poniedziałek, 19 listopada 2018

Minnie

Jechaliśmy pustymi ulicami, nie odzywając się do siebie od dobrej godziny. Miasto zdawało się nie mieć końca. Nie miałem potrzeby nawet zerkać w jej kierunku, sprawiał mi przyjemność sam fakt, że siedzi obok mnie. To trochę banalne stwierdzenie, ale kompletnie nie miałem pojęcia skąd właściwie Minnie wzięła się w moim życiu. W samochodzie poniekąd też. Wlokłem się Pabianicką, zjeżdżając właśnie z trasy donikąd, kiedy napisała mi smsa. Ciężko nie przyznać, że czytam i piszę wiadomości prowadząc samochód. Nie inaczej było tym razem. Odblokowałem ekran, stuknąłem w odpowiednim miejscu i przeczytałem "Hej, czekam przy 28 Pułku Strzelców Kaniowskich. Do zobaczenia, M.".

Psiakrew, cenię ją z tę cholerną interpunkcję i polskie znaki w wiadomości. I to też banał, a pewnie nawet grafomania, ale kto mi zabroni cenić kobietę za przecinki i ogonki przy literkach?

Przepełzłem przez przysypane niewielką warstewką śniegu miasto, w którym świeży zapach mrozu i wilgoci tak cudownie miesza się z nutami węgla i wędzonki. Poważnie, lubię ten smogowy aromat, nawet jeżeli mnie powoli wykańcza. Dobrze mi się kojarzy - ze spacerami w subtelnej poświacie księżyca, odbijającej się od białego puchu, z wietrzeniem i tak już zimnego pokoju, kiedy siusiałem przez okno parterowego domku i z czasami kiedy udawało mi się (jeszcze) spotykać moich przyjaciół.

Minnie niespecjalnie kryła się z tym, że jestem jej w jakiś sposób obojętny. Należała do tych osób, z którymi nie miewa się żadnych konkretnych skojarzeń, bo nie są nikim konkretnym - miłością, przyjacielem, kumplem, rodziną, wrogiem. Pojawiają się w życiu, zostawiają kilka wyraźnych wspomnień i znikają, odchodząc bez żalu lub pozwalając odejść drugiej stronie. Do dziś mam w głowie jedną z taki osób, którą nie wiem czy poznałbym dziś na ulicy, ale bez problemu wskazałbym każdą miejscówkę, w której paliliśmy blanty.

Byłem już dość zmęczony, więc zjechałem w uliczkę biegnącą wzdłuż ogrodzenia łódzkiego zoo i dojechałem do jej końca. Tam zaparkowałem i zgasiłem silnik. Lampka zapaliła się ostro gdy wyjąłem kluczyki, więc szybko ją uciszyłem. Spowił nas przyjemny półmrok. Wreszcie miałem chwilę, żeby przyjrzeć się Minnie.

Znacie ją, tak samo jak i ja. Właściwie nic specjalnego, zwykła myszka. Ubrana zawsze prosto i klasycznie. I to jest właśnie problem z takimi jak ona. Zresztą ze wszystkimi. Oj, Bracie, jeśli kobieta ubiera się prosto to właściwie możesz być pewien, że wsiąkniesz po same uszy. W pewnym momencie uświadomisz sobie, że właściwie to gdyby nie miała tego i tego (i wymienisz w głowie te dwie części stroju), to...

I przepadliśmy razem, Bracie. Też już co nieco zdążyłem sobie wyobrazić.

- Skąd ty się właściwie wzięłaś? - zapytałem, mając nieco dość przedłużającej się ciszy. Zawsze mam taką irytującą potrzebę gadania z kimś, jeśli znajdujemy się w jednym miejscu.
- Przecież mnie lubisz - odparła beztrosko.
- Ale to nie wyjaśnia twojego pochodzenia - odpowiedziałem, całkiem rozsądnie, tak mi się zdaje.
- Jak tak na ciebie patrzę to mam wrażenie, że znamy się od zawsze - jej, hm, riposta? była odrobinkę ponad moje siły. Mimo to, nie poddawałem się.
- Tak, też mam takie wrażenie - odparłem. - Nie zmienia to faktu, że nadal nie mogę sobie przypomnieć pierwszego momentu, kiedy zobaczyłem twoją twarz.

Uśmiechnęła się.

- Cenisz sobie drobiazgi? - spytała. Westchnąłem ciężko. Nie miałem z nią najmniejszych szans.
- Cenię. Lubię detale i subtelności.
- Od kiedy?
- Od zawsze.
- To właśnie od wtedy się znamy.

Muszę przyznać, że to jej się, niestety, udało. Cała moje Minnie.

- Myślisz, że Daria miała rację? - zapytała mnie. Uśmiechnąłem się krzywo.
- Z "nihil"? Myślę, że nie. Myślę, że to pozory, nawet jeśli byłbym gotów przyznać, że bliżej mi do niczego niż do Nietschego.
- Cenisz sobie prostotę.
- Cenię. Aż za bardzo. I do tej pory nie mam pojęcia, czemu w zamian nie dostałem prostego życia do przeżycia.
- Chciałbyś żeby było prosto?
- Dziś - tak. Odkąd cię poznałem - tak. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek to powiem, ale ostatnio zaczęło mi cholernie zależeć na konsumpcji. Może niekonieczne na amerykańskim obżarstwie, ale bardziej na prowansalskiej degustacji.
- Ale produkcja, tworzenie tak cię cieszą.
- Oj, Minnie, Minnie - westchnąłem. - Tak, cieszą. Tylko tęsknię do rzemiosła, a nie do skali przemysłowej.

Podniosła dłoń i subtelnym gestem włączyła radio. Z głośników poleciały wolne, subtelne nuty. Dokładnie takie jakimi mam ochotę karmić się od pewnego czasu.

- Zastanawiam się w takim razie co cię pcha wciąż w te największe projekty - rzekła, spoglądając za okno, za którym delikatnie opadały malutkie płatki śniegu.
- Może fakt, że na większej powierzchni widać jeszcze więcej detali?

Teraz to ona pokiwała głową.

- Wiesz, cholernie cię cenię - powiedziała. Nie to żebym się zarumienił, ale zrobiło mi się miło. - Naprawdę potrafisz się w tym rozsmakować.
- Dziękuję - odparłem, lekko zmieszany. - Ale w czym potrafię się tak rozsmakować?

Uśmiech ozdobił jej śliczną twarzyczkę. Zaczesała włosy za ucho, bardzo dziewczęcym i delikatnym gestem.

- Chodźmy na spacer - zaproponowała. - Kiedy mnie obejmujesz czuję się taka malutka.
- Istotnie, Minnie - odparłem. - Jesteś drobiazgiem, nad którym warto się pochylić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz