niedziela, 23 września 2018

Spróbujmy tego, Skarbie

Siedziałem w nieco pretensjonalnej, ale ostatecznie nie najgorszej knajpie i popijałem ciemne ale leżakowane w beczce po whisky. Miało doskonały wiśniowo - czekoladowy posmak i byłem bardzo zadowolony z barmana, który mi zaproponował ten bezkompromisowy trunek. Zająłem miejsce na wysokim krześle przy długim blacie pod oknem. Przez kilka chwil zerkałem za witrynę, obserwując twarze płynące ulicą, przy której nie da się zatrzymać, czyli Piotrkowską. Jeśli, ktoś uważa, że w tym mieście nie ma żadnej przyzwoitej rzeki to znaczy, że nigdy nie popłynął na Pietrynie.





Trafiłem, zdaje się, odpowiedni moment, bo kiedy wchodziłem do lokalu zajęte było dosłownie kilka stolików, a kilka łyków ale później zrobiło się pełno i przyjemnie duszno. Odwróciłem się w kierunku sali i zacząłem przyglądać się bywalcom pubu. Szybko orientowali się, że są obserwowani, ale pomimo to starali się zachowywać swobodnie, tak jak dotychczas. Trochę jak przed obiektywem, kiedy człowiek wmawia sobie, że musi się rozluźnić i zachowywać normalnie, a i tak staje się lekko spięty jak na scenie szkolnego teatrzyku.

Wypatrzyłem na sali kilka ładnych kobiet, kilku dwudziestolatków, udających, że są poważni, dwóch elegancko ubranych mężczyzn, którzy najprawdopodobniej jako jedyni rozmawiali na jakieś warte strzępienia języka tematy. Obok mnie przysiadła się ambiwalentna para, konwersująca po angielsku, w której mężczyzna mówił z doskonałym akcentem, a Polka kaleczyła ten fantastyczny język swoją kanciastą wymową. Próbowałem jej nie słuchać, starając się wyłapywać spojrzenia dziewcząt, które wpadły mi w oko. Jedna z nich kilkukrotnie poprawiała włosy chwilę po tym, jak kątem oka zerkała w moim kierunku. Zacząłem lekko się uśmiechać, kiedy...

- Dobrze się bawisz? - usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem się w lewo, pełen ciekawości jak dziś wygląda. Jak zawsze - znakomicie. Jak cukiereczek. Włosy miała dziś ciemne, luźno rozpuszczone, z nieco zawadiacką grzywką. Uśmiechała się niewinnie, z miną typu "ty głuptasie!". Właściwie to nadawałaby się na przedszkolankę, gdyby nie ostentacyjny, głęboki dekolt, przyciągający wzrok pokaźnym, kolorowym tatuażem między piersiami.
- Twoje pytanie jest nie na miejscu - odparłem. - Nie można bawić się dobrze lub źle. Jeśli człowiek bawi się to zawsze jest dobrze. Jeśli jest źle, to raczej nie bawi się wcale.

Pokiwała głową z uznaniem. Bez ceregieli trąciła mnie biodrem, dając mi znak, że mam się przesunąć żeby zrobić jej miejsce. Ambiwalentni zerknęli na nią i na tę scenkę i po kilku sekundach nie musiałem już cierpieć nad wymową walczącej o każdą głoskę kobiety. Mieliśmy dużo miejsca dla siebie, chociaż doskonale wiedzieliśmy, że potrzebujemy go niewiele, chcąc być tak blisko siebie jak to możliwe.

Nie znaczy to, że nie znamy reguł gry. Nie dotykaliśmy się, zostawiając przyjemną przestrzeń do interpretacji.

- I co, wrzesień zaraz się kończy? - zagaiła.
- Wrzesień nigdy się nie skończy - odpowiedziałem i dopiłem resztkę znakomitego ale.
- Nie lubisz tego miesiąca?
- Wręcz przeciwnie. Po prostu ta woda jest tak czysta, że wprost marzy się by zanurzyć w niej pobrudzone dłonie.
- I pewnie myślisz, że woda pragnie tego by zmącić jej czystość?
- Myślę, że jest doskonale świadoma, że w zbyt czystej wodzie nie ma żadnych ryb.
- Ryb? Bardzo ciekawy znak! - zawołała wesoło. Zmarszczyłem brwi.
- Nie wrobisz mnie w gadki o horoskopie.
- Nie? To przepraszam. Może w takim razie, w ramach zadośćuczynienia pójdę do baru po butelkę PANNA Tadeusza?

Roześmiałem się w głos. Jest czasami wprost niemożliwa.

- Bardzo chętnie. Ale nie wracajmy już do astrologii. Bo jeszcze się wyda, że gdybym został politykiem stałbym się Kaczyńskim.
- Osiemnasty zero - szósty?
- Dokładnie tak jak ja.

Uśmiechnęła się i lekko ześlizgnęła z krzesła. Zabawnie podskakując przy każdym kroku, jak rozweselona dziewczynka, podeszła do baru. Kilka chwil później barman krzątał się organizując butelkę i kieliszki. Wróciła z poczuciem triumfu. Postawiła lodowatą flaszkę na blacie, a chwilę później, z głośnym stuknięciem, wylądowały na nim kieliszki. Usiadła, zwróciwszy twarz w kierunku ulicy. Założyła nogi w ten cudowny sposób, nakazujący mężczyźnie analizować w praktyce drogę od stóp do podbrzusza, opisaną po łacinie jako "per aspera ad astra".

- Przyszłaś, bo chcesz porozmawiać o czymś konkretnym? - spytałem, kiedy ona otwierała butelkę i rozlewała trunek do kieliszków.
- Nie. Mam ochotę po prostu spędzić z tobą kilka przyjemnych chwil.
- Podoba mi się to - odparłem. - Podoba mi się, że jest miejsce w życiu na spędzanie przyjemnych chwil. Podoba mi się, kiedy po prostu sobie jestem i jest mi przyjemnie, niezależnie od tego co robię. Może to małostkowe, ale zwyczajnie lubię czuć się dobrze - powiedziałem, a po chwili roześmiałem się głośno. Uśmiechnęła się, choć nieco uniosła brew, zaskoczona.
- Co cię tak rozbawiło? - spytała, nawet nie kryjąc zwykłej, kobiecej ciekawości.
- Wyobraziłem sobie, że dzwoni do mnie Bóg, jak do Łony i pyta się mnie - "Co słychać tam na dole?", a ja odpowiadam "Nic. Dałeś mi życie, poświęciłeś dla mnie syna, a ja po prostu miło spędzam czas".
- To źle?
- Nie zamierzam mieć wyrzutów sumienia z powodu bycia spełnionym egocentrykiem. Poza tym, Bóg do mnie nie zadzwoni, bo wydaje mi się, że go nie ma. A jeśli jest, to raczej nie pod postacią kogoś, kto mógłby do mnie zadzwonić.

Pokiwała głową i nalała nam po kolejnym.

- I co, pewnie wydaje ci się, że widzisz więcej, wiesz więcej i tak to jest mniej więcej? - spytała. Pokiwałem głową i stuknąłem jej kieliszek, unosząc swój do ust.
- A co jeśli prawdziwa jest teoria, że ten świat istnieje tylko dlatego, że na niego patrzymy? Że bez obserwatora, który wierzy w to co widzi, nie byłoby niczego?
- To trochę nihilistyczne. Ale cholernie podniecające.

Wypiliśmy jeszcze po jednym.

- Zabawne, jak bardzo "nic" potrafi nadać wartości wszystkiemu - powiedziała i pierwszy raz tego wieczoru wydała mi się bardzo poważna.
- Prawda? - odparłem. - To jak z kobietą. Najlepszy jest ten moment, kiedy jesteście tuż obok, a ona nie może złapać oddechu, zastanawiając się, co zrobisz za chwilę. I skala efektu zależna jest od tego jak blisko "niczego" będzie to co zrobisz.

Spojrzała gdzieś w niebo, wyraźnie zamyślona. Byliśmy już lekko pijani. Lokal był już całkiem pełny, ludzie rozmawiali, pili i byli szczęśliwi. Wiedziałem, że to jeden z tych wieczorów, o których kiedyś pomyślą jak Hemingway - że tego dnia byli dostatecznie dobrzy.

- To co niekonkretne i nieuchwytne zdaje się najbardziej zachęcać do pogoni. Tworzy silną potrzebę złapania tego, zamknięcia w klatce i obserwacji. Tym bardziej u racjonalnych umysłów. Chcieliby wziąć do laboratorium coś co właściwie nie istnieje, a potem oglądać to z każdej strony, żeby zrozumieć, skąd bierze się siła, która każe im zachowywać się tak irracjonalnie - powiedziała wciąż patrząc w niebo nad pijaną Łodzią.
- Może dlatego człowiek tak bardzo lubi się łajdaczyć? Ja lubię się łajdaczyć. I bardzo lubię łajdaczyć ludzi, którzy kompletnie nie uważają, że chcą i potrafią się łajdaczyć.

- Nie boisz się? - spytała i wlała nam po kolejnym. Rozlała nieco na blat i wytarła wódkę dłonią, co było dostatecznie niesmaczne, żeby odpowiednio zakontrastować z jej wyglądem i stworzyć z tego całkiem podniecający widok.
- A czego tu się bać? Nie jestem jak ten tchórz, szlachcic Zagłoba na drewnianym kucyku, mój kiedyś-przyjaciel. Zresztą większość moich dawnych przyjaciół to tchórze. Sam byłem tchórzem, dlatego staliśmy się przyjaciółmi. Nic tak nie łączy, jak obawa przed tym samym.
- Zaczynasz zgrywać chojraka - powiedziała, ale szturchnęła mnie przy tym łokciem, zabawnie sugerując, że właściwie to jej się to podoba.
- Nie jestem chojrakiem. Po prostu obudziłem się jednego wtorku i zrozumiałem, że droga między "pomyśl", a "zrób" jest naprawdę krótka.
- A samotność?
- A co jest strasznego w samotności? Nie przeraża mnie moje własne towarzystwo. Może to dlatego, że zrozumiałem, że nie cel się liczy, ale droga, która do niego prowadzi. Cel jest nagrodą. Cel psuje, jak każda nagroda. Jest przyjemnostką, jak pusta kaloria. Krótkotrwałą i kompletnie niekonstruktywną. Warto być szybkim, ale nie warto się spieszyć.

Nalała nam po jednym, a kiedy zachciałem się znów odezwać położyła mi dłoń na ustach i nalała po jeszcze jednym.

- Lubię cię słuchać - powiedziała i spojrzała się głęboko w moje oczy. Zobaczyłem jaka jest pijana i jak jej z tym dobrze. Że jest pijana właśnie tu, właśnie teraz i właśnie ze mną. - Mówisz o tym wszystkim w taki sposób, że nie da się nie uwierzyć, że to jest po prostu banalnie proste.
- A ja lubię mówić. I lubię być słuchany. Nie zależy mi na niczym więcej. Nie piszę po to, żeby coś przekazać, ale po to by ktoś to przeczytał. Kiedy starałem się coś przekazać, zaczęło mi zależeć na słuchaczu. A kiedy twórcy zależy na odbiorcy, to może z tego wyjść tylko gówno.

Uśmiechnęła się szeroko. Wlała nam po ostatnim. Miałem dziś dużo do powiedzenia, jak zawsze. Może czasem mam do powiedzenia nawet za dużo. I wiele bym dał, żeby pocałunek nakazywał mi milczeć całym sobą, a nie tylko zamykał mi usta. Ale tak się nie da.

- Posłuchaj... - zacząłem mówić, a ta noc nigdy się nie skończyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz