Był posiwiałym starszym mężczyzną, aparycją wręcz idealnie odwzorowującą wygląd wiekowego pana, prowadzącego swój mały interesik w mało eleganckiej kamienicy, po środku gorszej części Śródmieścia. Siwy, przerzedzony włos, niżej - długa, równie bieluchna broda. Zmarszczek więcej niż wydm na pustyni. Szary t-shirt, dziś ozdobiony ledwo już trzymającymi się skrawkami farby, które kiedyś składały się na nadruk. Do tego jeansowe spodnie, do których najlepiej pasuje dawno zapomniane określenie – wyciuchrane.
Na świat spoglądał niemal wyłącznie zza szerokiego, wytartego stołu, obstawionego książkami. Możnaby odnieść wrażenie, że zapuścił korzenie w swoim staromodnym krzesełku, fizycznie zrastając się ze swoim antykwariatem.
No cóż, nie do końca tak było. Dość często wędrował na zaplecze – negocjować zakup kolejnej partii książek, dowieźć coś z małego magazynku (trzymał tam tylko zdublowane egzemplarze), czy zwyczajnie zaparzyć sobie czarnej herbaty. Sączył ją później z pełnej ciężkich fusów szklanki, tkwiącej w bladoszarym koszyku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz