sobota, 16 listopada 2024

Białaczów | Łódzkie od A do Z

Białaczów, Białaczów, Białaczów... ta nazwa brzmiała dla mnie naprawdę znajomo, jeszcze zanim zacząłem planować wycieczkę to tego miasta. Co mogło budzić tak silne skojarzenie? Architektura oczywiście, a konkretnie "Historia Architektury Polski" (w skrócie HAP). Jeden z najbardziej "zakutych" przeze mnie (i nie tylko) przedmiotów na studiach. Bodaj jedyny, który kończył się egzaminem ustnym i którego ćwiczenia wymagały znajomości dziesiątek obiektów w Polsce. Pałac Małachowskich w Białaczowie był jednym z nich.

Żeby zobaczyć go w końcu w rzeczywistości wybrałem się z dzieciakami, mając w planach nie tylko obejrzenie pałacu, ale także - zobaczenie reszty tego niedużego (ok 1 tys. mieszkańców) miasta. Jak się okazało nie tylko architektura była w Białaczowie atrakcją, a młodzi turyści naprawdę docenili urok tego miejsca... 

Gwoli ścisłości - wycieczki z dwójką moich synów ZAWSZE rozpoczynają się od posiłku. Mama młodzieniaszków bierze mój plecak i pakuje go po brzegi smakołykami, o czym latorośl doskonale wie. Skutkiem tego, kiedy wędrujemy wspólnie, najczęściej parkujemy na głównym rynku czy placu miasta, rozsiadamy się na ławce i... jemy. W związku z powyższym - dajmy chłopakom chwilę na konsumpcję, a my w tym czasie rzućmy okiem na historię Białaczowa.

Zacznijmy od końca - Białaczów jest miastem od 1 stycznia 2024 roku. Wcześniej nim bywał - między XV, a XVII wiekiem, a później na niecałe sto lat, między 1787, a 1870 rokiem. Tak po prawdzie to spłatał mi figla, bo kiedy ja już zwiedziłem Błaszki, Bolimów i Brzeziny, zorientowałem się, że coś mi się w moim alfabecie nie zgadza. Musiałem zrobić kilka kroków wstecz i nadgonić nowe miasta w województwie. Siłą rzeczy Białaczów wmieszał się gdzieś między Dąbrowice, Bolesławiec (też miasto od 2024) i wcisnął przed Drzewicę. Na "szczęście" opisuję moje wycieczki na tyle wolno, że wszystko zdążyłem pozwiedzać "wstecznie" i wyprostować, dzięki czemu dalej mogę opisywać już zgodnie z alfabetem.

Wracamy do historii zatem, bo się rozgadałem o czymś innym, a przekąski nikną zatrważająco szybko. Jak wspomniałem w poprzednim akapicie - Białaczów status miasta posiadał dwukrotnie, ale to ten drugi okres wiąże się dlań z hossą. Zasługa w tym rodziny Małachowskich, których nazwisko już pojawiło się w tym tekście. Za czasów gdy byli oni właścicielami miasta (XVIII i niemal cały XIX wiek) powstały przykuwające dziś oko budynki - pałac czy ratusz miejski, ale też (a może zwłaszcza) folwark. Osobą, która bodaj najwyraźniej zapisała się w historii miasta był Stanisław Małachowski - jeden z współtwórców Konsytucji 3 Maja. Po jego śmierci Białaczów powoli tracił na znaczeniu, co poskutkowało utratą praw miejskich nieco ponad pół wieku później.

Pod koniec XIX wieku miasto trafiło w ręce rodziny Platerów, a po II Wojnie Światowej zostało znacjonalizowane. Dzisiaj to znów formalnie miasto, choć niezbyt ludne, bo liczące nieco ponad tysiąc mieszkańców. Celowo piszę "niezbyt ludne", bo powierzchniowo jest całkiem spore - 17. największe z 60 miast w województwie Łódzkim. Mniejsze są chociażby Łęczyca, Rawa Mazowiecka czy Łask. 

Zjedzone! A skoro tak można się wreszcie rozejrzeć. Zaparkowaliśmy na głównym rynku miasta, dziś noszącym nazwę Placu Wolności. Wokół nas - nienachalna, maksymalnie dwukondygnacyjna zabudowa. W sercu rynku - przyjemne zielone skwery i wspomniany wcześniej ratusz, który jednak roli ratusza już dzisiaj nie pełni. Mieści za to miejską bibliotekę i Ośrodek Pomocy Społecznej. To klasycystyczny budynek, zbudowany na planie kwadratu, elegancko górujący nad najbliższą okolicą. Pierwsze wrażenie Białaczów zrobił na nas naprawdę niezłe!


Minęliśmy ratusz, a dalszy kierunek wskazywał nam sam... Jezus Chrystus! To znaczy, naprawdę, jego rzeźba znajdująca się na rynku, przedstawia go z uniesioną ręką i wystawionym palcem wskazującym. I tenże palec skierowany był na ulicę Szkolną, która wiedzie wzdłuż ogrodzenia parku przynależącego do pałacu Małachowskich. 


Ogrodzenie, a właściwie mur robi świetne wrażenie - jest zbudowany częściowo z cegieł, a częściowo z kamieni, które na większości jego powierzchni są odsłonięte, do tego miejscami jest porośnięty bluszczem. Szliśmy lekko pod górkę, w międzyczasie wybiło południe i usłyszeliśmy bicie dzwonów z pobliskiego kościoła pw. św. Jana Chrzciciela. 

Kościół zbudowany jest na wzniesieniu, toteż naturalnie góruje nad sielską okolicą. Widać, że całkiem niedawno był poddany renowacji. Przez chwilę przyglądaliśmy się z oddalenia dzwonnicy, z której nadal dobywało się donośne bicie, ale warto było także rozejrzeć dokoła, by zobaczyć rząd ślicznych, parterowych domków. Kolejny raz pomyślałem, że jest tu naprawdę ładnie!



Weszliśmy na teren kościoła, aby obejść go i wyjść przejściem pod kampanilą (moje dzieci pytały, czy aby nie zaskoczy nas znów bicie dzwonów...). Zanim odejdziemy dalej (bo warto!), dwa słowa o samej świątyni - jest barokowa, na planie krzyża, prosto udekorowana i sprawia wrażenie dość eleganckiej.

Wyszliśmy na szeroką aleję, jaką jest ulica Kościelna, a ja mocno zastanawiałem się, którędy powędrować dalej. Z jednej strony - kusiło obejście większej części miasta, poprzez podążenie Kościelną, a dalej Parczowską do Placu Wolności. Z drugiej strony, kto mnie zna, ten wie, że wprost uwielbiam niewielkie uliczki, którymi najczęściej spacerują tylko "lokalsi". Właśnie taką jest ulica Wąska w Białaczowie i naprawdę długo przyglądałem się jej, zanim podjąłem niepopularną decyzję i wróciłem z dzieciakami na Kościelną.



I w sumie było naprawdę warto, bo małomiasteczkowa zabudowa Białaczowa jest ze wszech miar interesująca. Są i parterowe domki, i piętrowe (nieco współcześniejsze), jest kilka rozpadających się, kilka wielorodzinnych, a wszędzie pomiędzy nimi panowała spokojna, lekka atmosfera. Przyjemne miejsce na spacer, doprawdy!



Wróciliśmy na Plac Wolności, rzuciliśmy okiem na tablicę ogłoszeń ("Wszyscy na stadion! Estadio Białaczów" - z ciekawości sprawdziłem, przyjezdni z Lubochni wygrali 4:2) i... no oczywiście, przekąski! Kiedy chłopaki "ładowali" drugą porcję smakołyków (i ja zresztą też), planowałem ciąg dalszy spaceru. Postanowiliśmy przeparkować auto nieco dalej i stanąć w pobliżu dawnej gorzelni, obejrzeć ją, obejść miejski staw i dotrzeć wreszcie pod pałac!

(Tym razem udało się bez dodatkowej konsumpcji, ale za to musiałem obiecać, że wracając wejdziemy do Dino po wodę gazowaną i banany).

Gorzelnia stoi na wzniesieniu, w bardzo ciekawym, choć nieco... kontrastującym z małomiasteczkowym charakterem Białaczowa otoczeniu. Kiedy Małachowscy zarządzali miastem, mieli tu swój folwark. Oczywiście, folwark w małym mieście czy na wsi, to nic niezwykłego, ale trzeba przyznać, że architektura tutejszych zabudowań przypomina bardziej Księży Młyn w Łodzi, aniżeli typowy folwark. Nie zmienia to faktu, że przyjemnie popatrzeć na tę architekturę, ot, choćby mijając wspomnianą wcześniej gorzelnię (w trakcie remontu swoją drogą) i schodząc w dół, w kierunku stawu. 




Staw wraz z najbliższym otoczeniem są odnowione, wliczając w to liczne ławeczki, mostki i molo. Dzieciakom bardzo się podobało, mnie zresztą też. Obeszliśmy całość i ruszyliśmy w kierunku pałacu. Po drodze mija się jeszcze budynek OSP, który pamięta jeszcze końcówkę XVIII wieku, nieco osobliwą rzeźbę niedźwiedzia i budynek dziewiętnastowiecznego zajazdu, w którym obecnie rezydują rada miejska i burmistrz Białaczowa.





I wreszcie jest! Idąc wzdłuż długiego, metalowego ogrodzenia można obserwować oficyny, troszkę ogrodu i wreszcie - pałac sam w sobie. Jest przepiękny, naprawdę. Robi imponujące wrażenie, chciałoby się przespacerować pod nim i przyjrzeć architektonicznym detalom, podobnie zresztą jak chciałoby się przejść po założeniu parkowym dookoła. Chciałoby się, bo przypominający (nieprzypadkowo) Belweder pałac stoi opustoszały i czeka na wyjaśnienie sprawy jego właścicielstwa. Z tegoż powodu oglądanie tej perełki to doprawdy ambiwalentne doświadczenie. Z jednej strony, jak już wspomniałem to kawał przedniej architektury, z drugiej - miejscu kompletnie brakuje życia, co sprawia, że koniec końców zostawia po sobie raczej przygnębiające wrażenie.



Taaak, w ostatecznym rozrachunku w drogę powrotną do auta, prowadzącą zupełnie eklektycznym osiedlem, ruszyłem raczej przygnębiony. Białaczów okazał się być naprawdę ładnym miasteczkiem, w którym mieści się dużo więcej ciekawych budynków i zakątków niż można by się tego spodziewać. Zupełnie serio - spodziewałem się pojechać na rynek, rozejrzeć dookoła, zobaczyć pałac i tyle - a dostałem zdecydowanie więcej. Z drugiej strony - poczucie opuszczenia, przygnębienia wydaje się być nieco wpisane w charakter miasta. Jakby tęskniło za dawnymi dobrymi czasami, za Małachowskimi, czy Platerami.




Mam szczerą nadzieję, że sprawę pałacu uda się wyjaśnić. I nie dlatego, żeby koniecznie robić z niego drugi Nieborów (choć byłoby warto, naprawdę!), ale dlatego, żeby patrząc na niego mieć to przyjemne poczucie, że jest na świecie ktoś kto o tę perełkę się troszczy. Koniec końców miasta, pałace, ratusze - architektura - powstają by służyć komuś lub czemuś. Kusi mnie zakończyć ten wpis odrobiną przykrego, czarnego humoru - Białaczów, jako założenie jest piękny, ale w zbyt wielu miejscach wiatr hula. A czemu to czarny humor? Bo w 2011 roku trąba powietrzna zniszczyła 95% parku otaczającego pałac Małachowskich. Najlepsze potwierdzenie, że dla Białaczowa chyba już nic nie będzie takie samo, jak było...

Obym się mylił.

PS Wodę gazowaną i banany kupiliśmy. Wodę wypili, bananów nie zjedli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz