poniedziałek, 25 lutego 2019

Winna | Grape Ale - Red

Nie uważam siebie za konserwatystę, ale zazwyczaj nie mam ochoty na eksperymenty. Wolę kawałek dobrze znanego, ale porządnie wykonanego rzemiosła, niż niespodziankę, która równie dobrze może okazać się najlepszym wyborem w życiu, co kompletnym niewypałem. Dobrze wiem, że to ten sam mechanizm co z loterią - znacznie częściej wynik losowania okazuje się zmarnowaną szansą, niż złotym strzałem.


Mimo to, będąc nieco znudzony wszechobecną bielą, zdecydowałem się poplamić ją czymś silnie kontrastującym. Założyłem koszulę, napastowałem buty i jak nigdy ogolony na gładko poszedłem sprawdzić co słychać na mieście. Byłem dość spragniony, więc skłamałbym pisząc, że moje poszukiwania były wnikliwe i drobiazgowe. Właściwie to wziąłem pod rękę pierwszą damulkę, która odważyła się ubrać tego wieczoru czerwień i po krótkich namowach wylądowaliśmy u mnie. 

Żeby było zabawniej tamtego wieczoru do niczego nie doszło, ale wymieniliśmy się numerami i spotykaliśmy się jeszcze kilkukrotnie. Za każdym razem prosiłem ją, żeby zdobił ją szkarłat, ewentualnie rubin. Była rozczulająco posłuszna, co już wtedy powinno dać mi do myślenia. Wolałem jednak zawierzyć projekcji, w której była nieco inną od reszty, ale cholernie charakterną kobietą, im bardziej uległą, tym w rzeczywistości bardziej niedostępną.

Tamtego wieczoru, niech mnie szlag, jeśli to nie był piątek (choć dokładnie nie pamiętam), umówiliśmy się nieco później niż zazwyczaj. Mam w nawyku sączyć pierwsze krople relaksu około osiemnastej, ale coś mnie podkusiło, żeby poprosić ją o przyjście w okolicach dwudziestej pierwszej. Po tak długim czasie oczekiwania, zamierzałem od razu przejść do konkretów i raczej oprzeć swoją narrację na intensywnych bodźcach, aniżeli na subtelnościach.

Pojawiła się punktualnie. Nie ubrała się zbyt wyjątkowo. Ot miała na sobie jasną parkę i do tego kilka burgundowych dodatków. Zrzuciła je szybko, podobnie jak czarne szpilki, w których ewidentnie się męczyła. Pod płaszczykiem płaszczyka miała ukrytą satynową sukienkę. Jej kolor był bardzo... przybrudzony. To była wiśniowa... czerwień? A może fiolet? Jakieś połączenie tych kolorów. Jej szyję zdobiła ładna, jasnoróżowa biżuteria.

Przeszliśmy od razu do konkretów, nie mówiąc właściwie nic. Najodpowiedniejszym miejscem na skonsumowanie tej znajomości wydał mi się stół. Nie protestowała. Bez pardonu zbliżyłem się do niej, zamierzając z lubością wcisnąć swoje palce w skórę jej pleców i pochłonąć każdą nutę jej zapachu, który w moich marzeniach wydawał się być cholernie intensywny.

Marzenia pozostały jedynie marzeniami. Pachniała tak... zwyczajnie. To nie był zły zapach. Czułem mnóstwo czerwonych owoców, ale całość zamiast mieć pociągający, świeży, letni wydźwięk, ewentualnie ciężki, likierowy, jak pretensjonalna, imieninowa bombonierka, była... cóż, kojarzyła mi się z kompotem mojej babci. Przepysznym, ale nadal - tylko kompotem.

Nie zraziłem się tym. Wziąłem się za nią na poważnie. Zacząłem smakować jej ciała. Wyprawiałem cuda moimi ustami, ale czegokolwiek nie próbowałem - okazywało się, że moje starania nie przynoszą zamierzonego efektu. Nie oddawała mi tego, co próbowałem jej przekazać. Gdy szukałem pełni jej ust - była niewielka. Kiedy tęskniłem do ostrzejszego akcentu, wyczekując wbicia paznokci lub przygryzienia wargi - dostawałem ledwo muśnięcie. Wciąż i wciąż starałem się przyprawić to spotkanie, ale miałem wrażenie, że wszystkie moje starania ma sobie za nic.

I nie dlatego, że brakowało jej chęci. Zwyczajnie brakowało jej charakteru i fantazji. Zapowiadała się doprawdy znakomicie, ale chyba sama nie wiedziała co z tym nadmiarem dobrodziejstwa zrobić.

Niedługo po wszystkim ubrała się i uciekła. Nie spodziewam się za nią tęsknić. Wolę jej bardziej zdecydowane siostry. Okazała się winna, ale nie w znaczeniu, którego bym oczekiwał. Okazała się grzeczna, chociaż dałbym rękę sobie uciąć, że mówiła o sobie "grzeszna".


Aromat: 6/10
Wygląd: 3/5
Smak: 6/10
"Podniebienie": 3/5
Ogólnie: 13/20

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz