sobota, 8 października 2016

Codzienne Rytuały

Część z Was wie z Facebooka, że czytałem ostatnio, sprezentowaną mi przez Dominikę, książkę Masona Curreya "Codzienne Rytuały. Jak pracują wielkie umysły.". Postanowiłem pisać na blogu o tym co akurat udało mi się przeczytać, toteż zapraszam na kilka słów ode mnie na temat tej pozycji.

Chociaż w zasadzie więcej będzie tu moich refleksji na temat tego do czego mnie zainspirowała ta książka, aniżeli o samej książce :).

Już samo poprzednie zdanie wskazuje, iż "Codzienne Rytuały", hm, nie urywają. Na Facebooku napisałem pod zdjęciem z okładką, że "Czego to ludzie nie wymyślą". No bo jakże inaczej ustosunkować się do pomysłu opisania zwykłego dnia 161 znanych osób - pisarzy, architektów, malarzy, naukowców etc.? Od razu zacząłem się zastanawiać czemu to ma służyć?

Autor, we wstępie, informuje, że ciekawiła go odpowiedź na pytanie "Co było/mogło być kluczem do osiągnięcia przez nich sukcesu?". I sądzę, że na kartach tej książki odpowiedź na to pytanie jest zawarta. Dowcip polega jednak na tym, że to czytelnik może sobie tę odpowiedź znaleźć. Mason Currey, poza kilkoma zdaniami wstępu, redukuje swoją rolę do zbierania i syntezowania informacji na temat każdej z osób. Nie wyciąga żadnych wniosków, nie podsumowuje swojej, niewątpliwie ciężkiej, pracy. Szkoda, bo mnie zastanawia, co pan Currey sobie myślał, kiedy już zebrał i ogarnął te 161 życiorysów (a raczej każdodniorysów). Znów pytam - czemu to miało służyć?

Przejdźmy do tego, co jest solą tej książki, czyli samych bohaterów i ich codziennych zmagań z rzeczywistością. I znów zgrzyt, bo 161 osób to całkiem sporo, a autor jest Amerykaninem. Co to oznacza? Że większości z nich zwyczajnie się nie kojarzy. A nie oszukujmy się, że w takich książkach szuka się ciekawostek o "fejmach". Zdecydowanie bardziej wolę poczytać o Hemingwayu, Chopinie, Mozarcie, aniżeli o Melvillu, Himesie czy Bellowie.

I chociaż trzeba przyznać, że niektóre z tych mniej znanych nazwisk, mają się czym pochwalić, to w większości przypadków czyta się o nich dla samego przeczytania. I tu docieramy do najbardziej nieprzyjemnej rzeczy w tej książce, czyli do jej formy. Każda z osób jest opisana z grubsza w podobny sposób: rozpiska dnia od rana do wieczora, czasem anegdotka, czasem jakiś cytat z listu albo wywiadu, koniec. Razy 161. Może się troszkę znudzić.

Dodać należy, że najciekawsze persony są, rzecz jasna, opisane na początku i na końcu. Uśmiałem się przy pierwszych kilku, rechocząc z ich dziwactw, wkręciłem się w czytanie o tuzach, a później mieliłem kolejne strony zawalone niezbyt ciekawymi i z gruntu bardzo do siebie podobnymi opisami. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tyle osób wrzucono tylko i wyłącznie dla zwiększenia objętości książki.

I czemu to miało służyć?

Najzabawniejsze jest to, że jakkolwiek książka mocno mnie rozczarowała, tak to co zawarte jest między jej wierszami dało mi niezłego kopa.

Długo zastanawiałem się co chciałbym w życiu robić. Jestem osobą, którą interesuje wszystko i z grubsza zna się "na wszystkim". Należę do tych, co jak ich coś zaintryguje to wklepują w googla pytanie, żeby zaraz wiedzieć o co chodzi. Kiedyś tak szukałem w lesie odpowiedzi na pytanie co jedzą dziki :). Bo mnie naszło...

Dlatego też pomysłów zawsze miałem na siebie milion. Robiłem już karierę jako: sportowiec, trener, przewodnik, dziennikarz, youtuber, organizator turystyki, hotelarz, manager wysokiego szczebla, fotograf i Bóg wie co jeszcze. Dlatego wylądowałem na bezpiecznym etacie i tam sobie grzeję stołeczek od trzech i pół roku.

No ale to też mi nie odpowiada. Jestem nazbyt ambitny i sądzę, że mam nazbyt duży potencjał, żeby się rozmieniać na drobne byle gdzie.

Matulu kochana ile ja się namęczyłem ze sobą, żeby w końcu się na coś zdecydować i zająć na poważnie czymś co lubię robić. Jakoś nie pomyślałem, że to co mnie kręci najbardziej to pisanie. Kiedy już do tego dotarłem, to pojawiła się kolejna ściana - jak i za co żyć?

Kurczę, no powiem Wam, że dużo w moich ostatnich decyzjach udziału miała opisywana przeze mnie książka. Bo skoro mogę pracować na etacie w sklepie, to czemu nie mógłbym pracować na etacie w domu - pisząc? Okej, na początku pewnie różowo nie będzie, ale gdybym wydał kilka pozycji, to myślę, że do przeżycia by pewnie wystarczyło?

To jest właśnie to co mają bohaterowie "Codziennych Rytuałów", a czego brakuje/brakowało mnie i pewnie przynajmniej kilku osobom, które przeczytają te słowa. Mam swoją pasję, jestem w czymś dobry, ale nie robię tego na pełen etat. Nie traktuję tego poważnie. Czemu? Sam w zasadzie nie wiem. A ci wielcy? Łączy ich jedno. Pracują. Traktują to co robią jak pracę. Jedni bardziej serio (codziennie po 4 godziny pisania!), inni zdecydowanie na luzie (jak mnie najdzie to popiszę), a jeszcze inni nic innego nie robią i pojęcie "praca" zlewa się u nich z pojęciem "życie".

Każdy po swojemu. Byle jak, byle do celu. Przecież nie ma lepszego pracodawcy ode mnie samego. To ja wiem kiedy mi się chce pracować, a kiedy nie. Jakie zadania lubię robić, a z jakimi mam trudność. Co zrobić najpierw, żeby był największy pożytek.

Sądzę (a wiem co mówię!), że najlepiej być kierownikiem li tylko samego siebie. Bez nikogo pod i bez nikogo nad. Dlatego ja sobie swój pomysł na moje codzienne rytuały już zebrałem i zamierzam wdrożyć jak tylko odpadnie mi ten cholerny pełen etat. Abstrahując od tego, że większość pomysłów wprowadzam już. Dla rozgrzewki.

I chociaż za to, żeś mnie pan natchnął, panie Currey, zbierając te codzienności tych tęgich głów do kupy, masz u mnie piąteczkę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz