2017 roku. Zdruzgotany po fatalnej próbie zbicia rekordu poniżej 3:20 miałem ochotę w ogóle odpuścić bieganie maratonów.