czwartek, 13 sierpnia 2015

Zapchaj, upchaj, dopchaj i jeszcze, żeby jakoś wyglądało, czyli zabudowa. (Miasto zasadom wbrew cz. 4a)

Jeżeli uważnie czytaliście wcześniejsze części mojego cyklu, to wiecie już, że Łódź powstawała według planu tylko przez pierwsze kilka lat swojego fabrycznego życia. Później zaczęło się to co nigdy nie powinno mieć miejsca. Dziki, niekontrolowany, a do tego nazbyt intensywny rozwój tkanki miejskiej spowodował, że zabudowa rozrosła się w patologiczny sposób.

Przykład? Chociażby mnogość ślepych ulic, o czym pisałem w poprzedniej części. Jeśli jednak mowa tylko o zabudowie, to najlepiej zobrazują to słynne podwórka przy Piotrkowskiej (szczególnie w północnej części. Są na tyle oryginalne, że doczekały się przewodnika na swój temat. Zerknijcie na to słynne archiwalne zdjęcie.


Zdjęcie zostało wykonane w bramie przy Piotrkowskiej 38. Gdyby fotograf zrobił kilka kroków do tyłu zobaczyłby mniej lub bardziej efektowną elewację frontową zdobiącą "główną" część kamienicy. Tam znajdowały się najczęściej najlepsze mieszkania, sklepy, kawiarnie itp. Za tą ładną wizytówką zaczynały się rozciągać oficyny, stanowiące jakby dwoje ramion. 

Tutaj już nie było tak różowo, bo lokale były raczej o niskim standardzie. Trudno zresztą, żeby ktoś zamożny zażyczył sobie mieszkać w niedoświetlonej studni ciągnącej się daleko, niczym wagon pociągu osobowego. Do tego cuchnącego, bo kanalizacji przecież nie było. Bardzo często takie podwórko dłużyło się aż do następnej przecznicy, zwieńczone kolejną kamienicą frontową. Do tego, z czasem, budowano jeszcze oficynę poprzeczną, dzielącą podwórko na dwie połówki.

Jakby napadało więcej deszczu, to można by basen urządzić, gdyby pozatykać wszystkie odpływy ;).

Dlaczego tak budowano? Otóż w początkowej fazie rozwoju Łodzi osadnicy otrzymywali równej wielkości działki, które były zazwyczaj bardzo wąskie, za to wyjątkowo długie. Od frontu budowano dom, a z tyłu znajdował się ogród.

Z czasem działki zmieniały właścicieli, albo ci bogacili się, i zabudowa zwiększała rozmiary. Niestety nikt nie pokusił się o dostosowanie wielkości placów do potrzeb. Najlepiej widać to po zachodniej stronie Pietryny, w jej północnej części, gdzie działki do dziś biegną ukośnie. Jest to pozostałość z czasów przedfabrycznych i przebiegu traktu piotrkowskiego, który podówczas biegł sobie wężykiem. Działki (wtedy na polach) wytyczane były prostopadle do drogi. Trakt piotrkowski wyregulowano i "machnięto" na przestrzał z północy na południe, a krzywe linie zostały...

Oto właśnie przyczyna śródmiejskiego "zapchania" Łodzi. Budynek na budynku, budynkiem pogania, bo każdy stawiał gdzie mu tylko było wygodnie. Jednak pal sześć, gdyby były to tylko budynki mieszkalne. Nie ma jednak tak dobrze! W tej całej ciasnocie stawiano obok siebie kamienice czynszowe, warsztaty, browary, a przede wszystkim - fabryki. Skoro traktowano Łódź jako rozrośniętą strefę ekonomiczną, to ciężko oczekiwać, że przemysł nie będzie miał priorytetu...


Może jednak udało się jakoś tę przestrzeń chociaż minimalnie podzielić? Na szczęście tak. Zacznijmy znów od Piotrkowskiej. Z czasem nabrała ogromnego znaczenia reprezentacyjnego i najwięksi "gracze" łódzkiej sceny przemysłowej woleli wykorzystać tamtejsze działki do stawiania ogromnych kamienic, w których mieściły się tzw. składy główne lub budowali sobie rezydencje. Szczególnie popularny był odcinek między Dzielną (dzisiejsza Narutowicza-Zielona), a Główną (dzisiejsza trasa W-Z). 




Nie przeszkodziło to jednak postawić przy Pietrynie fabryki np. Juliuszowi Heinzlowi (Piotrkowska 104, tam gdzie dzisiaj jest łódzki Magistrat), czy Markusowi Silbersteinowi (numer 242/250). Mimo wszystko panowie odstawali jednak od reguły. Gdzie w takim razie stawiano fabryki?


Troszku dalej :). Sporo budowało się przy Wólczańskiej, przy Widzewskiej (dziś Kilińskiego), przy Milsza (Kopernika), Łąkowej, Lipowej, Długiej (Gdańskiej) czy Średniej (Pomorskiej). Zerknijcie na mapkę Łodzi, gdzie są te wszystkie ulice. Zabudowania fabryczne tworzyły w zasadzie pierścień wokół Piotrkowskiej. 


W wolne miejsca powtykane były czynszówki. Sporo ich było wzdłuż Widzewskiej, Narutowicza, czy wokół rynku Nowego Miasta. Jednak największym skupiskiem czynszówek stało się Polesie. Dzielnica na zachód od Piotrkowskiej, ciągnąca się dziś do granic miasta, tuż przy Konstantynowie, "rozkwitła" setkami kamienic. Nie była to nigdy dzielnica reprezentacyjna, toteż zabudowa tam jest wyjątkowo mało urokliwa (poza wyjątkami rzecz jasna) i jeszcze bardziej przytłaczająca niż ta przy Piotrkowskiej. 


Budynek, na budynku, całymi rzędami wzdłuż identycznie wyglądających ulic. Dzisiaj można tam znaleźć elementy przełamujące te betonowe ciągi, ale pojawiły się one w wyniku wyburzeń. Tam nikt nie planował tych narożnych skwerków, na jakie dziś można licznie się natknąć. Brzydkie porównanie przychodzi mi do głowy, ale przypomina to trochę klatki dla masowo hodowanego drobiu, upchane jedna obok drugiej, byle zmieściło się ich jak najwięcej...


Gdzieś jednak ci wszyscy robotnicy z rodzinami mieszkać musieli. Ci którzy nie zmieścili się w Łodzi, tłoczyli się w na przedmieściach. Wspominałem już o gigantycznie rozrośniętych Bałutach i Chojnach. Dziś dużo więcej dawnego charakteru zachowało się na tych pierwszych. Tam dopiero się dzieje!

W Łodzi w ryzach odrobinkę trzymały wytyczone na początku ulice. Na Bałutach zabudowywano jak leci. Nie da się tego opisać słowami, nawet zdjęcia nie oddają tego unikalnego chaosu urbanizacyjnego. "Połamane" kamienice, wijące się między nimi wąziutkie uliczki, często ślepe, wyrastające znikąd skwery i parki. Z dzisiejszej perspektywy cudowne i pasjonujące, ale kiedyś... No cóż, było to siedlisko biedy, patologii, przestępczości. Bałuty swoją mroczną reputację budowały przez wiele, wiele lat. Warto jednak się zapuścić w tamte okolice, bo tak niepowtarzalnego klimatu nie znajdzie się nigdzie indziej!



Nie wszystkim fabrykantom mimo wszystko odpowiadało, że pracownicy ich fabryk mieliby mieszkać gdzieś daleko za miastem, w miejscach o wątpliwej renomie. Tym bardziej, że rodziło to problemy z dojazdami (zupełnie jak dziś), edukacją dzieci itp. Pewien mądry pan, a później za jego przykładem wielu kolejnych, wpadł na genialny pomysł. W związku z tym, że miał możliwości zarówno finansowe, jak i posiadał dostatecznie dużo ziemi, wymyślił sobie zbudowanie kompleksu mieszkaniowo - fabrycznego.


Jeden człowiek, z jednej (choć ogromnej) fabryki stworzył coś co jest unikatem, a jednocześnie pokazuje absolutną nieudolność władz miasta w zakresie radzenia sobie z problemami mieszkaniowymi łodzian. Tym właśnie jest Księży Młyn. Kompleksem budynków, które stanowiły dosłownie miasto w mieście.



Oprócz budynków fabrycznych obejmował całe osiedla domów mieszkalnych (tzw. famuły), szkołę, straż pożarną czy nawet sklepy, w których płacono wewnętrzną walutą! Czy można sobie wyobrazić lepszy pomysł na przywiązanie pracownika do siebie i czerpanie zdwojonych korzyści? Karol Scheibler miał łeb, a dzięki niemu możemy dziś spacerować po wyjątkowo urokliwym miejscu na mapie Łodzi, które polecam każdemu, bo słowa atmosfery nie oddadzą.

Tym bardziej, że drugi podobny kompleks, stworzony przez Izraela Poznańskiego, robi wrażenie, ale w inny sposób. Kto był w Manufakturze ten wie z czym to się je. Jest głośno, kolorowo i efekciarsko, ale dawnego klimatu tam za wiele nie ma. Taki trochę Disneyland ;). Nie jestem fanem, ale z drugiej strony nie ma co obrażać się na największą wizytówkę Łodzi, bo sporo korzyści z tego miejsca czerpiemy. Szkoda, że to inwestycja prywatna, bo gdyby była w rękach miasta, to pewnie, fiu fiu, troszkę by się Magistrat wzbogacił ;). 

Oprócz fabryk i tanich czynszówek jednak coś jeszcze w tej Łodzi się budowało! Po pierwsze - świątynie. Określenie "Miasto Czterech Kultur" zobowiązywało. Bo skoro inne kultury to i inne religie. A skoro różne religie, to każda musiała mieć swoją świątynie. Toteż trochę ich powstało. 

Nadmienić należy, że żadna z nich nigdy nie stanęła na najważniejszym odcinku Piotrkowskiej. Do dziś zdają się stać w teoretycznie istotnych miejscach, ale nadal są to lokalizacje gdzieś nieco na uboczu. No bo tak - kościół św. Trójcy stoi na Placu Wolności. Efektowny ze względu na rozmiary i architekturę może zrobić wrażenie, szczególnie gdy patrzymy jak Kościuszko - na południe Pietryny. Tylko, jak już wcześniej pisałem, Plac Wolności nigdy tak istotny jak sama Piotrkowska się nie stał. Malutki minusik. 


Katedra św. Stanisława Kostki, piękna, neogotycka, z ażurową wieżą i zadbanym placem wokół, też robi świetne wrażenie. I do tego stoi przy Piotrkowskiej! Niestety, w tej południowej części, będącej już zdecydowanie na uboczu... Kolejny minusik.



Istotne z historycznego punktu widzenia kościoły Podwyższenia Krzyża Świętego (bo pierwszy katolicki murowany) i Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (bo w historycznym miejscu) przyczajone są jakby za parawanem. Ten staromiejski (NMP) widać z niemal całej deptakowej Piotrkowskiej, ale kawał drogi trzeba do niego przejść. Ten drugi natomiast - schowany niedbale za wielkomiejskimi kamienicami, nie krzyczy wcale "to ja, to ja, jestem ważny, zerknijcie na mnie!". 


W najważniejszym bodaj miejscu stoi za to Sobór św. Aleksandra Newskiego, czyli prawosławna katedra, usytuowana tuż przy dworcu Fabrycznym. To tamtędy, a dalej Dzielną do Piotrkowskiej, podążał cały miejski ruch, bo przecież to tu znajdował się najważniejszy dworzec kolejowy! Cóż się jednak dziwić, że taka świątynia stoi w takim miejscu, skoro była postawiona, żeby hm... troszku podlizać się carowi i podziękować "Bogu" za ocalenie władającego wtedy Rosją Aleksandra, po nieudanym zamachu.


Tak więc jak to zwykle bywa - religia religią, każdy powie, że ważna, ale tam gdzie w grę wchodzą pieniążki to już miejsca na religię nie ma. Dlatego świątynie nam uciekają z głównego widoku na miasto, nieśmiało wyglądając zza ważniejszych kamienic, rezydencji i fabryk...

I kolejny raz, przechadzając się po Łodzi, widzimy głównie chaos i materializm. Ważniejsze od planów okazują się chęć zysku i możliwości kapitałowe. Przedsiębiorcy robią co im się żywnie podoba, wypinając się na miasto i stawiając swoje własne, tuż obok. Do dziś ten chaos wpływa na nasze życie i charaktery. Do dziś też pokutujemy, bo nie potrafimy pokazać, że Łódź jest piękna jako całość, jako zbiór różnych elementów urbanistycznych, które razem tworzą unikalną w skali świata całość. Zazdrościmy Warszawie Zamku Królewskiego czy Poznaniowi ratusza, ale zapominamy, że nie będziemy nigdy mieć jednego topowego miejsca. Tu za każdym rogiem czai się coś topowego i fajnie, że zaczynamy to powoli rozumieć!
 

Tym bardziej, że sama ta zabudowa, o której się rozpisałem, jest też przybrana w cudowne architektoniczne formy. Ale o tym już w następnym "pododcinku"! Zapraszam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz