piątek, 10 stycznia 2025

Bolesławiec | Łódzkie od A do Z

Dzień zapowiadał się na pochmurny, ale bez deszczu, a przynajmniej taką informację przedstawiała prognoza pogody. W związku z tym uznaliśmy z dzieciakami, że aktywujemy plan "Wycieczka" i ruszamy w drogę za Wieluń, pod samiusieńką, zachodnią granicę województwa Łódzkiego, aby obejrzeć Bolesławiec. Plan zapowiadał się tym bardziej atrakcyjnie, że pod nazwą miejscowości kryło się słowo klucz, czyli "zamek". Wydawało się, że spędzimy naprawdę przyjemne, majowe popołudnie w męskim gronie, no bo co mogło pójść nie tak?

Ano mogło - tata nie sprawdził prognozy pogody dla miejsca docelowego, a jedynie - dla domu. W związku z tym, że naszą rezydencję dzieli od baszty zamkowej w Bolesławcu dokładnie 87 kilometrów w linii prostej, mogło się tak zdarzyć, że u nas nie popada, a tam - owszem. I dokładnie tak się zdarzyło. I właśnie z tego powodu zapraszam Was na moją relację z deszczowego spaceru po Bolesławcu.

Spoiler alert - mimo deszczu bawiliśmy się świetnie!

Jak już wspomniałem, do Bolesławca trochę się od nas jedzie, więc akurat będzie chwila, żeby zaznajomić się choć trochę z historią tego miasta. Zacznijmy od lekkiego plot twistu - formalnie Bolesławiec miastem jest... no tak się składa, że piszę te konkretne zdania dokładnie 01.01.2025, więc mogę z czystym sumieniem napisać, że od roku. Na początku 2024 odzyskał prawa miejskie, które utracił w 1870 - zresztą jak wiele innych miast "ukaranych" w ten sposób przez zaborców, jako odwet za powstanie styczniowe. Jednak lokację miejską bohater dzisiejszego odcinka uzyskał dużo, dużo, DUŻO wcześniej, bo w roku 1266. 

Polski jako takiej wówczas nie ma, bo kwitnie sobie rozbicie dzielnicowe, a jeden z książąt - Bolesław Pobożny - lokuje miasto nad rzeką Prosną. Podobnie jak dzisiaj tak i wówczas Bolesławiec był miastem nadgranicznym (tylko granica innego rodzaju), sąsiadującym bezpośrednio z Wielkopolską (małe piwo, bo to wpływy polskie) i Śląskiem (duże piwo, bo to wpływy czeskie i niemieckie). Kiedy spojrzy się na współczesną mapę widać bardzo wyraźnie, że to Prosna dzieli województwa opolskie i wielkopolskie... ale nie w pobliżu Bolesławca (czemu?!).

Źródło: Google Maps

Nie zawsze tak było, zwłaszcza, że jednak co naturalna granica to naturalna granica - zwłaszcza gdy mówimy o granicach państw. Wracając jednak do samego Bolesławca - co oznacza bliskość granicy? No potencjalnie dwie szanse - szansę na handel i szansę na wojnę. Z tego pierwszego Bolesławiec czerpał nieco benefitów, ale jak pokazuje dzisiejszy rozmiar miasta - nie był nigdy potężną gospodarczo metropolią. Słynie natomiast z czego innego - zamku. Przecież wiadomo, że średniowiecze + granica = wojna, a wojna + średniowiecze = zamek.

Dodajmy do tego równanie jeszcze jeden czynnik - zamek w Polsce = Kazimierz Wielki. Nasz "murujący" król zrobił bardzo ciekawy zabieg dyplomatyczny, zobowiązując się traktatem z Janem Luksemburskim, że nie będzie stawiał tu żadnych fortyfikacji - jednocześnie nakłaniając króla Czech do zburzenia wcześniejszego założenia obronnego w pobliżu Bolesławca. Król Jan wywiązał się ze zobowiązania, podczas gdy król Kazimierz postawił mu pod nosem warownię. Ładnie to tak?!

Historia upomniała się po swoje - chociaż zamek został później całkiem okazale rozbudowany (powstała stojąca po dziś dzień wieża) przez Władysława Opolczyka, to wojny ze Szwedami skutecznie zamieniły warownię w ruinę. Tak jak wspomniałem - w 1870 Bolesławiec zdegradowano do rzędu wsi, a czas zaborów wiązał się z jeszcze jedną ciekawostką - granica między Rosją, a Prusami przebiegała... między miastem, a zamkiem (po wcześniejszym korycie Prosny - dziś martwym). W okresie międzywojennym Bolesławiec wrócił na terytorium Polski i miał "za miedzą" Trzecią Rzeszę. Przestał być nadgraniczną wsią po 1945 roku, a w ogóle wsią przestał być - jak już wspomniałem - w 2024 roku.

My tu gadu gadu, o wojnach, zamkach i granicach, a tymczasem - dojechaliśmy z chłopakami do celu. Zaparkowaliśmy na Rynku i... orzekliśmy opad deszczu. Musieliśmy poczekać chwilę, by "bieżąca" chmura była uprzejma przemieścić się dalej. Jeśli ktoś czytał moje wcześniejsze relacje z wycieczek z chłopakami ten wie, co robili w międzyczasie. Tak. Jedli. 

Kiedy chmura popadała, a moje dzieciaki pojadły wygramoliliśmy się z samochodu, by najpierw przyjrzeć się miastu, jego układowi, klimatowi i by rzucić okiem na drugi z zabytków Bolesławca, jakim jest kościół Świętej Trójcy. 

Tak jak wspomniałem - rozpoczęliśmy od Rynku. Ma on typowo średniowieczny układ, czyli jest czworoboczny z ulicami wychodzącymi z każdego narożnika. Zabudowa rynku nie jest wysoka, najwyżej dwukondygnacyjna (Urząd Miasta). Architektura jest... różnorodna. Klimatyczne kamieniczki stoją obok współczesnych budynków. Niektóre komponują się z otoczeniem (znów Urząd Miasta), a niektóre - zupełnie nie (Gminny Ośrodek Kultury, czy budynek usługowy Sedal). W sercu placu stoi obelisk upamiętniający ofiary wojenne z początku XX wieku. Znalazło się tu też miejsce na sporo miejsc parkingowych, nieduży mural i osobliwą, metalową instalację służącą bookcrossingowi. Ruch na placu był dość spory i widać było, że miejsce to pełni istotną rolę jeśli chodzi o usługi, zwłaszcza handlowe.







My "uciekliśmy" w uliczki znajdujące się na południe od Rynku. Przyjemny to był spacer, bo uliczki "spadają" w kierunku rzeki, a to tego wiją się, tworząc ciekawe zaułki. Minęliśmy okazały... wybieg dla kur i oglądaliśmy przyjemną dla oka, małomiasteczkową zabudowę. Naszą szczególną uwagę zwrócił bardzo oldschoolowy sklep z odzieżą na wagę, a nieco dalej - już po wyjściu z osiedla - "po staremu" umiejscowiona, uliczna stacja benzynowa. Skręciliśmy w prawo, w ulicę Wieluńską, by rzucić jeszcze okiem na ładny budyneczek mieszczący pocztę, a także - vis-a-vis - inny obowiązkowy punkt każdej wycieczki, czyli remizę strażacką.








Tym razem nie poszczęściło się nam i strażacy nie ruszali na akcję przy akompaniamencie syren (co zdarza się czasem podczas naszych wędrówek i dlatego remizy są "must-see" dla chłopaków). Zawróciliśmy w stronę Rynku, choć - nieco przebiegle, znów zamierzaliśmy z niego uciec, ledwo postawiwszy naszą stopę nań. Mijaliśmy sporo klimatycznych, choć nieco zaniedbanych zabudowań (moja ulubiona estetyka!), by dojść do wspomnianego wcześniej kościoła Świętej Trójcy. 




Świątynia jest dość okazała, zwłaszcza jeśli chodzi o fasadę, ale czemuż się dziwić? Zbudowana była w stylu barokowym, który właśnie tym się odznaczał. Budowę rozpoczęto pod koniec XVII wieku i kontynuowano przez niemal pięćdziesiąt lat, ukończywszy w roku 1723. Po czasie dobudowano jeszcze nawy boczne, co zresztą widać gdy stanie się za budynkiem. Zarówno sam kościół, jak i jego otoczenie są naprawdę ładne - sielskie i spokojne.





Wyszliśmy spod kościoła by przejść się wąziutkimi, pięknymi uliczkami - Ciemną i Popiełuszki. Stąpając po omszałym krawężniku wróciliśmy na Rynek. Pospacerowaliśmy wreszcie po samym placu i wróciliśmy do samochodu, żeby przeparkować się w pobliże zamku. Patrząc na mapę ujechaliśmy jakieś dwieście metrów, ale po pierwsze - z cztero- i ośmiolatkiem na pokładzie nigdy nie wiadomo kiedy skończy się prąd, a poza tym - znów zaczynało padać.



No i oczywiście - moje chłopaki zaczynały być znów głodne, ale tego to już raczej tłumaczyć nie muszę. W związku z tym zrobiliśmy sobie w aucie piknik, przy okazji zerkając na radar i mówiąc sobie, że to już za chwilkę, już za momencik przejdzie.

Po prawdzie przechodziło zdecydowanie dłużej, a chociaż apetyty żywieniowe były raczej zaspokojone, tak apetyty turystyczne były dość mocno rozbudzone, gdyż parking na którym przystanęliśmy był umiejscowiony wśród drewnianej zabudowy i tuż obok stawu i starorzecza Prosny. Kiedyś stalibyśmy na granicy!

Deszcz uspokoił się wreszcie, a my przeszliśmy pod jednym z budynków, by parkową aleją dostać się do mostu, a następnie - oczywiście na zamek. Ładnie było już przed mostkiem, ale za nim - jeszcze ładniej! U stóp zamku rozciąga się śliczna łąka, w której nie ma wydeptanych ścieżek, a jedynie są wykoszone pasy, tak by można było przemieścić się na zamkowe wzgórze lub nad staw. Pięknie, choć... nie do końca funkcjonalnie, ale o tym za chwilę.





Zaczęliśmy wspinaczkę na zamkowe wzgórze. Nie było to łatwe zadanie, ale podołaliśmy mu i zostaliśmy wynagrodzeni możliwością spojrzenia na pozostałości murów i - przede wszystkim - zamkową basztę, najbardziej charakterystyczną "pamiątkę" z Bolesławca. O historii samego zamku wspominałem już wcześniej, toteż skupię się już tylko na ocenie walorów estetycznych.

Zamek jest przepięknie położony, toteż widoki dookoła są po prostu przyjemne. Oczywiście nie jest to pejzaż typu "widoki z zamku w Olsztynie (tym pod Częstochową)", bo i ukształtowanie terenu zupełnie inne. Nie zmienia to faktu, że jest tu malowniczo, spokojnie i... krąży tu po prostu dobra energia. Przysiedliśmy trochę przy murach od strony południowej i po prostu słuchaliśmy przewspaniałego świergotania ptaków, spoglądając na zarośla w widłach Prosny i jej starorzecza. 





Wdech. Wydech. Oj tak, to było to. Warto było jechać tyle z domu... i moknąć. Pierwsze krople deszczu odrobinę pogoniły nas z zamku, więc zeszliśmy na łąkę między wzgórzem, a jeziorem, gdzie w trybie awaryjnym musieliśmy zakładać kurtki. Wiedzieliśmy, że kolejnym punktem programu będzie już tylko powrót do domu, więc wreszcie mogliśmy z czystym sumieniem zmoknąć.

Ruszyliśmy tą przepiękną, choć jak wspomniałem niefunkcjonalną łąką - buty mokły podwójnie, od deszczu z nieba i z tego z trawy. Cóż, trudno i tak było warto! Wróciliśmy brzegiem stawu, po drewnianych kładkach, obok których można oglądać pozostałości młyna, który był nie mniej wartościowym zabytkiem Bolesławca niż zamek czy kościół. Niestety - obecnie oglądać można jedynie przekrzywione koło młyńskie - budynek spłonął w lutym 2007 roku. Szkoda, bo patrząc na archiwalne zdjęcie to naprawdę była to perła architektury drewnianej.





Nucąc "Deszczową piosenkę" (lub dowolną inną) wróciliśmy do samochodu. Chłopaki mogli z czystym sumieniem zdjąć z siebie przemoczone bluzy, buty i skarpetki. Byli zachwyceni wycieczką - ja zresztą razem z nimi. Bolesławiec zrobił na nas naprawdę świetne wrażenie - zarówno klimatyczne uliczki miasta, jak i zamek z jego okolicą. Polecamy każdemu wybrać się na wycieczkę nad Prosnę.

Tylko przed startem sprawdźcie prognozę pogody dla miejscowości, do której jedziecie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz