wtorek, 9 maja 2017

Nóż

Weź do ręki nóż. Serio. Ja, kiedy do głowy wpadł mi pomysł na ten tekst, trzymałem w dłoni duży ostry nóż. Przyglądałem się jego nagiej, milczącej powierzchni. Kilka godzin wcześniej rozciąłem sobie o jego krawędź palec. Bezdźwięcznie wpił się w moją skórę i ją rozpłatał. Ot tak. Bez wysiłku.

Trzymałem w dłoni to narzędzie i pomyślałem sobie... jakby to było wbić to ostrze w czyjś brzuch. Pewnie tak naostrzone weszło by gładko, aż po rękojeść. A gdybym zrobił to komuś kogo kocham?

Czy w ogóle potrafiłbym zrobić coś takiego? Starczyłoby mi odwagi? Czy potrafiłbym po prostu rozciąć tkanki ukochanej osoby, tak samo jak to się stało z moim palcem?



Wiem, co teraz sobie myślisz. Że to o czym piszę, to o czym myślałem jest obrzydliwe. Jest do cna złe, do głębi zepsute. Że jestem chory.

Kto zna moje teksty, wie że lubię pojechać po krawędzi. Nie wiem czy to kwestia charakteru, wychowania czy jakiś nabytych zdolności, ale... uwielbiam w myślach dotykać ostrych brzegów. Skrajów mentalności.

Serce dudniło mi kiedy wchodziłem z nożem w ręku do dużego pokoju. A co jeśli? A gdyby tak? A dlaczego nie?

Wszedłem do kuchni. Odłożyłem nóż na desce. Nie zrobiłbym tego nigdy. Nawet nie próbowałbym zdobyć się na zadanie takiej krzywdy. Tylko... czy nie zaprzeczam w ten sposób swojemu człowieczeństwu?

XXI wiek. Wiek sygnałów. Informacji. Wiadomości. Skojarzeń. Hasztagów. Memów. Migoczących punktów, które mają za zadanie tylko i wyłącznie skupić na sobie wzrok milionów (miliardów?) obserwatorów. Płynie z nich prosty przekaz.

Zobacz! Świat jest wielki. Świat jest piękny! Jest różnorodny. Jest kolorowy. Jest pełen pięknych twarzy, okrągłych pośladków, wygiętych pleców, suchego piasku, turkusowego nieba i bezkacowych drinków. Jest cudowny! Skorzystaj z niego! Możesz wszystko!

Możesz wszystko!

Możesz WSZYSTKO!

W S Z Y S T K O!

...

Wszystko?

Skoro tak, to zaplanowane przeze mnie w pierwszych akapitach morderstwo jest słuszne. Pozwala mi potwierdzić moje ja. Moje człowieczeństwo. Moje pragnienie dotarcia do granicy. Położenia na języku każdego dostępnego smaku.

Nie mam prawa się ograniczać. Stawiać sobie barier. Zamykać furtek. Jeżeli tylko czegoś pragnę - jest to dla mnie dostępne. Na wyciągnięcie ręki. Usprawiedliwiam swoje postępki. Mam prawo weryfikować kontrasty. Jakże byłbym pusty, gdybym pozwalał sobie wypełniać siebie bezkształtną szarością o smaku kartonu?

Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak jestem podatny na te podszepty. Jak często zżymam się na siebie i swoją codzienność, że odbiega tak mocno od tej jaką sączy się z ciekłokrystalicznych ekranów. Włączcie to ze mną. Lubicie to? Nie mówcie, że nie - każdy dziś coś "lubi".

Jakże to głupie. To wszechobecne, odgórnie narzucone pragnienie bycia "jeszcze". Jeszcze większym. Jeszcze lepszym. Jeszcze bardziej szalonym. Jeszcze bardziej pracowitym. Jeszcze bardziej wyluzowanym. Jeszcze bardziej świeżym. Jeszcze bardziej brodatym. Jeszcze mniej rzeczywistym.

Ciężko mi ostatnio. Dotyka mnie masa rozczarowań. Wszystko co jeszcze niedawno było w sferze "wydaje mi się, że..." dziś jest "w rzeczywistości to...". Marzenia spełniają się zbyt wolno, nie spełniają się wcale lub (najgorzej!) okazują się rozczarowaniami. Nie ma w mojej codzienności zbyt wielu wydarzeń, które warte byłyby odnotowania w zbiorowej świadomości.

Jestem boleśnie zwykły.

Leżę na łóżku. Sam. Dominika śpi z Kubą w pokoju obok. Z kasą krucho. Turystyka leży. Angielkę wymyśliłem, ale jakoś nie mogę się zebrać do pisania. Książka sobie żyje swoim życiem. Druga się napisała. Maraton wtopa. Wczoraj potłukłem sobie stopę biegnąc pięć kilometrów. Absurd - złapać jedyną kontuzję na biegu, który nie jest nawet jedną ósmą maratonu. A maratonów pobiegłem siedem! To nieco ponad 59 takich "piątek".

Jeszcze parę dni temu szukałem ujścia. Ucieczki. Podświadomie. Dla atrakcji. Dokładnie ten sam schemat myślenia, co z tym nożem w brzuchu. Dla zabawy. Dla adrenaliny. Cokolwiek, byle połaskotało mnie gdzieś w okolicy prymitywnej części jaźni.

Dominika. Mieszkanie. Kuba. Siedem medali z maratonów. Książka z moim nazwiskiem na półce. Druga gotowa. Kilka fascynujących wycieczek, po zakamarkach których w życiu nie widziałem, a są cudowne. Obejmowanie się z przyjacielem w radości po golu z odwiecznym rywalem. Zimne piwo w lodówce.

Przecież to są rzeczy, o których marzyłem. Ba! Dla nich podjąłem masę głupich, nierozsądnych decyzji. Byle je mieć. Byle ten cud, jakim jest spełnienie marzenia się wydarzył. Zapomniałem o tym. Głupi ja! Zapomniałem o tym, że miałem kiedyś takie marzenia! Zapomniałem o tym, że obiecałem sobie smakować je codziennie!

W mojej drugiej książce poruszam ten problem. Problem współczesnego człowieka. Problem człowieka, który ma przed sobą tak wiele drzwi, że nie puka do żadnych. Albo puka do wszystkich, zza każdych słyszy "zapraszam" i nie wie komu powinien odmówić, a komu sprawić przyjemność z gościny.

Problem człowieka, który ma w ręku nóż i jest gotów wbić go w trzewia drugiemu człowiekowi. Dla odmiany. Bo grzechem byłoby nie spróbować.

Problem człowieka doskonale zniewolonego. Niedobór, brak, wywołuje działanie. Zawęża perspektywę. Każe znaleźć odpowiedź na pytanie: "co jest dla mnie ważne?". Nadmiar skutkuje biernością. Pyta - z czego jesteś gotów zrezygnować?

Nikt nie lubi rezygnować. Nikt nie lubi straty. Dlatego nie lubimy śmierci, bo wydaje nam się, że zabiera - nas samych czy naszych bliskich. A powinniśmy ją kochać. Bo motywuje. Bez niej bylibyśmy gnuśni... jeszcze gnuśniejsi niż jesteśmy.

Spójrz w oczy matce. Uściśnij dłoń ojca. Posłuchaj szeptu ukochanej. Pocałuj w czoło syna lub córkę. Obejmij w braterskim geście przyjaciela. Krzyknij na cały głos to co dławisz w piersi.

Chyba, że żadne z nich nie ma dla Ciebie znaczenia... Wtedy weź nóż i wbij go głęboko w brzuch. Sobie. Ulżyj sobie trudności w wyborze. Droga na drugą stronę jest przyjemnie prosta i jednoznaczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz