To było pudrowo - pastelowe popołudnie. Szalejący od kilku dni wiatr przegonił wszelkie możliwe zanieczyszczenia powietrza, które dzięki temu było cudownie czyste i przejrzyste. Kolory - jak to u zarania jesieni - były wyraźne i ciepłe. Było blisko osiemnastej, więc cały okruch świata, jaki dane było mi oglądać, skąpany był w pomarańczowo - różowych tonach. Zbliżał się zachód słońca. Zbliżał się zachód roku. Było jeszcze ciepło, ale już odrobinę rześko. Było jeszcze jasno, ale wieczór pojawiał się już wcześnie.
Przychodził czas na zmianę. Powolną i niemal niezauważalną - jak zawsze. Największe zmiany zwiastowane są przez najmniejsze symptomy. Zmiana to najwytrwalszy z wędrowców. Stąpa małymi, niespiesznymi krokami, ale czyni to tak konsekwentnie, że nim zdążyć się zorientować - nie dojrzysz już skąd ten włóczęga wyruszył.
Kocham się w detalach. Zatrzymałem się na środku ulicy tylko po to, żeby poprzyglądać się przez kilka chwil dachowi kamienicy, urozmaiconemu kominami i oświetlonemu pomarańczowym światłem słońca. Kilka kroków dalej, na rogu małych uliczek, chowających się przed wzrokiem pasażerów "6" sunącej po Rzgowskiej, dopatrzyłem się kolejnej ciekawej kamieniczki. Była pusta i przypominała więzienie. Jej ciemne, smutne okna i brudna elewacja, kontrastowały z jaśniejącymi w tle, białymi blokami.
Każdy uprawia swoją politykę. Lubujemy się w wywieraniu wrażenia. Obietnicach. Kłamstwach i kłamstewkach. Układach. Manipulacjach. Kochamy się w słowach i frazesach. Wtrącamy opozycję do więzień milczenia i obojętności - zimnych i ponurych, jak ta kamieniczka na Chojnach. Dobrze jest dobrze wypadać. Mieć ostatnie zdanie. Zwyciężać. Dzierżyć w dłoni poczucie kontroli. Wyższości.
Silne kobiety ustawiają sobie na tapetę poster "We can do it!", po czym szybko znajdują sobie silnego, choć niewyraźnego mężczyznę. Twardzi, zorganizowani mężczyźni noszą w sercach poczucie obowiązku wobec kobiet, który wypełniają, płacąc swoim zdrowiem i szczęściem kochających ich rodzin. Starsze dzieci wytrzymują więcej. Starsze dzieci muszą sobie radzić. Człowiek jest jak dom - to freudowska symbolika - bez solidnego fundamentu runie. Starsze dzieci są tak samo wrażliwe jak wszystkie inne. Potrzebują tyle samo wsparcia ile ich młodsze rodzeństwo.
Pozostawieni sami sobie okazujemy się silni. Postawieni pod ścianą albo w kryzysowych sytuacjach radzimy sobie najlepiej. Ale to nie jednorazowy stres spowodowany nagłym wydarzeniem zabija. Zabija codzienna obawa - przed wielkim i przerażającym światem. Można sobie z nim radzić - wielu z nas ta sztuka naprawdę się udaje. Tylko, że to ciężka, systematyczna praca, której za żadne skarby nie wolno porzucić.
Patrzymy na siebie w domach, w zakładach pracy, na siłowniach czy w lepszych lub gorszych knajpach. Przyglądamy się sobie, obserwujemy. Dlaczego, w takim razie, pytamy dopiero po wszystkim - "Jak było?". Gdzie zapodziały się pytania - "Jak sobie radzisz?" czy "Jak się czujesz?" - w trakcie? Na mecie każdy jest szczęśliwy, uwierzcie mi, jakkolwiek trudny nie byłby bieg, z którym się mierzył. Czy to znów polityka? Hej, potrzebuję Ciebie każdego "dziś", nie tylko przy okazji (trudnych) wyborów. Łatwiej mi o decyzję kiedy znam kontekst. Karm mnie nim pomału, dzień po dniu, jak hostią.
Nie oceniam. Rozumiem. Wybaczam. Kocham. Ale kłamstwem jest, że miłość jest bezwarunkowa. Aby kochać tak najmocniej, muszę wiedzieć co dzieje się w Twoim sercu, w Twojej głowie i w Twoim życiu. Nie potrzebuję wiedzieć wszystkiego, ale jeśli mamy być dla siebie wszystkim, to jakże mielibyśmy to oprzeć na niczym?
Zamykam oczy na starcie i otwieram tuż za metą. Wychodzę ze stadionu. Mam łzy w oczach. Stoisz na końcu korytarza. Uśmiechasz się do mnie, ale jestem pewien, że trzęsą Ci się dłonie. Spokój jakim mnie obdarzasz jest największym darem jaki mógłbym otrzymać, ponieważ jest całkowicie nierealny. Kosztuje Cię to wszystko jeszcze więcej nerwów niż mnie. Mimo to stoisz na końcu każdego z tych korytarzy. Jesteś Skałą.
My też bawimy się w politykę. Chociaż jesteśmy zgodni - sprzeczamy się. Chociaż potrzebujemy tego samego - za wszelką cenę sugerujemy różne rozwiązania. Jesteśmy dla siebie dyskomfortem, chociaż spotkaliśmy się by znaleźć wreszcie komfort. Trudno nam przy sobie osiąść na laurach - chwała Bogu. Ja chcę Cię widzieć taką jaka potrafisz być. Ty chcesz mnie widzieć w dokładnie ten sam sposób. I często, gdy znów atakuje mnie lęk, gdy znów boję się zasnąć i znów czuję się tak mały i bezbronny - mówisz mi o tym, że kochasz moją aktywność, moją pewność siebie i mój uśmiech. I chociaż w te ciemne noce ciężko mi uwierzyć w ich istnienie w ogóle - nie tylko we mnie - przywracasz mi tę wiarę. I budzę się rano. I szukam.
A wieczorem wychodzę na spacer. I chociaż wydaje mi się, że znów jestem roztrzęsiony, znów zmęczony i znów obolały - staję na ulubionych chodnikach, w ulubionych parkach i znajduję. Są rany, które wydaje się, że nigdy się nie zaleczą. Spaceruję ulicą, którą szedłem gdy na horyzoncie widniały sztandary wojny. Była wówczas wyrwą, pustą przestrzenią między jednym krawężnikiem, a drugim. Dziś nic już nie wskazuje na to, że kiedykolwiek działo się tam coś takiego. Nie ma wyrwy. Nie ma wojny.
Nie ma ran.
Noszę na sercu blizny, którymi chwalę się chętnie, bo zdobią mnie jak tatuaże. "Nie mogę Ci wiele dać", bo te blizny i tatuaże to właściwie wszystko co mam. Innym niech zostanie polityka. I nadzieja - nie taka, jaką tętni Twoja krew, gdy w brzuchu rozwija się nowe życie. Nadzieja na to, że ktoś ich wybierze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz