niedziela, 19 sierpnia 2018

Eraser

Siedziałem na wzgórzu, zerkając na zachód. Było już ciemno. Chmury przykrywały wątły jeszcze księżyc tak, jakby były zwiniętą, jedwabną chustką rzuconą na lampkę. Wilgoć wolno odparowywała z asfaltowej alejki biegnącej za moimi plecami. Do nosa dostawał mi się zapach burzy, która minęła dwie godziny temu, zostawiając po sobie ciszę i nieco liści, brutalnie zerwanych z drzew jeszcze przed wrześniem. Starałem się... naprawdę starałem się zatrzymać gonitwę myśli, która znów nie pozwalała mi zasypiać w nocy i znajdować skupienie w dzień.

Dotarłem do momentu, z którego kompletnie nie potrafiłem się wydostać. Uświadomiłem sobie gdzieś między snem o zawalonym domu, wielotygodniowym błaganiem o to bym obudził się po zaśnięciu, a pierwszą metą czterdziestu dwóch, że jedynym lekarstwem jest nieustanne działanie na pełnej mocy. Nie wyobrażałem sobie, że kiedyś zacznę gapić się w przestrzeń, rozważając czy możliwe jest, żeby mój mózg się roztopił, jak kawałek gównianego plastiku nad kuchenką gazową.



Czyżbym dojechał o milę za daleko? A może po prostu jestem w tym miejscu, w którym powinienem być, tylko jeszcze nie umiem się w nim rozpakować i w pełni urządzić?

Ostatnio nazbyt często zapożyczałemm mądre myśli z innych źródeł, ale nie mogłem się powstrzymać. Na początku jednego z trip-hopopowych mixów umieszczono monolog, który brzmi mniej więcej tak: wyobraź sobie, że możesz co noc śnić o czym tylko chcesz, pod Twoją pełną kontrolą. Z każdym kolejnym snem będziesz spełniać swoje marzenia. Będziesz doświadczać każdego możliwego rodzaju przyjemności. Po kilku nocach stwierdzisz "wow, to całkiem niezłe!". Teraz zróbmy małą niespodziankę - niech to będzie sen, którego nie da się kontrolować. Z każdym kolejnym krokiem będziesz przeżywać nowe przygody, zażywać coraz więcej ryzyka i doświadczać coraz większej ilości zaskoczeń.

W końcu wyśnisz moment, w którym jesteś teraz.

Wciągnąłem głęboko powietrze, na swój sposób jednocześnie parne i rześkie. No litości! Jestem dokładnie w tym miejscu, w którym chciałem być od zawsze. Niezależnie jak wiele z mojego otoczenia, z rzeczy, które mi się przydarzają wymyśliłem sobie świadomie, a ile z nich przyszło ze względu na mój charakter i nawyki - to jest ten obraz, który chcę widzieć. Skąd może brać się, w takim razie, poczucie niepokoju? Ta obrzydliwa myśl, że coś jest nie tak i za moment gdzieś w pobliżu eksploduje bomba.

To wina faktów, czy ich interpretacji? Właściwie, skoro założyłem już, że fakty zgadzają się z wyobrażeniami, to może źle je odczytuję?

Światło uderzającej daleko stąd błyskawicy na krótko rozświetliło niebo, ujawniając kontury drzew rosnących poniżej. Uśmiechnąłem się. Przypomniała mi się rozmowa z Dominiką, w bliżej nieokreślonej przeszłości. Nie pamiętam czy powiedziałem jej o tym, czy wyczytała to, w którymś z moich tekstów, że przestałem już być idealistą i wierzyć w ideały. Tak sobie teraz myślę, że to było po lekturze jednej z moich notatek w zeszyciku, który kiedyś prowadziłem (i zapisałem od pierwszej do ostatniej strony!). Opisałem tam, jak zostałem, w ramach jakiejś absurdalnej tortury, dosłownie rozebrany z ideałów, które reprezentowały moje części ciała.

Dominika stwierdziła wtedy, że te ideały nadal są we mnie i nikt mnie ich nie pozbawił. Po prostu ich w tamtej chwili nie widzę, ale patrząc odpowiednio - znów zacznę dostrzegać.

Odwróciłem się na moment i przez dosłownie ułamek sekundy zobaczyłem swoje odbicie w kałuży. Roześmiałem się głośno. Ty pieprzony bliźniaku!

Ideałów nie widziałem wtedy i nie widzę ich tak samo i dziś. Myślę, że nie dla tego, że moje oczy nie potrafią ich odnaleźć, ale dlatego, że po prostu nie istnieją. Nie ma prawd uniwersalnych, nie ma złotych reguł, nie ma wartości, którym warto byłoby poświęcić cokolwiek więcej niż kilka sekund uwagi. Jedynymi drogowskazami, za którymi warto podążać są intuicja i doświadczenie.

Co zabawniejsze, to wszystko nie oznacza, że nie ma wartości, pod którymi bym się podpisał. Nie uważam siebie za puste naczynie, dokładnie wyczyszczone z resztek moralności i emocjonalności. Przeciwnie! Przyczyn mojego przeciążenia powinienem poszukiwać w nadmiernym wyczuleniu i zbyt głębokiej świadomości.

Wydaje mi się, że to jest trochę tak, że są takie rzeczy, których nie da się "odzobaczyć". Takie po których zawsze coś się zmienia. Które zamykają drogę odwrotu. Ostatnio docieram do takich myśli, których kiedyś w ogóle bałbym się poszukiwać. Jak zachowywać się w takich miejscach? Jak reagować w ciemnych pokojach, pełnych przerażających, nieznanych kształtów, będących jednocześnie tak samo prawdziwymi, jak garść świeżo ściętych kwiatów, leżących na stole? Bać się?

Uciekać? Przecież nie ma dokąd! To jak zabawa w gabinecie luster - to ja, to ja i to też ja. Jak u Obywatela GC.

Westchnąłem i spojrzałem na zegarek. Robiło się późno. Asfalt był już prawie suchy. Powinienem już dawno wsiąść do auta, wrócić do domu i z ulgą oprzeć się o doskonałe kształty strandmona. Zaczynało być mi ciężko, a to nie na tym miało polegać.

Znów zerknąłem na kałużę. Znów pojawił się mglisty obraz drugiego mnie. Czasem zastanawiam się nawet, czy wśród zodiakalnych bliźniaków istnieje większe prawdopodobieństwo wystąpienia schizofrenii czy rozdwojenia jaźni.

Ciężko mi jest ocenić siebie, co jest w jakiś sposób wadą, bo przez to mam tendencję do nadmiernego krytycyzmu. Skoro nie umiem znaleźć argumentów dodatnich, zaczynam do bólu grzebać w negatywach. Zawsze koniec końców myślę nad tym, która z opcji okaże się gorsza.

A każda jest zła i każda jest dobra. Potrafię zachwycać się książką, jednocześnie tęskniąc do długiego wieczoru przy piwie i grze komputerowej. Uwielbiam trzeźwe wieczory przy soku czy herbacie, ale równie mocno mam ochotę otworzyć butelkę alkoholu i cieszyć się tym zabawnym odrętwieniem. Nie wydaje mi się abym miał zdolność do kreowania, a jednak od pewnego czasu buduję swoje teksty z pietyzmem i potrafię zastanawiać się nad każdym jednym słowem. Poza tym lubię patrzeć na te małe stópki, które zawadiacko biegają po mieszkaniu.

Kobiety? To jest już w ogóle coś czego żadna z nich nie pojmie, a co ubóstwiam w sobie. Sądzę, że w każdej można znaleźć coś wyjątkowego, ale powiedzmy, że mnie się realnie udaje z połową. Ich cudowne kształty, przewspaniałe uśmiechy, arcyśliczne oczęta i doskonałe włosy. Każdej na świecie chciałbym dać wszystko na co zasługuje, a mimo to od dziewięciu lat świadomie trwam przy boku tej Jednej. To nie jest tak, że chciałbym przeskakiwać z kwiatka na kwiatek, bardziej - być jednocześnie z każdą z nich i dawać jej tyle jakby była jedyną.

To jest mój sens. Konteksty. Skojarzenia. Potrafię napisać cały tekst, na podstawie jednego słowa, na które się zafiksuję. Wszędzie szukam analogii. Odniesień. Częstokroć prowadzi to w ślepe zaułki i właśnie te miejsca do "odzobaczenia". To jest moja cena. Cena ciekawości, która ostatnio jeszcze wzrosła o cenę odwagi. Może czuję się przeciążony, bo to jest dług, którego jeszcze nie mam za co spłacać?

Nieważne. Kocham próbować. Bawić się. To jest gra. Zajebiście poważna, ale wciąż gra. Wszystko jest dla mnie grą. Eksperymentem. Zbieraniem doświadczenia i punktów. Mogę mieć do siebie pretensje, ale w te ciemne zaułki wchodzę z tak samo wielką empatią i pewnością siebie, jak w te piękne i lśniące, jak Pasaż Róży.

Wstałem szczerze uśmiechnięty i wsiadłem do samochodu. Włączyłem radio, z którego zaczęło rozbrzmiewać "Jest taki samotny dom" Budki Suflera. Nie wiem czy ta burza jeszcze trwa czy może już przechodzi. Czy moje dłonie i stopy są już umyte przez deszcz, a może nadal mam na nich szlam gorszych dzielnic.

Nie ma wartości bez porównania. Nie ma sensu bez kontekstu. Nie ma czystości bez skalania. Nie ma nowego życia bez krwi połogu. Nie ma pokuty bez spowiedzi.

Opony zaszumiały na asfalcie, reflektory zatańczyły na krzakach przy poboczu. Muzyka huczała mi w uszach, jak krew nakarmiona nadmierną dawką adrenaliny.

Nie zapamiętuje się snów dobrych czy złych. Żadne z nich nie przynoszą oczyszczenia. Robią to tylko te mocne, wyraziste. Tylko po nich przychodzi prawdziwy, głęboki odpoczynek.

A po burzy spokój.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz