środa, 21 grudnia 2016

Nie przyszło

Siedziałem w pustej przydworcowej spelunie. Papieros dopalał się w popielniczce, a ja patrzyłem na kształty jakie tworzył dym. Nie wiem czy dużo jest takich lokali w tym kraju, a jak są to pewnie otwierają je od 6 do 14. I pewnie nie serwują tam piwa.

Wychodzi na to, że miałem szczęście.

Wziąłem łyk Tyskiego, czy jakiegoś innego koncernowego chłamu, nie pamiętam dokładnie. Nie zamierzałem narzekać. Po prostu miałem ochotę napić się czegoś zimnego i gazowanego, więc padło na piwo. Zerknąłem przez zadziwiająco czystą witrynę. Chłodne światło latarni padało na szary chodnik. Wszystko to było tak sterylne, że wydawało mi się, że czuję w powietrzu zapach spirytusu użytego do dezynfekcji.

Co jakiś czas po torach śmigały pociągi. Rzadko który się tu zatrzymywał. I do żadnego nie zamierzałem wsiadać. Przyszedłem tutaj na spotkanie, więc czekałem na tę drugą osobę. Nie wiedziałem kiedy konkretnie ma się zjawić. Po prostu trwoniłem kolejne minuty sącząc piwo i gapiąc się na te cholerne esy-floresy z papierosa.

Rozmyślałem.

Przypomniało mi się na przykład, że jutro muszę koniecznie podjechać do sklepu i dokupić oleju do samochodu. Zaraz potem wzięło mnie na wspominanie czasów liceum. Kilka przyjemnych skojarzeń szybko przysłoniły te mniej przyjemne. Zobaczyłem jakąś kobietę biegnącą przez peron w grubaśnej kurtce. Serio było aż tak zimno?

Czas płynął, papieros już dawno zmienił się w rulonik popiołu, a ja mogłem zerkać na drewniany stolik w zabawnym okularze jakim było puste dno szklanki. W zasadzie ja też czułem się pusty i otaczający mnie dworzec TEŻ sprawiał wrażenie pustego.

Napełnić na nowo szklankę czy nie? Zastanawiałem się nad tym głębokim problemem (głębokim, bo szklanka wysoka) dobrych kilkanaście minut, aż wreszcie udało mi się ustalić ze sobą, że nie wiem co zrobić.

Najzabawniejsze było to, że wcale się nie nudziłem. Nie była to może najlepsza chwila mojego życia, ale czułem się całkiem przyzwoicie. Gdyby się tak zastanowić, to mógłbym w ten sposób spędzać każdy dzień. Knajpka, piwko, papierosek i podglądanie przez witrynę. Uśmiechnąłem się pod wąsem i z paskudnym zgrzytem odsunąłem krzesło, żeby wstać i pójść po dolewkę. I może wziąć coś do szamki, bo widziałem, że mają tu jakieś kanapki czy coś w ten deseń.

W tym samym momencie dzwonek znad drzwi zabrzęczał wesoło, oznajmiając, że ilość klientów w lokalu wzrosła przynajmniej o sto procent. Mimochodem zerknąłem w tamtą stronę, żeby nakarmić ciekawość. Do baru wchodziła przecudnej urody szatynka, ubrana w długi, gruby płaszcz. "Czyli jednak jest aż tak zimno" skonstatowałem, nie przerywając nawet na moment mojego marszu po piwo.

- Cześć! - zawołała dziewczyna. "Pf, klientka..." pomyślałem sobie "Znajoma tej kobity co tu pracuje". O dziwo sprzedawczyni (Barmanka? Kelnerka? No jednak określenie "kobita co tu pracuje", jest najlepsze) nie odpowiedziała na przywitanie. Znaczy się mamy towarzyski zgrzycik.

- Wleje mi pani jeszcze jedno? - spytałem, uśmiechając się grzeczniuchno, jakby to miało jakieś znaczenie. W nosie zakręcił mi się ostry zapach mięty, bez wątpienia z gumy do żucia. Lekko wychyliłem głowę w prawo i zobaczyłem, że dziewczyna stoi tuż obok i najwyraźniej mi się przygląda.

No speszyłem się trochę.

- Hej, nie poznajesz mnie? - zapytała, nieco rozczarowana.

Speszyłem się bardzo. Odważyłem się jednak na spojrzenie w jej śliczne oczy. Skądś kojarzyłem tę zjawiskową buzię...

- Niespecjalnie... - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Chociaż... - dodałem po chwili. - O kuźwa, to ty! - krzyknąłem. Zatrybiło. Roześmiała się wdzięcznie i dźwięcznie.
- Tak, głupku, to ja. Dobrze cię widzieć. - powiedziała, uroczo rozbawiona.
- Powiedziałbym, że ja też się cieszę, ale musimy najpierw coś ustalić. - jeżeli podobnie jak ja nie do końca wiecie kim jest ta dziewczyna, to zajrzyjcie tu. Dowiecie się nie tylko, że to Śmierć, ale jeszcze co pija.

Tymczasem ona patrzyła się na mnie z rozbawieniem, a oczy błyskały jej jakby była w trakcie jakiejś wybornej zabawy.

- Nie no, dajże spokój! Jeszcze nie czas na ciebie. - powiedziała. Ulżyło mi. - Akurat przechodziłam w okolicy i zobaczyłam cię w środku. Stwierdziłam, że powinieneś znaleźć chwilę na rozmowę.
- Och, rozmawiać z tobą mógłbym bez przerwy. - odparłem, udając roztargnienie. - Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję. - powiedziała. - Mam tylko kilka minut.
- W przeciwieństwie do mnie. - skomentowałem z odrobiną goryczy. Uśmiechnęła się.
- Ile masz minut to akurat w tym towarzystwie wiem ja. - puściła do mnie oko. Boże, szalałem na jej punkcie. - Usiądziemy, czy będziemy tak stać i zmuszać biedną panią Boczniakowską do udawania, że ma tu coś do roboty w związku z naszą obecnością? - Kobieta zza lady zrobiła wielkie oczy, zapewne zaskoczona faktem, że dziewczyna zna jej nazwisko. I nawyki. Capnąłem piwo i poszliśmy do stolika.

Moja rozmówczyni (wybaczcie, ale za bardzo ją lubię, żeby nazywać ją po imieniu) zwinnym ruchem zdjęła płaszcz. Ku mojej zgubie. O ile przy pierwszym naszym spotkaniu wyglądała obłędnie i zmysłowo, to dziś po prostu kipiała seksem. W sumie to gdybym jej nie znał powiedziałbym, że wygląda jak aktorka porno.

- Łał. - jęknąłem mimowolnie.
- Podobam ci się? - spytała takim tonem, jakby nie interesowała ją w ogóle moja odpowiedź. No cóż. Akurat jej to na niczym nie musiało zależeć. To skąd to pytanie? Stawiam na babski nawyk.
- Wyglądasz... obłędnie. - odparłem.
- No i fajnie. Musiałam się tak wystroić, bo miałam tu w okolicy pana, który miał umrzeć na zawał.
- I umarł? - wyrwało mi się. Spojrzała się na mnie jak na idiotę. Bo zrobiłem z siebie idiotę.
- Na co tu czekasz? - zmieniła temat, całe szczęście bez nuty zażenowania w głosie. Cenię jej tolerancyjność.
- Mam spotkanie. - odparłem sucho. Wiedziałem, że mnie o to zapyta. O jedyną rzecz o jakiej nie chcę z nią rozmawiać.
- Z kim? - zapytała tonem złośliwiej, wścibskiej, ciekawskiej i zawsze otrzymującej odpowiedź (dzięki bujnemu dekoltowi) nastolatki.
- Z Życiem. - odparłem. No i dostała odpowiedź. Dzięki bujnemu dekoltowi.

Zaśmiała się w głos.

- I co? - spytała.
- No i nic. Czekam.
- Nie przyszło?
- Póki co nie.

Spojrzała się na mnie unosząc wysoko brwi.

- Czyli, powiedz mi, siedzisz sobie tu, pijesz miernej jakości piwo, patrzysz się tępo w pusty dworzec, wdychając smród papierosa, którego nawet nie palisz, tylko trzymasz w popielniczce, myślisz o jakiś bzdurach, bo czekasz na Życie? - zapytała.
- Nooo... tak. - bąknąłem. Coś czułem, że zaraz mnie sprowadzi do parteru.
- Ułatwię ci sprawę. - odparła. - Nie przyjdzie. - parter zbliżał się błyskawicznie.
- Skąd to wiesz?
- Bo ono tu jest. - uderzyłem o chodnik, jak Jaś Fasola.
- To znaczy?
- To znaczy, głąbie... - udawała irytację, ale wiedziałem, że jest rozbawiona całą tą sytuacją. - ...że Życie już do ciebie przyszło. Nie musisz na nie czekać. Nie musisz czekać na nic. Ono tu było, jest i będzie. Aż do momentu kiedy przyjdę ja. Więc bądź tak uprzejmy (a mówię ci to tylko dlatego, że cię lubię) i nie marnuj Życia. Chyba, że chcesz się ze mną spotkać wcześniej niż mam to w rozpisce?

Gorliwie pokiwałem głową. I zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ona już wstawała i zakładała płaszcz.

- Już idziesz? - spytałem zaskoczony i nieco rozczarowany.
- Uciekam, najdroższy. Obowiązki wzywają. Zresztą nie chcę żebyś marnował swój cenny czas na mnie.

Miałem zaprzeczyć, ale po chwili uznałem, że mimo wszystko ma rację.

- W takim razie do zobaczenia... kiedyś tam. - powiedziałem. Przesłała mi buziaka spod drzwi baru. Chwilę później widziałem jak swoim płaszczem omiatała chodnik i, jestem prawie pewien, podrygiwała sobie wesoło. Fascynująca kobieta, doprawdy.

Kilkanaście sekund później uświadomiłem sobie, że pani Boczniakowska patrzy się na mnie, niecierpliwie bębniąc palcami o ladę. Jej niezmiernie ciepłe i pełne życzliwości spojrzenie (tylko chwilowo przykryte wredotą i zołzowatością) wyrażało jednoznacznie: zamawiaj coś jeszcze albo spieprzaj do domu. Spojrzałem na wypite w trzech czwartych piwo. Pomyślałem sobie o jego bogatym bukiecie smakowym i zapachowym. Pomyślałem o papierochach i o tym co to w ogóle za miejsce.

Na chwilę można było tu zajrzeć. Jak to na dworcu - poczekać. Ale ja już nie zamierzałem czekać. Wyszedłem posyłając Boczniakowskiej promienny uśmiech. Do dziś nie wiem, czy ten grymas na jej twarzy był odpowiedzią na mój uśmiech, wyrazem ulgi czy po prostu miała w tamtym momencie jakiś skurcz.

Wyszedłem na peron. Faktycznie było zimno. Trudno. Podszedłem do rozkładu. Został dziś jeden pociąg. Mam wybór, nie ma co. Nawet nie patrzyłem dokąd jedzie. Wsiadłem kiedy podjechał na stację i usiadłem przy oknie. Spelunka powoli przesuwała się, coraz bardziej się kurcząc. Kilka chwil później zniknęła mi całkowicie z pola widzenia.

Nie doczekałem się spotkania. To znaczy doczekałem się. Ale nie wiedziałem, że to już trwa. Na spotkaniu ze Śmiercią zawsze chciałem błyszczeć. Życie - koniec nie sprawiedliwości. Teraz będę błyszczał podczas naszego spotkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz