wtorek, 28 sierpnia 2018

37

37. Mam wrażenie, że gdyby zapytać maratończyków o pierwszą liczbę, jaka kojarzy im się z królewskim biegiem, to podaliby właśnie tą. Nie 42 (i 195 metrów), ale właśnie 37. Owiane złą sławą. Legendarne. Dlaczego?

37 kilometr to najczęstsze miejsce występowania tzw. "ściany". Człowiekowi odcina prąd, kumulują się zmęczenie, ból, a umysł w żadnym wypadku nie pracuje racjonalnie. W nogach jest już na tyle dużo, że cierpienie jest gigantyczne, a do mety wciąż daleko, wciąż pięć długich kilometrów.

Pozornie straszne przeżycie, ale realizowanie takich wielkich, długodystansowych celów ma swoje plusy. Przychodzi taki absolutnie wyjątkowy moment, kiedy umysł zaczyna się wyłączać. Nie ma myśli. Nie odbiera się bodźców. Jest tylko muzyka - biały szum, jaki gra krew sunąca w tętnicach i żyłach w rytm werbla - serca.

niedziela, 19 sierpnia 2018

Eraser

Siedziałem na wzgórzu, zerkając na zachód. Było już ciemno. Chmury przykrywały wątły jeszcze księżyc tak, jakby były zwiniętą, jedwabną chustką rzuconą na lampkę. Wilgoć wolno odparowywała z asfaltowej alejki biegnącej za moimi plecami. Do nosa dostawał mi się zapach burzy, która minęła dwie godziny temu, zostawiając po sobie ciszę i nieco liści, brutalnie zerwanych z drzew jeszcze przed wrześniem. Starałem się... naprawdę starałem się zatrzymać gonitwę myśli, która znów nie pozwalała mi zasypiać w nocy i znajdować skupienie w dzień.

Dotarłem do momentu, z którego kompletnie nie potrafiłem się wydostać. Uświadomiłem sobie gdzieś między snem o zawalonym domu, wielotygodniowym błaganiem o to bym obudził się po zaśnięciu, a pierwszą metą czterdziestu dwóch, że jedynym lekarstwem jest nieustanne działanie na pełnej mocy. Nie wyobrażałem sobie, że kiedyś zacznę gapić się w przestrzeń, rozważając czy możliwe jest, żeby mój mózg się roztopił, jak kawałek gównianego plastiku nad kuchenką gazową.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Dziewięć

9 lat. Trochę ironiczny jest fakt, że piszę te słowa mniej więcej rok po ostatnim spotkaniu z pewną osobą, którą poznałem dwa miesiące później niż Dominikę. Nasunęło mi się to skojarzenie, przez cytat, którym się wtedy posłużyłem (z "Ziemi, ojczyzny ludzi" Sain-Exupery'ego):

"W rzeczywistości nic nigdy nie zastąpi utraconego towarzysza. Nie można sobie stworzyć dawnych kolegów. Nic nie zrównoważy skarbu tylu wspólnych wspomnień, tylu złych chwil razem przeżytych, tylu wzajemnych waśni, pogodzeń i odruchów serca. (...) Jeżeli posadzimy dąb, na próżno spodziewalibyśmy się rychłego schronienia pod jego listowiem.".

Skwar, bicykl i... Stolec | Stolec - Wieluń - Osjaków - Stolec | [WŁÓCZYKIJ #25]

Czasem tak bywa, że chociaż człowiekowi się nie chce to pewne rzeczy robi. Zazwyczaj nazywa się to etatem (ho, ho, ho ależ tłusty żart na wejściu!), ale niekiedy też można maltretować się także w wolnym czasie. Ja zazwyczaj karmię swojego wewnętrznego masochistę bieganiem maratonów (w co wliczam także przygotowania do tychże), ale niekiedy wykraczam poza te ramy. Tak było i tym razem, kiedy zawoziłem Dominikę do pracy w... miejscowości Filipole. Mam wątpliwość co do używania nazwy "miejscowość" nie dlatego, że to taka podła miejscówka, ale dlatego, że ta osada to dosłownie kilka domów, malowniczo położonych pośród pól i lasów. Dosłownie.

Wystawiłem pasażerkę za drzwi, następnie wyciągnąłem z auta rower, zawiesiłem na szyi aparat, poprawiłem troczki w plecaku, wsunąłem mapę pod linki przy ramie i... witaj przygodo. Miałem gigantycznego smaka na jakąś wyprawę po regionie, a z drugiej strony - znałem prognozę pogody na ten dzień (już o 8.30, kiedy ruszałem, było naprawdę gorąco - dalej tylko gorzej) i marzyłem o błogim lenistwie na kanapie, a nie dokładaniu sobie dodatkowego obciążenia. Cóż, Filipole to naprawdę śliczny zakątek świata. Jeśli nie zaczynać w tak wyjątkowych okolicznościach, to gdzie?