Nie napisałem niczego przez niemal miesiąc. Chciałbym móc napisać dziś, że to dlatego, że brakowało mi tematów. Założyłem koszulkę z Markiem Hłasko, chociaż nie potrzebuję talizmanu, żeby napisać cokolwiek niezłego. Raczej lubię pobawić się symboliką i kontekstami. Nad moją głową wisi ciężka półka, która opiera się o cholernie nierówną ścianę. Jeśli spadnie mi na głowę zabiją mnie Tolkien, Hemingway, wspominany Hłasko czy Tołstoj.
Przy okazji wystukiwania tych liter na klawiaturę, osłuchuję się z uroczym głosem Arlo Parks. To dość interesujące tło, w kontekście tego o czym mam zamiar dzisiaj pisać.
Świat miał się ponoć zatrzymać, między lutym, a marcem. Zastanowić. Dojrzeć. Zrozumieć. Tysiące lat historii nie nauczyły nas czegokolwiek, ale kilka tygodni 2020 roku miało odrobić lekcję. Historia Europy, historia Świata to w gruncie rzeczy historia manipulacji, setek zbrodni człowieka wobec drugiego człowieka. Obrzydliwej walki o przetrwanie, na dziką, zwierzęcą modłę, tylko w mundurach i z eleganckimi narzędziami w postaci kwasu na włosach albo gwałtu w dziesięciu na jedną.
Wkoło ferment tak podobny to tego sprzed niemal wieku. Tego, który wywołał Wielką Wojnę i który pozostawiono po niej, tak że zaowocował Hitlerem, Franco, Stalinem, Katyniem i Holocaustem. W społeczeństwach wrze, nie uznające kompromisów narodowe nuty pobrzmiewają niebezpiecznie głośno, a różnica pomiędzy nimi polega tylko na tym, kogo lub co wskazujemy palcem dzisiaj, a kogo wytykaliśmy wczoraj. Kryształowa Noc będzie zawsze taką samą zbrodnią, niezależnie od tego czyja krew popłynie po ulicach.
Brzmię ponuro od pierwszego słowa? Cóż, przykro mi. Mamy 2020 rok. Alkoholizm jest wciąż raczej normą, niż kontrolowanym schorzeniem. Kobiety wciąż zasłaniają sińce pod ciemnymi okularami. Policja - lub raczej aparat represji - okłada młodych ludzi z bestialską brutalnością w najbliższym sąsiedztwie - niezależnie od tego, czy jako "sąsiedztwo" przyjmiemy ulice miast Polski czy Białorusi. I naprawdę sprawą marginalną jest to w imię jakich ideologii dochodzi do tych starć. Wszędzie gdzie w miejsce dialogu pojawia się agresja, można z czystym sumieniem mówić o porażce ludzkości.
Policjant... chociaż nie... to określenie znacznie na wyrost. Pies lub pała - to jest znacznie bardziej trafne. Ten człowiek w "mundurze" (tu znów bardziej pasuje "zbroja"), z godną podziwu obojętnością, traktuje butem czy kolanem kobietę, która nawija mu się pod rękę. Taki sam człowiek jak ja i Ty. Równie co my zdolny do refleksji, równie co my wolny, traktuje drugą osobę jak ci wszyscy źli ludzie, o których czytaliśmy w "Kamieniach na szaniec". W sierpniu świętujemy pamięć tych, którzy woleli zginąć niż zgodzić się na hitlerowski czy sowiecki reżim.
Dziś mamy swój reżim. Możemy być diablo dumni.
Przyszło nam żyć w kraju, w którym 48,97% społeczeństwa nie zgadza się na obecny styl rządzenia. I grupa, która władzę w swoich rękach trzyma - żyje i rządzi w taki sposób, jakby ta niemal połowa zupełnie nie istniała. Prowadzi narrację, według której jesteśmy cholernie zgodni, a jedynie złowrogie siły próbują zburzyć tę idylliczną harmonię. I w związku z tym należy to zło zniszczyć i wykorzenić.
Przykro mi, nie jest tak.
Myślę sobie o tym państwie z czasów największej prosperity. O tych tysiącach ton zboża, które płynęło Wisłą do Gdańska. O tych gwarnych ulicach Krakowa czy Warszawy, w których zawsze znajdowało się miejsce dla każdej z kultur. O przystani jaką nasze ziemie stanowiły dla Żydów. O przystani jaką byliśmy dla protestantów, którzy w swoich ojczyznach mogli liczyć jedynie na nienawiść (!!! - to przecież także chrześcijanie!). Myślę o wielokulturowej Łodzi, z późniejszego okresu historii - o mieście zbudowanym pod rosyjskim protektoratem, na niemieckiej przedsiębiorczości, korzystającej z polskiej siły roboczej (i intelektualnej) z domieszką żydowskiej smykałki do interesów. Przypominam sobie sylwetki Roberta Geyera czy Bruno Biedermanna.
Dziś jesteśmy podzieleni. To co wkoło nas jest złe i zepsute. To co nas różni jest zagrożeniem. Czy naprawdę mamy się czego bać? Czy naprawdę karzeł, z którym niestety wiąże mnie dzień urodzin, musi wmawiać nam, że potrzebujemy jego ochrony, jego pomocy?
Wspominałem wielokrotnie, że zdarzają mi się napady lęku. Obezwładniający strach wdziera się w moje myśli i sieje spustoszenie. Najzabawniejsze jest to, że takie sytuacje nigdy nie zdarzają się gdy jestem zajęty, zaaferowany. Ataki następują tylko wtedy, gdy jestem spokojny, zrelaksowany. Gdy mogę pozwolić sobie na puszczenie myśli wolno. Czy ten społeczny strach, którego stajemy się udziałowcami (a niekiedy - beneficjentami), nie działa na podobnych zasadach? Czy nie jest nam przypadkiem tak dobrze, że tym bardziej łatwo nas wystraszyć - ot, krzycząc, że ktoś chce zabrać nam to co kochamy najbardziej?
Rzadko kiedy zdarza mi się oberwać hejtem prosto w twarz. Nie zmienia to jednak faktu, że często mi się obrywa - jako członkowi jakiejś zbiorowości. Dostaję jako biegacz - bo w moje święta, mam wypierdalać do lasu z ulic. Dostaję jako rowerzysta - bo nie ma dla mnie miejsca ani obok chodnika, ani na jezdni - i tu i tu jestem intruzem. Dostaję jako pracownik - bo organizacja, która mnie zatrudnia popiera "tęczowych" i zwalnia za poglądy. Wreszcie - dostaję za bycie sobą, bo nie wierzę w ten uświęcony ideał, zwilżony wodą z kropidła i zerkający na mnie karykaturalnym wizerunkiem ze Świebodzina.
Człowieku. Masz piękną skórę - w tysiącach ślicznych odcieni, pięknych tak samo jak tysiąc różnych zachodów słońca. Masz piękną miłość - cudownie trafiającą do serca, niezależnie czy jego właściciel jest płci tej samej czy innej. Masz świetny głos - opowiadaj mi nim o swoich poglądach, bo rozwiniemy się dopiero, gdy zbadamy to co nas różni - i gdy spytamy dlaczego tak jest. Masz tyle doświadczeń - radości i cierpień - weź do ręki pióro, pędzel czy mikrofon i opowiedz o tym światu - niech przeczytają to wszytko. Jak tylko spróbujesz, zrobi Ci się lżej. Obiecuję.
Dostaliśmy wolność słowa. Ktoś ją dla nas wywalczył, w sercu mając nadzieję, że odpłacimy się za to. Tymczasem cóż dzieje się dzisiaj? Milczę. Bo to mnie nie dotyczy. Bo nie chcę wywoływać dyskusji. Bo nikt mnie nie usłyszy, a tym bardziej - nie wysłucha. Marnotrawimy tak piękny dar!
Mam dość tego co się dzieje. Dość szkalowania i szykanowania mniejszości (i tych 0,05% i tych 48,97%). Dość agresji tych, którzy przysięgali służyć. Dość zakładania, że wszyscy jesteśmy potencjalnym problemem - bo potencjalnie każdy z nas może być nosicielem. Dość segregowania - na lepszych i gorszych, na kochających normalnie i inaczej. Dość oddalania nas od siebie w imię pierwszej w historii bezobjawowej choroby. I nie mów, że nie ma to na Ciebie wpływu. Pomyśl nad tym, gdy będziesz myć dłonie chwilę po tym, jak podasz je przyjacielowi. Nie robiłeś tego dotychczas i w jakiś sposób przeżyłeś te kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.
Ci ludzie, którzy twierdzą, że to "dla Twojego dobra" nie potrafią tak napisać prawa, aby jego interpretacja nie budziła wątpliwości. A może robią to nieprzypadkowo, sprawdzając na jak wiele mogą sobie pozwolić (moim zdaniem zdecydowanie na zbyt wiele). Niezależnie, która z ewentualności jest prawdziwa - wzbudza to mój niepokój. I powinno wzbudzić Twój. Ktoś ucieka się do sztuczek, jak kuglarz, czarujący tłum na Rynku we Wrocławiu. Wiesz, że to blaga, a i tak Twoje zmysły dają się nabrać. Co dzieje się wtedy, gdy za grosz nie wątpisz?
Lada dzień zostanę tatą po raz drugi. Myślę sobie jak mogę odpierać od siebie te złowróżbne naciski. Co ich najbardziej niszczy, co najbardziej boli? Uśmiecham się. Wychodzę na spacer i obserwuję przechodniów. Bawię się. Czytam. Dużo czytam. Piszę. Rozmawiam. Rozmyślam. Miłości i kreatywności nie zdołają wykorzenić. Kto wie, może jednego dnia taka postawa będzie mnie kosztować życie? Cóż mi pozostało jak krzewić to - w dzieciach, w rodzinie, wśród przyjaciół?
Zwycięży. Dobro zawsze zwycięża, tak jak światło, które zawsze rozgania mrok. I póki widzę światło w Twoich oczach, jestem spokojny. Nie boję się już.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz