Siedziałem przy biurku, w małym pokoiku. W powietrzu unosił się zapach starych książek, co jakiś czas mieszający się ze świeżym powietrzem wieczoru. Gdy męczyły mi się oczy, zerkałem przez okno, na prostopadłościan sąsiedniego wieżowca, obserwując światła zapalające się i gasnące w uspokajającym bezładzie. Cicha, ledwo słyszalna muzyka nie zagłuszała śpiewu ptaków i szumu liści pośród drzew. Zakreślałem kolejne litery na dużej kartce papieru prośbowego, gryzmoląc jak to ja mam w zwyczaju - czyli niemiłosiernie.
Zastukałaś kilkukrotnie w drewnianą ościeżnicę. Miękki, głęboki dźwięk okazał się być tak przyjemny dla moich uszu, że świadomie nie odezwałem się słowem, czekając aż zrobisz to ponownie. Nie zawiodłaś mnie i basowe dźwięki kolejny raz nakarmiły mój zmysł słuchu. Uśmiechnąłem się lekko, kiedy mówiłem "Wejdź".
Klamka zaskrzypiała cicho i wsunęłaś się przez lekko uchylone drzwi do mojego eremu. Na kilka sekund twój wzrok zatrzymał się na zapisanym przeze mnie papierze. Zawsze byłaś tak ujmująco ciekawska. Ani odrobinę nachalna, a jednocześnie zaintrygowana - wszystkim i w każdej sekundzie. Z cierpliwością mnicha przebierałaś ziarna piasku codzienności, w poszukiwaniu mikroskopijnych pereł symbolizujących najciekawsze z chwil.
Sięgnęłaś do kredensu znajdującego się za moimi plecami i wyjęłaś z niego dwie średniej wielkości szklanki. W narożniku pokoju stało kilka butelek i dłuższą chwilę zastanawiałaś się którą z nich wybrać. Wreszcie sięgnęłaś po havana club siete años i nalałaś do obu naczyń. W powietrzu uniósł się przyjemny, rozgrzewający zapach karmelu. Złapałaś swoją szklankę od góry i unosząc ją, stuknęłaś o moją. Czułem jak mierzysz mnie wzrokiem, gdy przyglądałem się trunkowi, który urzekał barwą tak, jak młode kubańskie kobiety urzekają uśmiechem.
- Co piszesz? - zapytałaś cicho, cudownie wkomponowując się w atmosferę chwili. Tylko z rzadka pozwalałaś sobie na fałszywe wibracje, perfekcjonistko.
- List - odparłem.
- List?! - parsknęłaś. - Przecież teraz nikt nie pisze listów!
Uśmiechnąłem się pobłażliwie.
- Ja właśnie piszę - powiedziałem i napiłem się rumu. Przyjemnie rozgrzał mi przełyk.
- To cholernie romantyczne - rzekłaś, na wpół poważnie, na wpół drwiąco. Ode mnie zależało, którą interpretację uznam za stosowną do chwili.
- Prawda? Mam wrażenie jakbym przeniósł się co najmniej kilkadziesiąt lat wstecz. - Wybrałem poważną konwencję. Byłem tego wieczoru poważny. A niech szlag trafi to wszystko, zawsze jestem poważny.
- Do kogo piszesz? - spytałaś i znów twoja skóra naprężyła się nieco, gdy zaczęłaś okazywać zaciekawienie.
- Jeszcze nie wiem.
Zachichotałaś.
- Jak to nie wiesz, głuptasie? - zapytałaś. Wzruszyłem ramionami.
- To pierwszy list. Jeszcze nie wiem do kogo trafi. Dopiero musimy się poznać. Dlatego, póki co, piszę kim jestem i co u mnie słychać. Na końcu zapytam o to samo drugą stronę i...
- ...będziesz czekać na odpowiedź? - dokończyłaś. Pokiwałem głową z uśmiechem. Tym razem to ja stuknąłem twoją szklankę i zgodnie wypiliśmy po łyku.
- Chciałbyś napisać w tym liście o czymś co cię zachwyciło? - znów zapytałaś.
- Oczywiście! - powiedziałem. - To znakomity pomysł. Muszę go uwzględnić.
- A powiesz mi co cię dzisiaj zachwyciło? Zanim o tym napiszesz? Lubię kiedy mówisz mi o czymś, czym za chwilę zaczarujesz kartkę.
- Dzisiaj? - spytałem i na chwilę zamilknąłem, szukając w pamięci najlepszych wspomnień z tego dnia.
- Był taki moment... Jechałem tramwajem. Słońce chyliło się ku zachodowi. Wewnątrz wagonu było całkiem sporo ludzi. Spoglądałem na nich, oparty o barierkę, tę przy tylnej szybie. Wiesz której, hm? Oczywiście, że wiesz, też lubisz jeździć konstalem. - Uśmiechnęłaś się, kiwając głową. - I w tamtym momencie światło grało przepięknie. Powietrze wydawało się tak czyste, a cienie - tak wyraźne. Pasażerowie krzątali się, krążąc od drzwi do drzwi na każdym przystanku. Mijał nas wielki, czerwony wóz strażacki. Auta tkwiły w korkach. Było w tym tak wiele dynamiki, a jednocześnie - wszystko działo się tak, jakby każda sekunda trwała długo, bardzo długo. W nieskończoność.
- Jak się wtedy czułeś?
- Wzniośle. Niezmiernie zainspirowany. Pełny. Zafascynowany. Aktywny.
- Chłonąłeś każdy detal?
- Chłonąłem każdy atom.
Uśmiechnęłaś się lekko i podeszłaś do okna. Otworzyłaś je na oścież i momentalnie poczułem gęsią skórkę. Wieczory wciąż były rześkie. Mimo to było warto - powietrze pachniało wybornie. Mokrą ziemią i świeżymi liśćmi. Wzięłaś kilka głębokich wdechów. Wreszcie odwróciłaś się do mnie.
- Napisz o tym - powiedziałaś. - Koniecznie opisz to wszystko, tak plastycznie jak tylko ty potrafisz. I wyślij ten list, tam gdzie serce ci podpowie. To jest piękne, że dzielisz się tą chwilą jak chlebem. Nakarm obcego przyjaciela swoim słowem. I niech Bóg pobłogosławi tę korespondencję tak, byś doczekał się odpowiedzi. Byś dostał choć kilka okruchów zachwycającego momentu tamtego człowieka. I niech ta wymiana trwa po wieczność.
Kiedy skończyłaś mówić zrobiłaś kilka kroków w kierunku drzwi, po drodze sięgając po szklankę. Zatrzymałaś się w progu, odwróciłaś na moment. Nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Wypiłaś resztkę alkoholu i z głośnym stuknięciem zamknęłaś drzwi od pokoju.
Wstałem by zamknąć okno. Wróciłem nad kartkę. Powąchałem zawartość szklanki, ale nie miałem ochoty jej pić - przynajmniej w tej chwili. Zamknąłem na chwilę oczy, przypominając sobie dźwięk kół tramwaju, stukających o torowisko.
Byłem spokojny. Ten dźwięk zawsze działał na mnie kojąco i napawał nadzieją. Wciąż ją miałem w sobie. Grzała mnie, jak rum, ta myśl, że podzielę się z kimś moim najwspanialszym momentem dnia. To tak jakbym zaklinał tamten moment, zatapiając go w bursztynie.
To napawało ogromną nadzieją. Jak myśl, że tramwaje jednego dnia wrócą stukać kołami na Dąbrowskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz