Daje też konteksty. I, przede wszystkim, daje piękno.
Kiedy tak wędruję wieczorami po spokojnej, uśpionej i otulonej lekką mgłą Łodzi uwielbiam włazić w zakamarki, którymi zazwyczaj się nie spaceruje. Hasam tak od skrótu do skrótu, od alejki do alejki i od chodnika między jednym blokiem, a drugim. Mógłbym iść prosto, wzdłuż głównych ulic i najoczywistszą drogą. Tylko po co?
To co kręci mnie w takich zaułkach, to światło, a właściwie jego brak. Latarnie są tu dużo mniej liczne, a często jedyne oświetlenie stanowią zapalone w pokojach żarówki, a gdzieniegdzie jeszcze - jarzeniówki. Te ostatnie, swoją drogą, uwielbiam najbardziej. Kojarzą mi się z nocami spędzanymi u Babci, jakieś 500 metrów od miejsca, w którym dzisiaj mieszkam. Kuchnia oświetlona tym zimnym światłem, pomarańczowo "grzejąca" latarnia dosłownie tuż za oknem i stukot kół tramwaju o torowisko na Dąbrowskiego.
Wracając do tematu - tylko tam, za "scenami" dzieją się takie cuda. Przemykające cienie przechodniów. Pies uwiązany do słupka przy sklepie, któremu widać tylko błyszczące ślepia. Rzędy wejść do klatek schodowych, tworzących kubistyczne abstrakcje. Samotna, lekko dygająca na wietrze huśtawka. Zarys drzewa na jasnej elewacji domu.
Za dnia pewnie nie dopatrzyłbym się tam wielu ciekawych kadrów. Za to w nocy, kiedy zaczyna się gra kontekstów - mam ochotę gapić się na to wszystko w nieskończoność, jak na wodę płynącą w rzece. Wieczna niespodzianka. Wieczny znak zapytania, niezmiennie pozostawiony bez odpowiedzi.
Tym jest światło. Grą. Zabawą. Igraszką oka z rozumem.
Kobiety są takie piękne. Mógłbym patrzeć na nie w nieskończoność. Jestem zawsze pod wrażeniem zróżnicowania ich aparycji i jednocześnie zaskakuje mnie niejednorodność moich gustów. Bo, jak to zwykłem sobie sam powtarzać podczas rozmyślań, podobają mi się wszystkie, które są ładne. Tylko w jaki sposób to zdefiniować? Jaki postawić wyznacznik? Jak kategoryzować?
Myślę, że to jest najczęstszy błąd popełniany przez kobiety. Zbyt często szukają porównania. Zbyt często starają się "być jak..." zamiast po prostu "być". Bo mnie się wydaje, że piękno kobiety nie zależy od jakiegokolwiek czynnika. Jest tak złożone, że nie sposób wyekstrahować jakiegokolwiek z elementów. Gra toczy się na poziomie detali. Koloru oczu, wydatności policzków, tekstury skóry, zapachu włosów, szybkości gestów, sposobu poruszania się. To są te czynniki, które sprawiają, że jedną potrafię się zachwycić, a inna nawet na sekundę nie przykuje mojego wzroku.
I zazwyczaj jestem prawie pewien, że o tej pierwszej większość kobiet powiedziałaby "nic specjalnego", a o tej drugiej "Boże, jak jej zazdroszczę wyglądu".
Jak wiele zależy od kontekstu. Jak wiele zależy od światła. Mam wrażenie, że powszechnie sądzi się, że to co najbardziej "oczywiście" piękne jest istotnie najpiękniejsze. Bynajmniej - gdyby tak było, to na plakatach w domach wieszalibyśmy rozebrane lalunie w pełnym, fotograficznym oświetleniu. Tymczasem takie fotki lądują na ścianach warsztatów samochodowych, a w domach - Sophia Loren albo Marylin Monroe. Koniecznie czarno - białe.
Niewyobrażalnie seksowna jest dla mnie analogowa fotografia, bez kolorów. Cyfrówki nie dają tego ostrego, surowego efektu. Tej bezczelnej bezpośredniości. Tej bezpretensjonalnej informacji - zapozuj mi. Mamy tylko kilka szans do końca kliszy.
Tym jest właśnie światło. Grą. Zabawą. Igraszka oka z rozumem.
Dlatego każdy ma w domu worek (albo słoik) z tealight'ami. Miękkie światło świecy cudownie tańczy po skórze, sprawiając że zyskuje teksturę, że zyskuje kształt. Zyskuje charakter. Kochanie, nie zaprzeczaj mi, chociaż dobrze wiesz, że to banalne i może to zrobić każdy na świecie, rzuciłabyś mu się na szyję, gdyby rozpalił te malutkie świeczuszki w drodze między łazienką, gdzie kazał Ci "jeszcze chwilę poczekać", a Waszą sypialnią.
To nie jest tak, że piękne jest idealne. I że idealne jest piękne. To niedoskonałości robią różnicę. To niedoskonałości czynią zabawę zabawną. Tak jak dla chłopców na boisku dwa plecaki stanowią pełnoprawną bramkę, jak na Camp Nou czy Santiago Bernabeu. I z tego samego powodu, ci sami chłopcy próbują później za wszelką cenę podejrzeć przebierające się w szatni dziewczęta. Nie dlatego, że to co zobaczą coś co okaże się piękne. Dlatego, że światło pozwoli zobaczyć im cokolwiek. Wyobraźnia dopisze resztę historii.
Nie bój się światła. Nie bój się białej pomiętej pościeli, skąpanej w świeżym oddechu świtu. Nie bój się potu na skórze w letnie południe, podobnie jak gęsiej skórki w zimowe. Nie bójcie się spojrzeć sobie w oczy przed zachodem słońca, kiedy Wasze źrenice zapłoną wściekłym ogniem.
Światło pomaga Wam widzieć piękno. Nie marnujcie wzroku na szukanie wad. To jakby na własne życzenie słuchać najgłośniej jak się da elektronicznej rąbanki w wydaniu hi-fi, kiedy ma się ochotę na lo-fi. Taka jest różnica między konsumentem, a koneserem.
Swoją drogą, jak myślisz, piękno mieści się w oku, w sercu czy w rozumie?
Źródło: https://www.salavatfidai.com/paintings.html |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz