No i na dzień dobry mamy problem. Rynek, to miejsce najważniejsze w mieście, historycznie usytuowane, tam się mieszczą wszystkie istotne instytucje, jest to także ważny plac z punktu widzenia społecznego (miejsce spotkań, itp.). W Łodzi nic nie jest normalne, więc definicje możemy odłożyć sobie na bok.
No bo tu to jest tak: rynków mamy kilka, tych istotnych mamy trzy (w tym jeden wliczam kontrowersyjnie, ale o tym za moment). Jeden jest słuszny ze względów historycznych, bo najstarszy (Stary Rynek). Drugi jest równie istotny ze względów historycznych, bo był centralnym placem Nowego Miasta, które to dało początek znanej obecnie Łodzi (obecnie Plac Wolności). Do tego znajduje się lub znajdowało się przy nim kilka siedzib ważnych instytucji (w tym oczywiście Ratusz). Trzeci pełni dziś bardzo dużą funkcję społeczną, a żeby było zabawniej to jest to prywatna "zabawka" właściciela całego centrum handlowo-rozrywkowego (rynek Manufaktury).
Jednak i tak na nic moje wywody, skoro najważniejsza w tym mieście jest i tak ulica, łącząca wszystkie możliwe funkcje, jakie można tylko przypisać rynkowi. Na upartego można powiedzieć, że Piotrkowska to taki przesadnie wydłużony rynek, ale prawda jest taka, że mamy do czynienia z układem typowym nie dla miasta, a wsi... Do tego jednak jeszcze kiedyś wrócę.
Kiedy już ustaliliśmy skalę patologii urbanistycznej Łodzi, wiemy, że należy przyjąć jakieś odgórne założenia, skoro definicje na nic się tu zdają. Nie będę strzelał na ślepo. Wybiorę Stary Rynek, jako miejsce może nie najważniejsze, nie najładniejsze, ale najbardziej interesujące, no i najmniej znane.
Cofnijmy się do średniowiecza.
Leniwa wioseczka, przemieniona dzięki łaskawości króla Jagiełły w 1423 roku w miasto, musiała zatroszczyć się o rynek. W związku jednak z tym, że miasto, mówiąc kolokwialnie, szału nie robiło, to i rynek ryneczkiem był raczej. Nigdy nie było to wspaniałe, reprezentacyjne miejsce, jakim być powinno. Dość powiedzieć, że niemalże pół milenium musiało upłynąć, żeby z rynku zniknęła drewniana zabudowa, a zaczęła niepodzielnie rządzić murowana.
Dziś słyszy się głosy, żeby zrewitalizować to miejsce, przywrócić mu życie i właściwy mu blichtr. Problem jest taki, że żeby coś REwitalizować, to trzeba mieć od czego to RE zrobić. Tutaj za wiele nie było, no bo tak: w średniowieczu - dostają prawa miejskie, wytyczają plac, ulice, stawiają trochę drewnianych budyneczków tyle.
Za czasów Łodzi przemysłowej przed wojną był to teren rewiru żydowskiego. Panowały tu liczne kramy, gwar, ale też nie oszukujmy się - bieda. Bogatsi Żydzi zwiewali do Nowego Miasta, wykupując sobie prawo do opuszczenia rewiru. Zostawali tam co najwyżej "średniacy", a tacy nie budują pięknych pałaców i nie mają jak podnieść wartości "swojego" rynku.
W trakcie wojny wymazana zostaje społeczność żydowska, zabudowa niszczeje. Po wojnie stawiane są podobne jak dwie krople wody kamieniczki, dodające miejscu uroku i poczucia kameralności, ale na pewno nie dostojności. Do czego więc tu nawiązywać? Co z tym fantem począć?
Dla mnie sprawa jest prosta. Łódź cierpi okrutnie na brak dwóch elementów: dużego zbiornika wodnego (na to próbowali zaradzić Fabrycznym i trasą W-Z, ale chyba wyjdą nici ;)) i rynku z prawdziwego zdarzenia. Miejskiego rynku, od mieszkańców dla mieszkańców, a nie kolorowej, komercyjnej zabawki. Plac Dąbrowskiego miał szansę stać się takim miejscem, ale wygrała Wagina Miejska. Plac Wolności jest zbyt istotny komunikacyjnie, żeby go całkowicie oddać mieszkańcom. Natomiast Stary Rynek ma wszystko - jest spora przestrzeń, obok jest coraz mniej groźny park, tramwaje pomykają sobie spokojnie boczkiem, ulicą Zgierską - włożyć trochę pracy i pojawi się bardzo ciekawa alternatywa dla "Manu". Tym bardziej, że uroku nie można temu miejscu odmówić. Nawet trochę średniowiecznego klimatu udało się zachować! No ale już, na dziś koniec ględzenia, zobaczcie sami!
Pomyśleć co by było, gdyby wyrównać szaroburą kostkę, poustawiać kolorowe miejskie meble, zamiast betonowych gazonów i poczekać jak drzewa się zazielenią... To widok na północną pierzeję Rynku.
Tutaj mamy jego południową część. Znów - gdyby dodać koloru i życia do tej nijakości, to otwiera nam się fantastyczna przestrzeń. Kto by nie chciał wypić tutaj w ogródku kawki czy piwka i pogadać o tym jak w tej Łodzi jednak fajnie?
Czy może być bardziej łódzko? :) Tramwaj jest wystarczająco blisko, żeby zaczarować swoim klimatem, ale też wystarczająco daleko żeby nie było poczucia, że jeździ nam po głowie.
Mamy też nieco ukryte średniowieczne pamiątki. Na zdjęciu lepiej widać to po ulicy Drewnowskiej (swoją drogą nazwa nie od drewna, a od rodziny, która tam mieszkała), ale na Bojowników Getta Warszawskiego urzeka usytuowanie nowoczesnej zabudowy zgodnie z dawną linią granicy działki.
Tu natomiast była kiedyś grobla, a jeśli wytężymy wzrok (w terenie, na zdjęciu niestety guzik widać) będziemy mogli zobaczyć jak przycupnięte po obu stronach Łódki były Stare i Nowe Miasto.
Na koniec mój ulubiony zakątek, czyli ulica Kościelna. Do kościoła pw. NMP można dojść z pełną pompą, Zgierską, ale można też po cichutku, od tyłu, znów puszczając wodze wyobraźni i przenosząc się do średniowiecza, gdzie na końcu czekałaby na nas nie wielka murowana świątynia, a skromniutki drewniany kościółek, otoczony cmentarzem (trochę jak w Inowłodzu :). Swoją drogą folklor miejski wymiata, powinienem ogłosić konkurs z nagrodami "Który łódzki klub to ch...j?" ;).
Takiej Łodzi się nie zna, o takiej Łodzi się zapomina. Jednak w tym szalonym mieście, nawet średniowiecze da się znaleźć! I to nie takie ostentacyjne jak w Krakowie czy Wrocławiu, ale klimatyczne, dla ambitnych. Zachęcam do odwiedzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz