sobota, 1 października 2016

Początek Starego

- Cześć Budżu! - zawołał do mnie posiadacz czerwonego Forda Escorta, uśmiechając się szeroko. Ja sam nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu już od chwili kiedy usłyszałem charakterystyczny terkot silnika tej cudownej maszyny.
- Cześć Andrzejku. - odpowiedziałem, podając mu dłoń przez uchylone okno. - Parkuj obok Prioryteta. Stałem tam czekając na ciebie, żeby nikt nie zajął miejsca. - dodałem, całkiem serio zresztą.

Andrzejek słynął z punktualności, więc przez te (jedynie) dwadzieścia minut czekania, ktoś mógłby miejsce połasić się na to miejsce. Czy zamierzałem mu robić wyrzut? Bron Boże! Od dawna traktowałem to jako jego znak szczególny. Taki jak u ludzi, którzy nie wymawiają 'r'.

Escort zajechał na szanowne miejsce i chwile później staliśmy przy bagażniku, zaglądając do środka.

- Fiu fiu! - zawołałem widząc zawartość. Zgrzewka Perły Chmielowej i druga Goolmana.
- Pamiętasz te czasy jak Perła była oznaka piwnego szpanu? - zapytał Andrzejek, zacierając ręce.
- Pamiętam. - odparłem - Była wówczas perłą wśród Harnasi. Nomen omen.
- Otóż to Budżasku! I mam jeszcze coś. Coś co poprawi ci humor jeszcze bardziej niż te dwie zgrzewki. - zacząłem się zastanawiać czy powie mi, że ma jeszcze zgrzewkę Donnera na tylnim fotelu, czy może kupił Van Pura na promocji na BP. Andrzejek sięgnął jednak do torby Izostara, za zgrzewkami.
- Uau! - aż zakrzyknąłem z wrażenia. No to mnie chłopak zaskoczył. - Skąd wziąłeś łódzkiego Portera w butelce? To ze starych czasów? - uśmiechnął się szelmowsko.
- Budżu, trzymałem to na specjalną okazję. A sądzę, że twój wpis na bloga to taka okazja.

Zaśmiałem się i poklepałem go po plecach. Miał kamrat łeb i pamięć do takich rzeczy. Zawsze. W przeciwieństwie do mnie. Ja bym te Portery dawno wytrąbił, a na okazję bloga przyniósł byle co.

- Gdzie będziemy siedzieć? - zapytałem, po części z grzeczności - w końcu to on tu był managerem z pasji i wykształcenia.
- Muszę skoczyć na górę, wyprasować kilka rzeczy. - odpowiedział z właściwą dla siebie szczerością, choć nie bez nutki naiwnego poglądu, że to jest właśnie to co chciałem robić tego wieczoru. To też u niego cenię, wbrew pozorom.

Dużo schodów później (bo przecież nie dość, że mieszka na czwartym, to jeszcze w dwupoziomowym!) siedziałem na podłodze strychu, a Andrzejek, z zaangażowaniem pani domu z reklamy płatków śniadaniowych z USA, traktował kolejne ubrania Tefalem. Ja klasycznie robiłem mu burdel w szalikach, podpytując o co ciekawsze.

- Kiedyś mi powiedziałeś, że nie chcesz mieć wszystkich szalików jakie zrobili. - rzekłem. Andrzej nawet nie podniósł wzroku znad koszuli.
- Bo nie chcę. A ty chcesz mnie zdissować na blogu, tak? - zapytał.
- Czemu miałbym cię dissować?
- Bo przecież argumentując to, cytowałem ci Paszczaka z Muminków. - roześmiałem się w głos. Zawsze lubiłem jak mówił o banałach w poważny sposób, właściwy tylko sobie. - No właśnie. Już szydzisz!
- Nie prawda. To był świetny cytat. "Gdybym miał wszystkie, przestałbym być kolekcjonerem, a zostałbym posiadaczem". Największa frajda jest z gonienia króliczka! - Andrzejek rozchmurzył się.
- Zawsze sądziłem, że wiara w fajne jutro jest najważniejsza. Pewnie dlatego pomogła nam przetrwać te wszystkie chujowe czasy... - powiedział. Pokiwałem głową.
- Właśnie! Na moim blogu żadnych rozkmin o Krętaczach czy innych Ł. albo M.! - zmarszczył brwi. - Weź nie pierdziel! - skarciłem go od razu. - Stare czasy były fajne. Zresztą, ta pogoda przypomina mi o tych starych czasach. Jakby zaczynały się na nowo.
- Co masz na myśli? - zapytał zaintrygowany.
- Widziałem dwóch ziomków, którzy szli przez osiedle i gadali. Było dość chłodno, lekka mgła od wilgoci i późny wieczór. Zupełnie jak my za "dawnych dobrych". - wytłumaczyłem. - Weź zostaw te koszule, weźmy po piwku... po dwa piwka i połaźmy jak kiedyś.

15 minut później schodziliśmy po tych samych, upierdliwych schodach.

- Budżu, jedna sprawa... - zagaił Andrzejek na klatce.
- Co tam?
- Okłamujesz ludzi. Nigdy nie mieliśmy takich przeintelektualizowanych rozmów, jak to przedstawiasz na blogu.
- Ano fakt. Zawsze ceniliśmy proste środki wyrazu. Proste, ale nie prostackie. Jednak wybaczcie, Czytelnicy, tę fikcję. Lepiej Wam przeczyta się to co piszę, aniżeli stenogram z naszych rozmów. Tym bardziej, że treści staram się nie ruszać.

Wyszliśmy na chłód dworu.

- Coś zacząłeś mówić o "starym", Budżu.
- Owszem. - zacząłem. Gnaliśmy w kółko po starej, osiedlowej trasie. Ile okrążeń machnęliśmy, zliczyć się nie da. - Czuję, że "stare" właśnie się zaczyna. I stary.

Andrzejek spojrzał się na mnie pytająco.

- Tak, tak. Wiem. Lubisz gadać o konkretach. Już mówię o co chodzi. Mam na myśli trzy kwestie. - powiedziałem.
- Pierwsza to jesień? - zapytał Andrzejek.
- Otóż to.
- Nigdy nie lubiłem jesieni ani zimy. Zawsze łapały mnie krzywe rozkminy i doły.
- Tak było. Jak coś się psuło to wtedy. Jak wybuchały rewolucje to wtedy. Ale czy któraś z nich nie doprowadziła nas do lepszego miejsca niż poprzednie?
- No tu masz rację. Zawsze szło na plus.
- No właśnie. To dobry czas na trudne decyzje. Dlatego go lubię. Mało ludzi wychodzi wtedy z domów, więc biega się i myśli znacznie przyjemniej.

Andrzejek pokiwał ze zrozumieniem głową i podał mi drugie piwko do otworzenia.

- Reszty "starego" rozkminić nie mogę. - powiedział.
- Oj, możesz możesz. Najlepsze wakacje?
- 09! - ożywił się od razu. - Złodzieje Czasu, drugi PSS i non stop Wągry!
- Haha! - zawołałem - To jest to! A myślałeś kiedyś czemu wtedy było tak fajnie?
- Bo był luz. - odpowiedział od razu.
- Był luz i nie było planów. - potwierdziłem. - Wiesz co mnie najbardziej drażni teraz?
- Nom?
- Teraz, żeby usiąść do pisania to musi być cały rytuał spełniony. Musi być cisza, spokój, dobra muzyka, coś dobrego do picia, wszystko zrobione i w ogóle milion innych warunków. A wtedy? Pamiętam jak wróciłem ze szkoły i napisałem "Energię" na naszą drugą płytę. Po prostu, z marszu. Chyba nawet plecaka nie zdjąłem, bo miałem pierwsze cztery wersy już w głowie. I dziś sądzę, że to jeden z najlepszych tekstów jakie napisałem.
- I myślisz, że dlatego już nie nagrywamy? - zapytał.
- Myślę, że dlatego już pewnie nic nie nagramy.
- Co ty gadasz... - powiedział, ewidentnie rozczarowany.
- A ile już razy próbowaliśmy? I nawet jeden kawałek z tego nie wyszedł. Chociaż kilka dobrych tekstów napisaliśmy.
- Może dlatego, że wtedy skupialiśmy się tylko na tym i na niczym więcej? No może poza piciem piwa.- zaśmiałem się.
- Dlatego chcę, żeby wróciło u mnie drugie "stare". Takie, w którym tworzenie ma pierwsze miejsce. Jest pasją, pracą i codziennością. Bez chrzanienia, że "daję sobie rok na napisanie książki". Sam wiesz kiedy napisałeś 3/4 tekstów na tamtą płytę. - szturchnął mnie.
- No już, nie wypominaj mi tyle. Dobre były?
- Dobre.
- No to nieważne, że na ostatnią chwilę!

Złapała nas zadyszka i paliwo zaczęło się kończyć. Zaproponowałem, żebyśmy zasiedli w Escorcie i skwitowali ten wieczór Porterem. Andrzejek skwapliwie pokiwał głową.

- Wiesz, że się skasujemy? - zapytał, nie bez satysfakcji.
- Nie zapomnę, jak nie mogliśmy wysiąść z auta, bo kupiliśmy sobie po dwa i jakoś nie zauważyliśmy tych ponad 9 procent.
- Ale jest zacne.
- Cudownie zacne! Zdrówko! - brzęknęliśmy się butelkami, a Andrzejek zajrzał do schowka. Wyjął ze środka kasetę. Dopiero zauważyłem, że zmienił radio na kaseciaka.

- Jeszcze "Światła Miasta" z kasety? Przeginamy z oldschoolem! - zawołałem.
- Bo my jesteśmy oldschoolowcy. Lubimy stare czasy, wspominać o nich, przywoływać i zachowywać się jak za dawnych lat! - pokiwałem głową. Miał całkowitą rację.
- Chyba urodziliśmy się o dekadę za późno. Kto wie, może bylibyśmy dziś legendami, jak Familia HP? - powiedziałem.
- Albo chuliganami.

Zerknąłem na niego, unosząc brwi.

- No to co jest trzecim "starym"? - zapytał, widząc że na temat jego chuligańskich ambicji nie będę wypowiadał się publicznie.
- Nie co tylko kto.
- Że ty, Bużku?
- Że ja Andrzejku. To moje początki bycia czyimś starym.
- I jak się z tym czujesz?
- Dobrze. Ale kiedy przypominam sobie nasze odpały - i te dawniejsze i te ostatnie, stwierdzam, że bliżej mi wciąż do roli dziecka, niż do roli starego.
- Nie gadaj.
- Nie gadam. Ty zresztą też jesteś wyrośnięty dzieciak. Już cię za długo znam. Zresztą chyba każdy mężczyzna jest.
- Ale przyznasz, że przynajmniej jest z nami ciekawie.
- Niewątpliwie. - skwitowałem i popadliśmy w zadumę. Przyjemnie kręciło mi się w głowie, a z żołądka pulsowało ciepło Portera. Na dworze mgła była coraz gęstsza.

Patrzyłem na ledwo widoczną latarnię i zastanawiałem się - czy stare znów się zaczynało, czy może jednak nigdy się nie skończyło?

1 komentarz: