sobota, 17 września 2016

Zakompleksiliśmy się

- Napijesz się czegoś? - spytałem odpalając papierosa. Siedziałem na pieńku i patrzyłem się na nią bez cienia skrępowania. Wyglądała bardzo młodo, chociaż twierdziła, że ma 18 lat. Sądzę, że bliżej było jej raczej do 16, ale nie zamierzałem się wykłócać.

- Masz jack'a? - spytała. Wstałem i podszedłem do auta. Wyjąłem z bagażnika kwadratową butelkę. Odkręciłem korek i podałem jej flaszkę. Wzięła sowity łyk. Twarda dziewczyna. Opuściła dłoń z butelką. Przeszył mnie dreszcz podniecenia. W długim swetrze, kończącym się tuż pod biodrami, zdawało się, że nie ma na sobie żadnych szortów ani bielizny. Wyobraźnia robiła swoje.

Odrzuciłem niedopałek.

- Pij do woli. - powiedziałem. - Złożę namiot i będziemy jechać. Kiwnęła głową i odwróciła się w stronę jeziora.

Szybko złożyłem sprzęt i wrzuciłem byle jak do bagażnika. Zawołałem dziewczynę, już nieco wciętą i wsiedliśmy do skody. Zrobiło się już ciemno, a na niebie zaroiło się od gwiazd. Jechaliśmy szybko pustymi, wiejskimi drogami, nie odzywając się do siebie słowem. Nie wiedziałem o czym mam z nią rozmawiać, a poza tym wolałem czerpać radość z jazdy. Lubiłem ten klimat, kiedy białe światła reflektorów kroiły gęstą jak smoła atmosferę lasu w nocy. Ten suchy, sterylny smak, wymieszany z wonią tytoniu i whisky wprawiał mnie w pewien rodzaj transu. Ciąłem kolejne zakręty nie zastanawiając się nad tym czy na którymś z nich nie wypadnę z drogi, albo czy nie wpierdolimy się pod koła ciężarówki. Po prostu gnałem przed siebie.

- Gdzie cię wysadzić? - przełamałem ciszę kiedy wjeżdżaliśmy do Łodzi.
- A dasz radę podjechać na Radogoszcz? - spytała kierując na mnie swoje maślane oczęta.
- Jest mi to całkiem obojętne. - powiedziałem. Było mi obojętne, tak samo jak jej rozpalone alkoholem i adrenaliną spojrzenie.

Nie odezwała się.

Wysadziłem dziewczynę przy Sikorskiego. Sam też wysiadłem i odpaliłem papierosa, opierając się o maskę auta. Podeszła do mnie i chciała złapać mnie na rękę, ale w połowie drogi rozmyśliła się. Szybko zbliżyła swoje usta do mojego policzka, dała mi buziaka i poszła w swoją stronę.

- Adios. - rzuciłem sucho. Obserwowałem jej nagie nogi aż zniknęła mi z oczu, po czym wsiadłem z powrotem do skody. Zerknąłem na zegarek. Była 1.30. W sam raz.

Uruchomiłem silnik i puściłem "Światła Miasta" na pełen regulator. Jadąc z dziewusią nie miałem ochoty słuchać czegokolwiek poza naszymi oddechami, ale samemu to inna bajka. Ruszyłem w miasto porą gdy już światła dnia dawno zgasły. Szybko przeleciałem przez puste ulice i skierowałem się na południowy zachód. Mimo późnej pory czułem się świeżo, jakbym wypił porządne espresso mocząc stopy w rosie poranka, gdzieś nad Biebrzą.

Nie spieszyłem się, miałem spory zapas czasu. Zamiast ekspresówki wybrałem drogę starą krajówką, żeby lepiej posmakować trasę. Co jakiś czas zatrzymywałem się na papierosa i przewietrzenie. Za Wrocławiem zaczęło świtać. Kiedy mijałem Wałbrzych refleksy słońca odbijały mi się od lusterek. Zmieniłem muzykę na drumy. Żwawo wskakiwałem na kolejne zakręty serpentyn, aż do samego Karpacza.

Kiedy zaparkowałem samochód przy Wangu była 8. Wszystko zgodnie z planem. Wyjąłem z bagażnika spakowany plecak i pociągnąłem łyk wody. Czułem się znakomicie. Organizm w Karkonoszach nie pamięta o nieprzespanych nocach. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem papierosy. Już miałem je wrzucić na deskę rozdzielczą, ale zawahałem się i schowałem je z powrotem do kieszeni.

Obudzić się, wyjść na szlak, zmęczyć się, zasnąć. Taki był plan na dziś, tylko obudziłem się jakieś 20 godzin wcześniej. Ruszyłem w góry, a im wyżej wspinałem się ja, tym wyżej wspinało się słońce, coraz bardziej przypiekając. Dzień będzie zbyt gorący. Planowałem bez przystanku dojść do Samotni i tam coś zjeść. Udało się.

Pochłonąłem cztery kanapki, popiłem mineralną i położyłem się nad Małym Stawem. Grań zerkała na mnie z wysoka, a ja czułem się bardzo malutki. Zaśmiałem się. Przypomniał mi się widok mojego syna, leżącego w swoim łóżeczku, podczas gdy my z Dominiką zerkaliśmy na niego z góry. Też był taki malutki i taki... czysty. Nie miał jeszcze zwyczajów, charakteru, nawyków i nałogów. Wszystko było znakiem zapytania, a ja w głowie układałem sobie możliwe odpowiedzi.

Tak samo musieli na mnie zerkać kiedyś moi rodzice. Przynajmniej tak mi się wydaje. Zerkali jak te góry, a ja leżałem drobniutki na dnie tej doliny łóżeczka. Co sobie myśleli? Przewidzieli, że będę zdrowo popijał, palił papierosy nocą przy drodze krajowej i szlajał się Bóg jeden wie po jakich zbyrach? Że towarzystwo wypali na mnie piętno zaniżonej wartości siebie, ich problemy nauczą mnie uciekania od ludzi, a unikanie intymnej konfrontacji z kobietami wywoła we mnie nieuzasadnioną mizoginię?

Mam nadzieję, że skupili się raczej na tym, że będę pisał dobre teksty, czytał dobre książki i wytrwale dążył do każdego celu. Wolałbym żeby tak było. Nic by to nie zmieniło, ale spokojniej by pospali. Ja przynajmniej uznałem, że Kuba będzie fajnym, grzecznym chłopcem. I spałem później tak dobrze jak mi na to pozwolił.

Wstałem z trawy i bez ociągania się ruszyłem w górę. Minąłem Strzechę i przystanąłem na sekundę na grani. Rozejrzałem się i z zadowoleniem stwierdziłem, że w najbliższej okolicy niewiele jest już punktów powyżej tego, na którym stałem.

Wiedziałem, że już nie mogę się ociągać i przyspieszyłem kroku. Złapałem nawet trochę zadyszki. Nie przejmowałem się tym, narastającym zmęczeniem także. Wszystko odpuściło, kiedy już z daleka zobaczyłem tę parę chińskich, zacieszających się oczków. Czekał na kamieniu przy drodze i trzymał, rzecz jasna, jakąś flaszkę. Uśmiechnąłem się szeroko i objęliśmy się z radością.

- Nie chciało mi się czekać o suchym pysku. - zagaił Kaziu, szczerząc z satysfakcją ząbki.
- Co masz? - spytałem
- Trójniaczek. - powiedział i podał mi butelkę z miodem. Napiłem się zdrowo. W międzyczasie zostałem zmiarkowany przez przyjaciela.
- Znowu palisz? - zatrzymał wzrok na kieszonce mojej bluzy.
- Znowu nie znowu. Miałem ochotę sobie zapalić, to kupiłem paczkę.
- Dobra, dobra. Jak było z małolatą? - błyskawicznie zmienił temat.
- Spędziliśmy cudowną noc i cudowny dzień nad jeziorem. - znów się wyszczerzył.
- Dominika wie?
- Tak, pewnie. Wysyłałem jej zdjęcia co chwilę, żeby była na bieżąco. - zaśmiał się głośno, ja zresztą też.
- Co wziąłeś? - zapytał.
- Mam porto, dwie butelki wina i po jasnym pełnym, a ty?
- Miodek, drugi miodek i gorzałkę. I dwa cydry. Jak prawdziwy Pan Zagłoba. - puścił do mnie oko.
- Urżniemy się dziś?
- Urżniemy.

Podałem mu rękę i wstał z kamienia. Szliśmy wolno w kierunku Śnieżki. Jeszcze dziś się nałazimy, bo planowaliśmy nocleg w Odrodzeniu.

- Nie uzależnisz się od tych fajek? - zapytał z troską w głosie.
- Wątpię. Nawet wtedy, gdy wypalałem półtorej paczki na dzień nie czułem się uzależniony. Poza tym nie sądzę abym umiał się uzależnić. - skwitowałem.
- To znaczy?
- Żeby się uzależnić, trzeba poświęcać wszystko dla realizacji tego jednego - nałogu. Ja nie potrafię poświęcić wszystkiego dla czegokolwiek. Zawsze muszę mieć trochę tego i trochę tamtego. Dlatego jestem taki średni. - odpowiedziałem z uśmiechem. Kaziu pokręcił głową.
- Boże, jak ty umiesz sobie wszystko pięknie uzasadnić. Na wszystko masz wymówkę... - powiedział.
- ...a koniec końców i tak jesteś tak samo zepsuty jak wszyscy. - dokończyłem za niego.

Łyknęliśmy trochę miodu.

- Jak to jest... - zacząłem - ... że mamy po 30 lat na karku...
- ...bo urodziliśmy się 30 lat temu - przerwał mi w pół zdania, złośliwa menda. Zmierzyłem go karcąco wzrokiem.
- ...że mamy po 30 lat na karku - kontynuowałem ignorując jego błyskotliwy żart - całe życie marzyło nam się łazić po górach, pić dobry alkohol, zabierać pod namiot cudne dziewuszki, ale dopiero teraz wzięliśmy się za to na poważnie?

Kaziu wzruszył ramionami.

- Ja wiem... Chyba wcześniej brakowało nam odwagi. - odpowiedział bez przekonania w głosie.
- Tak. - potwierdziłem - Chyba tak. Najtrudniej mi było przełamać ten schemat, że muszę się zawsze pytać o zdanie, co mi wolno, a czego nie.
- Nie wyglądałeś nigdy na kogoś, kto przejmuje się takimi pierdołami jak zdanie innych. A szczególnie na imprezach.
- Nie wyglądałem, ale tak było. Ach, jakże tęskniłem do tych dni, kiedy miałem wszystko gdzieś, łaziłem po mieście nocami, jeździłem rowerem wieczorami, popijałem piwko śniadaniami. To minęło. Później stawiałem sobie tylko barierki. Sam sobie!
- Fakt. Największą krzywdę najłatwiej wyrządzić sobie.
- Ale ciężko wymyślić ją samemu. Często przez lata ktoś nam pomaga z tylnego fotela. Później idziemy jego szlakiem, chociaż tego sternika już dawno nie ma.
- Chodzi o niską samoocenę i brak poczucia wartości. Umiesz prowadzić auto, ale wydaje ci się, że tylko z instruktorem obok. I kiedy później wsiadasz do auta samemu, rozglądasz się za instruktorem, zamiast patrzeć na drogę. Wjeżdżasz w drzewa, co tylko umacnia cię w twoim idiotycznym przekonaniu.

Bez słów stanęliśmy.

- Zakompleksiliśmy się. - powiedziałem.
- Zakompleksiliśmy się. - potwierdził Kaziu.

Spojrzeliśmy się na siebie i zaczęliśmy głośno się śmiać. Objęliśmy się barkami i wydudniliśmy miód do cna. Słońce cudownie przygrzewało, alkohol cudownie rozluźniał, a rozmowa i wędrówka cudownie oczyszczały duszę. Długo gadaliśmy o pierdołach, ale widziałem, że Kazia coś gryzie. W końcu nie wytrzymał.

- No weź coś powiedz z tą małolatą, bo jestem ciekaw! - zawołał.
- Ale co mam ci mówić?
- No nie wiem, jak było? Bo chyba było, nie? - zwątpił.
- Właśnie sęk w tym, że nie było. - zmarszczył brwi.
- Jak nie było? Miałeś taką dupencję w namiocie i nic?
- No nic. Nie wiem, nie mogłem jakoś. Nie mogłem zdecydować czy powinienem to robić czy nie. I uznałem, że nie. - odpowiedziałem szczerze. Kaziu wybuchnął śmiechem.
- To mówisz, że dużo się u ciebie zmieniło? - zapytał, z pełną dawką uszczypliwości. Spojrzałem na niego i wyszczerzyłem zęby.
- Nic się nie zmieniło. - powiedziałem i wzruszyłem ramionami. Słońce nadal grzało, a ja nadal nie wymazałem z siebie kłopotliwej przeszłości. Różnica polegała na tym, że przestałem próbować ją wymazać i Kaziu też przestał próbować. Dlatego zasiedliśmy pod Śnieżką, otworzyliśmy jasne pełne i delektowaliśmy się bezsensem.

A kiedy przymknąłem oczy widziałem oddalające się nagie nogi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz