Byłem dziś na spacerze. Zabrałem na krótką przechadzkę po osiedlu mojego Synka. Dawno nie mieliśmy okazji powędrować sobie po okolicy tylko we dwóch. Staram się dawać mu wolną rękę w kwestii kierunku, w którym idziemy i tak samo było tym razem. Zawsze jestem ciekaw na co zwróci uwagę i w którym kierunku poniosą go jego małe stópki.
Wybory Kuby mogą wydawać się często bardzo oczywiste. Bez pardonu potrafi oznajmić, że danego dnia idziemy na pociągi i - koniec - nie ma dyskusji. Nie inaczej był dziś. Skręciliśmy spod bloku i już daleka dopatrzył się pomarańczowych świateł śmieciarki. Odtąd bez najmniejszego śladu zawahania wędrowaliśmy śladem pojazdu, za każdym razem zatrzymując się gdy obsługa ładowała kubły do opróżnienia i chwilę później goniąc wóz, który próbował nam uciec.
Pod koniec tej prozaicznej wędrówki, chwilę po tym kiedy wyskakując zza auta zrobiliśmy "BU", żeby trochę wystraszyć śmieciarkę, przyjrzałem się sobie w tej sytuacji. To że Kubuś był zachwycony błyszczącymi światłami, poruszającymi się mechanizmami i całą dostojnością, niemałego przecież pojazdu, wydaje się oczywiste. Tylko, że ja złapałem się na tym, że obserwuję te obrazki z przyjemnością.
To tak banalne! Co takiego sprawia, że mały chłopiec z taką determinacją goni za śmieciarą (mieciają ;))? I że ten duży też ma z tego radochę? Przecież to jest tak oczywiste. Tak zwykłe.
Oczywiste... Co jest właściwie oczywiste? Ile elementów naszej codzienności bez sentymentów odzieramy z jakiejkolwiek wartości? Wydaje nam się, że każda książka jest już otwarta i przeczytana, każdy film obejrzany, a każda piosenka osłuchana. Traktujemy wszystko jak pewnik. W codziennej rutynie uciekamy się do tej kiepskiej zagrywki. Korzystamy z niej w relacjach z innymi ludźmi, wiecznie robiąc to samo i w ten sam sposób. Poczynając od zachwytu drobiazgami, zaczynamy sięgać wzrokiem dalej i dalej. Później nie zadajemy już pytań. Nie wątpimy. Nie zachwycamy się.
Kuba nie wartościuje. Każdy moment, każda sekunda jego życia jest zagadką, nawet jeśli tysiąc razy rozwiązaną. Kiedy bawimy się w strażaków, z taką samą energią woła, że pali się pożar, za pierwszym i za setnym razem. Potrafi dwadzieścia razy z rzędu zakładać na siebie cały "sprzęt" i później zdejmować go, byle tylko cały rytuał wzywania strażaka został wypełniony. Czasem wydaje mi się, że to irytująca drobiazgowość i - cóż - upierdliwość.
Tylko, że racja jest po jego stronie. Cały ten koncept, cała ta zabawa ma znaczenie tylko i wyłącznie wtedy, kiedy występuje każdy jej element. Kiedy oczywiste staje się na nowo nieoczywiste i kiedy robi się wszystko by odkryć jego tajemnicę. I za każdym razem coś, jakiś drobiazg, zmienia się, dając kolejne powody do zachwytu.
Napisałem górnolotny tekst o śmieciarce. Cholera, o śmieciarce! Przeżyłem dziś sporo ciekawych chwil, ale kiedy zamykam oczy widzę pomarańczowe światła pojazdu, czekającego, aż obsługujący go ludzie skończą swoją pracę.
I naprawdę zastanawiam się często kto komu pokazuje świat - ja Kubie, czy bardziej Kuba mnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz