czwartek, 8 listopada 2018

Po trupach

Łatwo Ci odnaleźć się w "dziś"? Mnie nie. Wciąż zanadto dławię się wymiotami "wczoraj", żeby móc choćby zorientować się czy mamy noc czy dzień. Kompasu ani mapy nie odczytam po ciemku. Zgubiłem się. Przykro mi. Tylko... czy to mnie powinno być przykro?



Ironia. Jestem zagubionym przewodnikiem. Może bawiłoby mnie to, gdyby nie oznaczało to tak kosztownych konsekwencji. Tak się dzieje gdy brakuje Ci punktu odniesienia. Brakuje Ci oparcia. Tak się dzieje gdy podążasz za kimś, a jednak okazuje się, że spacerujesz za jego cieniem. I tylko słyszysz w uchu podszepty, uporczywe i wręcz nieznośne, mówiące Ci za każdym pieprzonym razem, że powinieneś iść w dokładnie przeciwnym kierunku, niż ten, który uważasz za słuszny. Jeśli powiem Ci, że szlak, którym podążasz jest błędnie namalowany - mimo całkowitej pewności, że podążasz właściwą drogą nie zaczniesz zastanawiać się czy przypadkiem nie zgubiłeś się?

Jeśli nie, idąc tuż za kimś zawsze można mu podstawić nogę. Skoro nie chce być posłuszny, niech chociaż straci resztkę radości z odkrywania swojej drogi.

Jeśli "szukamy drogi do szczęścia, a szczęście jest drogą", to obrzydzenie drogi oznacza wykorzenienie szczęścia. Gratulacje.

Życie to walka. Życie to problem do rozwiązania. Życie to wieczny konflikt. Znów jest mi przykro - tym razem, że tak myślę. I znów to nie mnie powinno być przykro, do cholery. "Mądrości wypisane w sercu miej, a nie na koszulkach". Na nic zdają się puste frazesy wypisane na sztandarach, jeśli za pocztem nie podążają słowa i czyny. Pompatycznie? Może trochę. Ale mnie bardziej mdli od pustej szklanki, niż od szklanki pełnej żółci.

Nauczony tej zbędnej litości, trwającej zawsze jeden dzień zbyt długo skrzywdzę jeszcze niejedno serce. Znów gratuluję. Chciałbym móc wreszcie podążać do celu prostą drogą, bo widzę przed sobą cholernie piękny i podniecający widnokrąg. Mam odwagę. Mam siłę. I tę pieprzoną świadomość, że to jest moje i tylko moje. Nie waż się, pod żadnym pozorem!, przypisywać sobie zasług do chociaż jednego z moich sukcesów. Osiągnąłem je nie "bo" ale "pomimo".

Dopijam tonic z ginem. Pali mnie w przełyk, nie pożałowałem sobie goryczy. Lubię jej smak, choć mam go coraz bardziej dość. Pragnę czegoś szczerego. Czegoś co przyjdzie mi bez wysiłku. Szczytu, na który wejdę bez obtartych pięt i wycieńczonego organizmu. I chociaż do tej pory byłem przekonany, że inaczej się nie da, obiecuję przynieść, z góry niezbity dowód. I tego uśmiechu, w tamtej chwili już nic nie zmąci. Moje uszy staną się głuche, a na plecach wyrosną skrzydła, które wesprą spętane stopy.

Nie chodzę do celu po trupach. Wolę deptać ziemię i kamienie, czując zapach mokrej trawy i świeżo opadłych liści. I naprawdę nic mi więcej nie potrzeba, oprócz błękitnego nieba.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz