Było późno w nocy. Nie pamiętam dokładnie, która godzina? Trzecia? Czwarta? Chyba bliżej trzeciej, takie mam przeczucie. Obudziłem się z cholernie intensywnego snu. Śniły mi się dziesiątki wyrazistych osobowości, ogromne przestrzenie pod moimi stopami i zdarzało mi się mnóstwo sytuacji, które sprawiają, że moje serce zaczyna dudnić w piersi. Kiedy zorientowałem się, że to już jawa, musiałem aż usiąść.
Poprawiłem poduszki i kołdrę. Nie do końca wiedziałem co się dzieje wokół mnie. Dlatego nie pamiętam tej cholernej godziny. Mój mózg pracował intensywnie, jakbym był w środku jakiejś burzliwej dyskusji naukowej. Myśli błyskawicznie uciekły z ciemnego pokoju w kosmos.
To było dziwne uczucie, ale będąc tu gdzie jestem spoglądałem na świat z perspektywy gwiazd. Szybko doznałem tego przytłaczającego poczucia, że jestem tak malutki, a to wszystko dokoła - tak niemożliwie ogromne. Zawsze kiedy łapię tę myśl - boję się w pierwszej chwili, moment później odczuwam swoiste podniecenie, a na końcu... mój mózg synchronizuje się z jakąś uniwersalną falą.
Wszystko wydaje mi się wspólne. Nasze nawyki, nasze problemy, nasze rozterki. Przeżywamy to, każdy z nas każdego dnia. I w tym momencie mam wrażenie, jakbym miał dostęp do tego skarbca doświadczenia. Moje zmartwienia wydają się nagle błahe, a rozwiązania - aż nazbyt oczywiste. Z tej dużej perspektywy przestaję być wyjątkowy. Jestem jednym z wielu. Bezimiennym jak w genialnym "Planscape: Torment".
Łączy nas wiele. Jemy podobne rzeczy w podobnych porach. Spędzamy wolny czas grając w planszówki albo na konsoli. Popijamy colę (nawet ci z nas, którzy prowadzą blogi). Lubimy używki - czy te proste, czy bardziej wyszukane. A po dobrym śnie, uśmiechając się przez zaspane oczy, odczuwamy tę doskonałą ulgę opróżniając pęcherz.
That's funny.
Wyjątkowi jesteśmy tylko w detalach. Tylko pod lupą, a czasem nawet - mikroskopem. Nie pielęgnujemy ich zbyt często, tych atomów. A to nasze dzieci, nasze drobinki, które wymagają stałej opieki.
Oczy zaczęły mi się na powrót kleić. Melatonina i serotonina zaczęły dopaminać... pardon, dopominać się o swoje. Zsunąłem się na powrót do leżenia. Ułożyłem się tak jak uwielbiam, na lewym boku. Zrobiło mi się ciepło i doprawdy znakomicie. Mój umysł znów był przyjemnie otępiały i spokojny. Czułem na sobie spojrzenie gwiazd, które odwiedziłem przed momentem.
Vanitas vanitatum et omnia vanitas brzmiało cichą nutą pośród nocy i miało wyjątkowo radosny wydźwięk. Zasnąłem.
To musiało być bliżej trzeciej, tak sądzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz