niedziela, 28 sierpnia 2016

Śmierć pije wódkę

- Cieszę się, że znalazłaś chwilę na rozmowę. - zagaiłem jak jakiś uczniak do laski z wyższej klasy. Nic dziwnego, byłem zestresowany jak przed pierwszym lotem paralotnią.

Ona uśmiechnęła się szeroko. Poczułem się jak Charlie Chaplin wklejony do Avengersów. Nic nie pasowało do siebie. A najbardziej do siebie nie pasowała ona. Była taka piękna... Miała cudne migdałowe oczy, niespotykanie szczere i czyste, luźno puszczone grafitowe włosy i, co mnie najbardziej zdziwiło, śniadą cerę, taką... wakacyjną. Wyglądała bardzo pogodnie. Wręcz żałowałem, że widzimy się tu gdzie się widzimy, a nie gdzieś na plaży, gdzieś gdzie mogłaby sączyć wodę kokosową i zarażać swoim pięknem całe zmęczone słońcem towarzystwo.

- Ja zawsze znajduję chwilę. Na rozmowę, na zabawę, na refleksję. To wam ich brakuje. - odpowiedziała śmiejąc się dźwięcznie. Miała głos jak rozbawiona licealistka. Kolejna, przyprawiająca o zawrót głowy, niedorzeczność.

Też sobie wybrałem lokal. Słońce świeciło radośnie przez ogromne szyby witryny, rozkręcając i tak zawsze wesołe towarzystwo. Z głośników plumkała bossa nova wprawiając w beztroski, pachnący kawą i brazylijską radością nastrój....

Gdzie indziej mogłem ją zabrać jak nie do Retro? Przecież Mareczek by mnie zabił, gdybym mu powiedział, że wybrałem się na takie spotkanie gdziekolwiek indziej. Nie zniósłbym jego ględzenia przez najbliższe dwa miesiące, że daję zarobić innym, kiedy on, mój wierny przyjaciel ma dla mnie zawsze wolny stolik.

- Czego się napijesz? - zapytałem, wciąż stercząc przy naszym stoliku jak idiota.
- Wódki. - odpowiedziała bez zastanowienia.
- Wódki? - zapytałem znów, kompletnie zaskoczony.
- Tak, wódki. - za to ona zaskoczona nie była. Patrzyła na mnie wyrozumiale, dzięki Bogu bez cienia drwiny.
- No dobrze, skoro tak sobie życzysz. - powiedziałem i zacząłem drapać się po głowie nie wiedząc co począć.
- A ty co będziesz pił? - przerwała moje nerwowe znieruchomienie.
- Ja... eee... wodę.
- Wodę? Weźże się ogarnij. Mam pić wódkę sama?
- No tak, ale mam jeszcze dziś trening. Nie mogę.
- Przestań się zastanawiać, bo widzę, że się wahasz. Leć do baru, bierz gorzałę i usiądź w końcu. Jestem równie ciekawa tej rozmowy co ty. - strofowanie okazało się skuteczną metodą. Bez zastanowienia odwróciłem się i pognałem do lady.
- Co chce? - zapytał zaintrygowany Mareczek.
- Wódki.
- Wódki?
- Tak, wódki. Też byłem zaskoczony. Dawaj co masz dobrego i zimnego, dwa kieliszki i spadam. Muszę się w końcu rozluźnić.
- Ale to wiesz, że nie możesz jej dać byle czego? - zapytał, wyraźnie przejęty rolą. - Weź Belvedera. Nie wypada brać nic tańszego.
- A ile za to chcesz?
- 150.
- Co?
- No dobra, 120.
- Chyba sobie żartujesz. W Społem u mnie na osiedlu jest po 90. Dawaj mi po 100 i jesteśmy kwita.

Spojrzał na mnie z nieskrywaną złością.

- Niech ci będzie. Zbankrutuję przez te twoje pomysły. - wymamrotał i zanurzył się w chłodziarce.

Już widzę jak zbankrutujesz stary skąpcu. Każdego rżniesz na ile się tylko da, a im lepiej się znacie tym bardziej rżniesz.

Pukałem nerwowo palcami o blat, kiedy mój kochany Mareczek w końcu znalazł butelkę i kieliszki. Zostawiłem na blacie banknot z Jagiełło i wróciłem do stolika. Moja rozmówczyni uśmiechała się bez ustanku. To nie mogło dziać się naprawdę.

- Świetnie wyglądasz. - powiedziałem siadając.
- Dziękuję. - odparła. - Wyglądasz na zmieszanego...
- Bo jestem. Nic tu do siebie nie pasuje. - odpowiedziałem szczerze.
- Co nie pasuje? Ładna pogoda? Fajna muzyka? Mój wygląd? - kiwnąłem głową. - Stereotypy przysłaniają ci zdrowy rozsądek. Wolałbyś, żeby była szarówka, spotkalibyśmy się w jakiejś marnej spelunie, a ja byłabym zasuszoną starowinką, której mógłbyś policzyć wszystkie kości? - to mówiąc poprawiła swój niezbyt obfity, ale kuszący biust.
- No cóż... nie. - rozluźniałem się coraz bardziej, więc pozwoliłem sobie na szeroki uśmiech. Zresztą, autentycznie mnie rozbawiła.
- No to o co ci chodzi? Pogódź się ze mną i ze sobą. Jest jak jest. A jest cudownie, prawda? - zapytała i zręcznie odkręciła zakrętkę. Bezceremonialnie nalała do kieliszków i podniosła swój. Szybko powtórzyłem jej gest.
- Za co? - zapytałem.
- Za nic. - odpowiedziała - Chcę się upić podczas tej rozmowy. Nie muszę wymyślać sobie do tego ideologii. - dodała i przechyliła kieliszek. Uczyniłem tak samo i po chwili spojrzeliśmy sobie w oczy.
- Wolę piwo. - powiedziałem. - Chociaż to jest niezłe.
- Piwo otępia umysł. Jest dobre dla tych co lubią stać, a w zasadzie siedzieć w miejscu. Nie popycha do czynu. Wódka popycha. - skwitowała.
- No, na przykład do rozpierduchy na ulicy.
- To też czyn. Lepszy taki niż żaden. Gdybyś zobaczył przy naszym stoliku kogoś kogo nie lubisz wolałbyś dać mu w mordę i wziąć co twoje czy usiąść gdzieś indziej i wysączyć sobie w spokoju piwko?
- Dałbym w mordę.
- To kogo chcesz oszukać tym piwem?
- O tym będziemy rozmawiać?

Zaśmiała się.

- Mnie nie oszukasz kochanieńki. Ze wszystkich rzeczy na tym świecie ja jestem tą jedyną, która zawsze żyje w prawdzie. Mnie nie okłamiesz, nie schowasz się przede mną, nie uciekniesz. Pod jakimś względem wiem wszystko. Bo wiem wszystko to co jest mi wiedzieć dane. Pewnie dlatego od razu widzę, kiedy ktoś chce mnie okantować.
- Sugerujesz, że nie jestem z tobą szczery?
- Sugeruję, że nikt nie jest szczery ze sobą. Mnie to obojętne co mi dzisiaj powiesz. Możesz kłamać do woli. Tylko po co ludzie kłamią?
- Żeby odnieść z tego jakieś korzyści, zazwyczaj. Nie zdenerwować żony, nie obrazić kolegi, nie przegonić apetycznej koleżanki.
- A odnoszą te korzyści?
- Z reguły nie.
- To nie można tak od razu? - zapytała i nalała drugi kieliszek. Wypiliśmy bez słowa.

- Kim jesteś? - zapytałem po chwilowej pauzie.
- Motywacją. Tak lubię o sobie sądzić. - odpowiedziała, wyraźnie rozochocona zmianą tematu na ją samą. Z werwą trzepotała rzęsami.
- Motywacją do czego?
- Do wszystkiego, skarbie. Gdyby nie ja niewiele byście osiągali. Pewnie nawet wstawać z łóżka by się wam nie chciało.
- Tak by zapewne było. Wiesz, najgorszy problem z tobą jest taki, że trudno przejść obok ciebie obojętnie. - rzekłem, po czym ostentacyjnie zmierzyłem ją od stóp do głów, nie bez satysfakcji.
- Och, wiem że jestem piękna. Ludzie różnie reagują na piękno. Jedni zaczynają się denerwować, inni milkną, a jeszcze inni są na nie kompletnie obojętni. Każdy coś traci na widok rzeczy pięknych. A straty boicie się najbardziej. To nie ja sama was przerażam, ale poczucie straty, które idzie obok mojego piękna.
- Boimy się zostawić to wszystko co nas otacza?
- Też. Ale najbardziej boicie się stracić szansę, żeby to wszystko mieć.

Napiła się wódki z butelki. Mareczek na ten widok niemalże zszedł na zawał przy barze. Wzruszyłem ramionami i również zbezcześciłem Belvedera. Mareczek wyszedł na zaplecze. Rozmowa się kleiła, alkohol rozluźniał. W końcu zaczynałem cieszyć się tą cudowną atmosferą i towarzystwem pięknej i niebezpiecznej kobiety.

- Czyli twoim zdaniem motywacja polega nie na tym, żeby coś mieć, ale na tym żeby mieć szansę na uzyskanie tego? - zapytałem.
- Gdybyś wiedział że masz dwie szanse, którą starałbyś się wykorzystać bardziej?
- Próbowałbym sobie rozłożyć po równo... no, może trochę więcej włożyłbym w tę drugą, bo to przecież ostatnia.
- I w żadną nie włożyłbyś stu procent.
- Zmarnowałbym obie.
- Ludzie marnują nawet tą jedną. Osiągają mniej niż chcieli, albo osiągają nie to co chcieli.
- Ze strachu?
- Z wiary, że mają drugą szansę. Rozkładają siły na dwie próby. Wiesz w jaki sposób należy postawić sobie cel?
- Hm, dość wysoki, żeby motywował, ale dość niski, żeby był osiągalny?
- Bzdura. Taki, żebyś na myśl o jego osiągnięciu miał ciarki na plecach.

Znowu sięgnęła po butelkę i kiedy mi ją podała ze zgrozą zauważyłem, że robi się niebezpiecznie pusta.

- Tak jak kiedy myślałem o mecie pierwszego maratonu?
- A dobiegłeś?
- I to jak!
- To wiesz o czym mówię.Wódka się kończy. A ja mam ochotę iść na spacer. - oświadczyła bezceremonialnie.
- Potrafisz być urzekająco bezpośrednia. - skomentowałem. Zaśmiała się, wesoło odrzucając włosy na plecy. - A przy tym aż niemożliwie spokojna.
- Kiedy wiesz czego chcesz, przestaje ci się spieszyć i zależeć na byle czym. Ja zawsze mam czas, bo i tak nigdy nie przychodzę w porę. Nie mam powodów do stresu. - wzruszyła ramionami. - Wiesz, w gruncie rzeczy nie różnię się od was kompletnie niczym. Wy też zawsze macie aż nadto czasu. Nigdy wam się nic nie udaje, bo uczycie się tylko przez popełniane błędy. Powiedz mi w takim razie - skąd ten pośpiech i pragnienie bycia idealnym?
- Straszy brak uzyskania drugiej szansy...
- Och, to akurat pożyczyłeś od Adasia Ostrowskiego. Mogłeś spuentować to czymś swoim.
- To może...
- Nie. Straciłeś swoją szansę. Trudno. Czekaj na kolejną.

Tym razem to ja sięgnąłem po wódkę. Dopiłem prawie całą, zostawiając jej resztkę na dnie. Uśmiechnęła się i wypiła.

- Przestałeś mnie szanować po tej rozmowie?
- Przeciwnie. Po prostu zrozumiałem, że ty nie domagasz się szacunku. I tak będziesz robić swoje. Jak doświadczona prostytutka, która już wie, że resztę życia spędzi w burdelu.
- No! W końcu coś twojego i z pazurem! - zawołała, wyraźnie uszczęśliwiona obelgą. - Bierzemy drugą flaszkę, poszlajamy się z nią do zachodu słońca, później zaszyjemy się w Staromiejskim i będziemy się kochać na ławce.

Zakrztusiłem się.

- Że co proszę? Kochać się?
- A dlaczego nie?
- Kochasz się z ludźmi?
- Kotku, ja robię co mi się żywnie podoba. Zresztą, skoro wymyśliłeś, że rozmawiasz ze mną, istniejącą pod ludzką postacią, w wyimaginowanej knajpie, to czemu nie mógłbyś dopisać jeszcze, że uprawialiśmy seks w parku z najgorszą reputacją w Łodzi? Zresztą... - przesunęła dłonią po swoim biodrze - nie mów, że nie miałbyś na to ochoty?
- Miałbym, ale...
- ...ale nic ci nie grozi. Twój czas jeszcze przyjdzie. Więc zamiast rozczulać się nad stówą dla Mareczka zacznij lepiej stawiać na swoją szansę całe sto procent.


1 komentarz: