niedziela, 14 sierpnia 2016

Kredens cz. 2

Siedzę w pociągu. W starej osobówce, na skórzanej kanapie. Mam na sobie, jak to zazwyczaj w takich sytuacjach, luźne dresowe spodnie, bawełnianą "ziomalską" bluzę, białe najeczki i plecak, a w plecaku rzecz jasna piwo. Na kanapie obok siedzi jakaś paniusia i zerka ukradkiem, w chwilach kiedy myśli, że ja nie patrzę. Ręce wsadziłem głęboko w kieszenie i zjechałem dupskiem na sam brzeg. Wyglądam jakbym miał wywalone na cały świat i najpewniej nie myślał o niczym, poza kolejnym piwem i kolejną dziewusią do zbajerowania.

Niestety, nie jest tak. Gotuje się we mnie na maksa. Myśli pulsują mi po głowie jak krew po tętnicach przy zaliczaniu Alpe Cermis. Daleko mi do spokoju. Mój kac ani trochę nie przypomina tego ze Slow Motion 2cztery7. W ustach mnie nie suszy, czuję za to smak goryczy i niestety nie pochodzi on od chmielu.

To nie tak miało być.

Rozczarowany samym sobą, moją naiwnością, brakiem dojrzałości i wiecznym hurraoptymizmem, wysiądę na Chojnach, obcesowo obetnę znaną już Wam paniusię i powlokę się do domu. Wieczorem, mimo potwornego zmęczenia, będę cierpiał katusze, próbując zasnąć i powstrzymać bezustanny potok myśli, lejący się z nieubłaganą siłą, niczym Odra we Wrocław w 97. Nie pierwszy raz. A raczej powinienem powiedzieć - jak to zazwyczaj od kilku dobrych tygodni.

Nie mogę spać, a ściślej - nie mogę usnąć. Praktycznie co wieczór, a później za każdym razem kiedy obudzę się w nocy. Syn mi nie pomaga, ale do niego nie mogę mieć żadnych pretensji. Jedynie do siebie.

Rano obudzę się i, kompletnie zobojętniały, pojadę do pracy. Tam wyleje swoje gorzkie żale, duszyczce, która lubi mnie wysłuchać i samemu się czasem wyspowiadać. Jednak nawet najdłuższy potok słów nie jest w stanie przykryć faktu, że zboczyłem z kursu i płynę w niewłaściwym kierunku. Jestem cholernie pewien, że jestem w miejscu, w którym nie powinienem być. I wiem to, chociaż nie mam żadnej mapy, która wskazałaby mi drogę - właściwą lub niewłaściwą. Jestem Kolumbem, który wie że nie dopłynie do Indii, chociaż nadal ma kurs na Karaiby. I odkrywa ziemię Europejczykowi nieznaną.

Czuję się jakbym zgubił po ciemku monetę. Na domiar złego magiczną monetę. Wiem, że mi wypadła i wiem, że gdzieś leży. Ale za cholerę nie mogę jej wypatrzyć.

Fajnie się czytało historyjki z pierwszej części? No to super. Mnie się też je fajnie pisało i odkurzało w głowie. Szkoda, że dzieli je przepaść.

W tej boskiej krainie facebook'owych lajków i youtube'owych wyświetleń, gdzie wszystko jest super, wporzo i w ogóle kciuk do góry, ja nawijam, jak Mes, historię gorzką jak gin lubuski (o ironio!).

Pisząc w skrócie - było fajnie do pewnego momentu, a teraz to już równia pochyła. I pozostaje mi zadawać w kółko pytania: co się dzieje? Od kiedy? Dlaczego? Co było wtedy, a nie ma tego teraz?

Chcecie odpowiedzi, jakich sobie udzielam? No to jedziemy.

Co się dzieje? Pogubiłem się. Zatraciłem gdzieś siebie, swoją istotę i nie potrafię jej odnaleźć. Mam wrażenie jakbym żył życiem kogoś innego, chociaż wiem, że to jestem ja sam. I że to ja sam zgotowałem sobie ten los, podejmując różnorakie, takie, a nie inne, decyzje.

Od kiedy? Nie wyznaczę jednej daty, ale myślę, że od dnia kiedy dopadła mnie ta przebrzydła wizja rychłej śmierci, a po tym, najpewniej, depresja. Na pierwszym roku studiów, zaraz na początku 2010.

Dlaczego? Gwałtowne uświadomienie sobie, że to cudowne coś zwane życiem naprawdę ma koniec oraz chęć wyjścia w jakikolwiek sposób z tego doła wytworzyły w moim umyśle szereg dziwacznych, a pewnie i patologicznych schematów działań. Dziś czerpię nie z tego co było przed tym wydarzeniem, a po nim.

A co było po nim? Co było wtedy, a nie ma tego teraz?

Zapraszam do części trzeciej.

Źródło: https://vik87.flog.pl/archiwum/albumy/152604/wnetrza/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz