niedziela, 7 stycznia 2018

Miasto z dzieciństwa | Tomaszów Mazowiecki | [WŁÓCZYKIJ #18]

Wyspowiadam się od razu! Żeby nikt nie krzyczał! Z początku planowałem Włóczykija jako cykl tylko i wyłącznie pieszy. Szybko jednak uznałem, że warto sobie będzie czasem pomóc rowerem. Pociągi i autobusy i autostopy miały być tylko środkiem do realizacji celu. Samochód miał sobie stać na parkingu i nie marudzić.

Przyznam szczerze, że już wcześniej myślałem, czy nie wykorzystać auta - ot, chociażby do wyprawy do Bełchatowa i objechania kopalni. Nie wszędzie w województwie da się dojechać pociągiem, a do autokaru raczej nie wpakuję roweru. Tymczasem odległości ponad 30 kilometrów (a często ponad 100) to już zadanie dla bicykla lub konieczne będzie podzielenie dystansu na kilka dni. To wiąże się z wydatkami i koniecznością zorganizowania kilku dni wolnego. O jedno i drugie w 2017 było mi dość trudno (w 2018 zanosi się, że tylko drugie będzie problemem, ale za to znacznie większym ;)), więc kilka eskapad musiałbym odłożyć na nie-wiadomo-kiedy. Tym bardziej, że Dominika mnie pocisnęła: "Włóczykij autem? To będzie bez sensu.". Skoro tak to sobie odpuszczam.




Zabawne, że pierwszy samochodowy Włóczykij trafił mi się za jej sprawą. Dostała zlecenie do wykonania w Tomaszowie Mazowieckim, a ja zgodziłem się ją zawieźć. Szkoda byłoby odpuścić taką okazję. Doszedłem do wniosku, że to nie środek transportu ma znaczenie, ale sam fakt karmienia ciekawości świata. Nie mówię, że teraz będę trzaskał samochodowe Włóczykije, bo to nie o to chodzi, ale kiedy będzie pojawiać się sposobność (a na tej bazie - sposobności - powstały trzy kolejne odcinki) odmawiać nie zamierzam.

Uf. Wytłumaczyłem się przed Wami i sobą, więc możemy startować na spacer po wyjątkowym dla mnie mieście. Przez półtorej dekady Tomaszów był oazą dla mnie, mojej rodziny i różnych innych "najbliższych". Jako duży ośrodek miejski położony najbliżej naszej enklawy w Treście nad Zalewem Sulejowskim, stanowił miejsce zakupów i niekiedy także spędzania wolnego czasu. Poza tym to właśnie w Tomaszowie zakończyłem swój pierwszy całkiem samotny wypad "w świat", dwa lata temu błąkając się przez całe trzy dni po Spale, odwiedzając między innymi Inowłódz i właśnie stolicę powiatu. Powiedzieć, że mam do "Tomka" sentyment to nie powiedzieć nic.

Miejsce opisane trzy linijki niżej :).
Historia Tomaszowa związana jest z dwoma słowami: "przemysł" oraz "Ostrowscy". Na terenie osady Niebrów (dziś jedno z osiedli miasta), na północ od rzeki Wolbórki dopatrzono się rudy żelaza. Właściciel dóbr ujezdzkich, Tomasz Ostrowski, postanowił ulokować tutaj piec do wytopu "surówki". Został on umiejscowiony nad wspomnianą wcześniej Wolbórką, w miejscu gdzie dziś zaczyna się ulica św. Antoniego, czyli obecnie w centrum Tomaszowa. Złoża okazały się mało żyzne, toteż potrzebna była zmiana koncepcji.

"Przebranżowienia" dokonał syn Tomasza - Antoni. Jak myślicie, na jakąś gałąź przemysłu postanowił postawić? Skoro jesteśmy w województwie łódzkim i mamy początek XIX wieku nietrudno domyśleć się, że chodzi o włókiennictwo! Osada rozwijała się całkiem prężnie, a właściciel wystarał się nawet o prawa miejskie (nadane w 1830 roku). Niestety (lub stety, nie mnie to oceniać ;)), Antoni okazał się mieć dość krewki charakter i zdecydował się wziąć czynny udział w powstaniu listopadowym. W "nagrodę" władze carskie skonfiskowały Tomaszów. Miasto, już jako rządowa własność, rozwijało się nadal w oparciu o włókiennictwo i dzięki temu dziś jest czwartym pod względem ludności ośrodkiem miejskim w województwie.


Żeby była jasność - mimo, że na miejsce dotarłem samochodem to po całym Tomaszowie łaziłem już z buta! Zdeptałem tego dnia kilka ładnych kilometrów. Zaparkowałem sobie tak aby mieć jednakowo daleko do centrum nad Wolbórką i do, hm, wiejskiej części miasta, na południu nad Pilicą. Oczywiście nie drałowałem nad Pilicę tylko po to aby zobaczyć kilka chałup. Moim celem tam były oczywiście "Niebieskie źródła", czyli bodaj najsłynniejszy rezerwat województwa. Ale zanim o tym to jeszcze trochę! :)

Na dzień dobry - przyjemny widok. Willa Jana Rodego lekarza i jednej z bardziej zasłużonych postaci dla Tomaszowa. Był on inicjatorem zorganizowania pomocy lekarskiej w zakładach fabrycznych (współpracował w tej kwestii ze znanym z Łodzi dr Sewerynem Sterlingiem) i za jego sprawą otwarto w 1891 pierwszy tomaszowski szpital. Zresztą willa to niejedyny obiekt związany z Rodem w tej okolicy. Tuż obok znajduje się park noszący imię lekarza, a w parku dodatkowo - jego popiersie.



Kto jest mniej zainteresowany tomaszowskim społecznikiem może zwrócić uwagę na drugi monument w parku - poświęcony XIV Brygadzie Artylerii Przeciwpancernej. Warto także rzucić okiem na całkiem ładny, nowoczesny budynek Starostwa Powiatowego, po przeciwnej stronie ulicy św. Antoniego.




Zwiedziwszy park, rozpędzając na boki całe stada gołębi, wydaje się, że obficie dokarmianych przez mieszkańców (miłości do tych paskudnych szczurów ze skrzydłami nigdy nie zrozumiem - abstrahując od tego, że dokarmiając je dokarmia się też szczury klasyczne i inne ciekawostki faunistyczne) wróciłem do ulicy. Park wpadł mi w oko, ale już zwracałem uwagę na neogotycką świątynię, stojącą tuż za wspomnianym wcześniej Starostwem. Musicie przyznać, że nagromadzenie atrakcji jest już dość duże, a tu jeszcze prawie kilometr do centrum!



Ta całkiem ładna świątynka to kościół parafii ewangelicko - augsburskiej. Trawnik przed kościołem wygląda... dziwnie, choć jest to widok przyjemny. Cóż, przed większością katolickich świątyń mamy do wyboru albo asfalt albo kostkę brukową. To naprawdę miła odmiana, kiedy jednak daje się dojść do głosu naturze, choć przez to nie mogę pozbyć się skojarzenia z kaplicą Scheiblerów na Starym Cmentarzu w Łodzi.

Spacerowałem dalej. Ulica świętego Antoniego w tej części miasta to szeroka arteria, w której dominują samochody, autobusy i tramwaje jak na większości ulic w Łodzi dwa szerokie chodniki ze ścieżkami rowerowymi. Jezdnia zajmuje po jednym pasie w każdym kierunku i trochę miejsca "zjedzone" jest przez parkingi. Reszta należy do pieszych, rowerzystów, drzew, kiosków i innych nieagresywnych uczestników życia ulicznego. Wiecie taki woonerf, tylko do niczego nie zmuszający ;).


Oprócz szerokiej drogi są oczywiście liczne kamienice. W większości całkiem estetyczne, powiedziałbym, że nawet dość eleganckie. Nie atakują wybujałą formą, ale też nie powodują bólu oczu. Powiem szczerze, że to ulica na którą chętnie zabrałbym kobietę na letni spacer.






Bliżej centrum robi się nieco bardziej hałaśliwie i chaotycznie. Ruch samochodowy był dość duży, ale można to zrzucić na sobotni poranek i licznie czynione przez mieszkańców zakupy. A zakupów można dokonać na przykład w Domu Handlowym Tomasz. Jest to miejsce w stylu łódzkiego Centralu. Tak zwane wszystko i nic w jednym miejscu. Lubię takie DHy, mają jakiś taki swojski klimat - bez bałaganu z rynku czy targowiska, ale też bez tej pretensjonalności nowoczesnych centrów handlowych.



Tyle jeśli chodzi o handel, bo nie da się ukryć, że przy skrzyżowaniu ulic św. Antoniego i Mościckiego (prezydent mocno związany z okolicą przez jego zamiłowanie do polowań w spalskich lasach) uwagę przykuwa inny obiekt, czyli kościół pod wezwaniem (znów dam Wam chwilę, żebyście mogli sami zgadnąć...) świętego Antoniego Padewskiego (i nie tylko, ale oszczędzę Wam całości). Świątynia jest wybudowana w stylu neorenesansowym, co oznacza, że oczywiście została zbudowana w połowie XIX wieku, kiedy to rządziły style "neo".

Dwie wieże i potężna fasada robią wrażenie, nawet mimo tego, że kościół jest odrobinkę cofnięty od ulicy. Na terenie okalającym budynek znajduje się kilka rzeźb, między innymi Jana Pawła II oraz Jezusa. Nie mogłem powstrzymać się przez zmieszczeniem w jednym kadrze Chrystusa (z napisem "Jezu ufam Tobie" na cokole) i imieniem tego, który mu nie do końca zaufał.





Obszedłem świątynie i poszedłem dalej ulicą Mościckiego. Po drugiej stronie jezdni stało kilka oryginalnych kamienic. Opisałbym je jako mauretańskie, bo z takim klimatem kojarzy mi się ich architektura. Jest również nieco inna, piętrowa kamienica, na której czarują złocące się pilastry i florystyczne ornamenty, a całość uwypukla szary kolor reszty elewacji.




Zszedłem nieco niżej, żeby objąć wzrokiem międzywojenny budynek Urzędu Miasta. Przed nim, na zadbanym skwerku rosły kolorowe kwiaty. Dosłownie kilka kroków dalej widać okazały i, zdaje się, najbardziej reprezentacyjny budynek w całym Tomaszowie. Charakterystyczna czworoboczna, a na ostatniej kondygnacji ośmioboczna wieża to znak rozpoznawczy tego neorenesansowego pałacu. Zbudowany na początku XIX wieku, później wielokrotnie przebudowywany, mieścił siedzibę rodziny Ostrowskich. Dziś mieści się tutaj Muzeum im. Antoniego hr. Ostrowskiego. Mnie podoba się ta nieco zwichrowana (bo asymetryczna) bryła pałacu. Przyjemnie pokręcić się wokół i popatrzeć na budynek z różnych perspektyw.





Wróciłem ulicą wiodącą na północ od kościoła (POW) i znalazłem się u progu głównego placu miasta, noszącego imię Tadeusza Kościuszki. Zanim jednak moja noga na nim stanęła zdecydowałem się zejść stromo opadającą drogą do rzeki Wolbórki, mijając przy okazji miejsce, gdzie rozpoczęła się przemysłowa historia Tomaszowa. Jak to zwykle ja, nie mogłem się napatrzeć na sprawiające wrażenie cholernie wysokich, wyniosłe kamienice pobudowane na tym stromym stoku.





Wolbórka szumiała głośno, spiętrzona przez jaz znajdujący się tuż pod mostem. Skręciwszy w prawo zaraz za rzeką, można dopatrzeć się obrazka jakby żywcem wyjętego z Łodzi. Zaniedbana neorenesansowa willa, a za nią okazały budynek fabryczny z, a jakżeby inaczej, wysokim kominem. I kiedy po tej stronie jest nieco ponuro (choć mnie się taka estetyka podoba, co już pewnie zauważyliście), to po drugiej kolorowo, czysto i efektownie. Cóż tam może być? Nic innego jak tylko galeria handlowa! Loga znanych marek kuszą żeby zajrzeć do środka, ja z pewnych względów też musiałem tam wejść, ale przyznam się szczerze, że najbardziej podobał mi się uśmiech hostessy zapraszającej mnie... nawet nie pamiętam gdzie ;).



Wydaje się, że nie pamięta się również o fabryce "Mazovia", której część została wykorzystana do budowy galerii. Reszta fabrycznych zabudowań stoi samotnie i niszczeje. Parkujące tuż obok samochody i ich kierowcy odwracają się plecami do ruin. Cóż... Nie jest to ani pierwsza ani ostatnia tak potraktowana fabryka.

Kiedy podejdzie się bliżej można dopatrzyć się bardzo fajnej ciekawostki. Otóż w czasach kiedy politycy kłócą się czy Plac Zwycięstwa w Łodzi powinien nosić imię Lecha Kaczyńskiego, a na Widzewie blokuje się budowę pomnika Ludwika Sobolewskiego, bo mógł mieć coś wspólnego z peerelowskimi służbami, w Tomaszowie spokojnie widnieje sobie... logo PZPR. Jest nieco wytarte i jakby zamglone, ale i tak wciąż wyraźne. O ironio.





Partia wiecznie żywa? ;)

Jednak mniejsza od polityki. Fabryka jest duża, sprawia monumentalne, choć posępne wrażenie. Mnie dość mocno przypomina przędzalnię Scheiblera w Łodzi. To jeden z tych budynków, które musiałyby pięknie wyglądać, kiedy byłyby odrestaurowane, ale... i teraz nie można odmówić uroku.
Podobnie zresztą jak willi Jakuba Halperna stojącej nieopodal i, jak nietrudno zgadnąć (odcinek zgadywankowy Wam funduję), również opuszczonej. Potencjał w tym miejscu jest, ale i tak cała para idzie w handlowy disneyland.



Zresztą cała ulica Barlickiego jest niezłym punktem dla miłośników pofabrycznej architektury. Tutaj swoją siedzibę miał właściciel zakładów znajdujących się po przeciwnej stronie jezdni - Moritz Piesch. Pozostawił po sobie przepiękny pałac, noszący już ślady secesyjne (chociaż zbudowany w 1895 roku) i kilka innych budynków nieopodal. Intrygują różnymi fakturami na elewacjach i brakiem symetrii.






Oddalając się od ruin zakładów Piescha i jego dawnej siedziby zbliżałem się do Niebrowa - tej części Tomaszowa, w której dopatrzono się śladów rudy żelaza. Tutaj fajnie widać ciekawe zjawisko urbanistyczne w Tomaszowie - szeroko pojęte centrum miasta, z typowo miejską zabudową w pewnym momencie po prostu "ucina się" i zabudowa zmienia charakter na wiejski lub wręcz zanika całkowicie.

Ja nie chciałem oddalać się zbytnio od placu Kościuszki, więc minąwszy dość klimatyczny skład węgla zwiałem na południe. Kawałek dalej płynie Wolbórka, a wzdłuż jej brzegów ciągnie się szeroki pas zieleni, którym śmiało można wrócić do centrum. Mnie zależało, żeby zerknąć trochę bardziej na miasto, toteż po chwilowym posileniu się pośród zieleni wróciłem na ulice.




Tomaszów na wschód od rynku mieści w sobie pewną ciekawostkę. Otóż oprócz kilku dość efektownych budynków przemysłowych, z nieotynkowanej cegły i wielu ciekawych domów i kamienic mieści się obiekt, w którym zaklęty jest nasz wschodni charakter. Targowisko. Typowe polskie targowicho ze wszystkim i z niczym. W zasadzie powinno mieścić się w obrębie placu, na którym się znajduje ale i tak rozlewa się na północną część ulicy Grunwaldzkiej. Teren tu opada w kierunku Wolbórki co jeszcze bardziej nadaje swojskiego, starodawnego charakteru rozwleczonym po ulicy straganom.





W tamtą sobotę nie miałem ochoty na zakupy, ale swego czasu przyjeżdżaliśmy tutaj z rodzicami żeby nakupić warzyw i różnej chińszczyzny dla nas, dzieciaków. Parkowało się wtedy na placu Kościuszki, ale o tym za moment.

Doszedłem do dzisiejszej ulicy Piłsudskiego, której środkiem, między dwiema jezdniami biegnie szeroki pasaż otulony drzewami. Ładne reprezentacyjne miejsce, kolejne takie na mapie Tomaszowa, w którym pieszy nie czuje się jak intruz i zło konieczne. Zabawne, że ulica ma ewidentnie reprezentacyjny charakter, a mimo to bardzo dużo jest tu parterowych domków, poprzedzielanych gdzieniegdzie piętrowymi kamienicami.






Wreszcie doszedłem na plac Kościuszki. Główny rynek Tomaszowa, nie jest prawdę mówiąc najbardziej efektownym miejscem tego typu w regionie. Owszem jest tu przecudna, eklektyczna kamienica rodziny Knothe, owszem jest tutaj kościół ewangelicko - augsburski, owszem są dawne jatki miejskie (i mega klimatyczne zejście w dół do ulicy Tkackiej), ale w sumie niewiele poza tym. Mimo to bardzo lubię ten plac i uważam go za jeden z najjaśniejszych punktów na mapie wszystkich miast województwa.

Czemu? Bo został odzyskany! Pamiętam jak w latach 90. na tym placu odbywały się dantejskie sceny, mające na celu znalezienie miejsca parkingowego. Tak, tak - cały plac był parkingiem. To że dzisiaj można sobie tam usiąść na ławkach i popatrzeć na fontanny (albo na dziewczęta lub chłopców latem ;)) jest zasługą przebudowania rynku. Nie wiem czy tomaszowianie podzielają moją opinię, ale ja uważam, że bardzo dobrze się stało, że oddano plac mieszkańcom, zamiast pozostawiać go w rękach czterokołowych pojazdów.

Nawet jeśli przebudowy dokonano w trącącym banałem, współczesnym typowo typowym stylu z szarą nawierzchnią i drewnianymi, opływowymi ławkami.





Za placem postanowiłem przejść się kawałek ulicą Jerozolimską i nie pożałowałem. Ulica ta biegnie w tej części miasta, która swego czasu była rewirem żydowskim i mam wrażenie, że gdzieś ten żydowski duch się zachował. Uliczki są tam wąskie i całkiem klimatyczne. Mają ten fajny charakter części miasta "tuż za głównym placem/główną ulicą". Spokojne, trochę jakby znudzone tą "ważnością" sąsiedniego obszaru i bardziej zwrócone do spraw zwykłych mieszkańców.




Wracając z Jerozolimskiej w kierunku św. Antoniego nie mogłem nie przystanąć przed pomnikiem Kościuszki. Kosztowało mnie to odstanie kilku dobrych minut na dziwacznie zestrojonych światłach, ale cóż - pewne tematy zobowiązują ;). Zobaczywszy to co chciałem w tej części miasta (można jeszcze pokusić się o kilka obiektów, ale to przy innej okazji) wystartowałem na południe, żeby zamiast Wolbórki spotkać się z Pilicą.


Po drodze minąłem sporo znanych mi już obiektów, a poza tym Tomaszów w tym kierunku, podobnie zresztą jak w każdym, "kończy się" i zamienia w wieś. Warto przystanąć chwilę przy rondzie Tomaszowskich Olimpijczyków (można wymyślić fajną, bezpretensjonalną, lokalną nazwę?) i zerknąć na listę sportowców. Ja przy okazji zaopatrzyłem się u niezbyt uprzejmej ekspedientki w bułki słodkie i podreptałem niechętnie ku Pilicy.






Czemu niechętnie? Bo mnie dopadło znużenie. Tzn. iść mi się chciało, ale wracać już nie - pod górę i dublowaną trasą. Mimo to uznałem, że branie auta na dojazd było by bezeceństwem.

Pilica jest piękną rzeką. Planuję kiedyś spłynąć nią kajakiem tyle ile się uda, ale zanim do tego dojdzie to pewnie upłynie w niej jeszcze trochę wody. Tymczasem ja patrzyłem z mostu na te masy przesuwające się pod moimi stopami. Naprawdę, jest w rzekach coś urzekającego, w tej ich bezwzględnej konsekwencji i wiecznej zagadce co niosą swoim nurtem. Mógłbym się gapić bez końca.

Tymczasem wzywał przesłynny rezerwat "Niebieskie Źródła". Przyznam szczerze, że widziałem go już tyle razy, że nie podniecam się specjalnie na jego widok (choć obiektywnie to niesamowite i prześliczne miejsce), ale cały ten teren okalający same źródła jest zachwycający. Polecam Wam kiedyś przejść się nie tylko wydeptaną główną alejką, ale też ścieżkami po drugiej stronie wody. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie przespacerować się tamtędy, ale uznałem, że mimo wszystko trzeba jakoś do tego auta (i po Dominikę) wrócić. Pokręciłem się więc wokół źródeł, spróbowałem usiedzieć kilka chwil, ale przegoniony przez hałaśliwą młodzież i trajkoczących turystów - zwiałem.





Mozolnie piąłem się ku górze, rozmyślając jaki to ten Tomaszów jest. Ma w sobie na pewno mnóstwo fajnej energii. Chyba trochę jak Pabanice, jest miastem, w którym wydaje się, że wszystko się udaje. Sporo jest znanych osób, które gdzieś w swoim życiu zahaczyły o Tomaszów. Poza tym jest tu po prostu ładnie. Nie nachalnie, nie pretensjonalnie i z zachowaniem równowagi. To miasto troszkę nie do końca poukładane (vide kościół i DH "Tomasz"), ale i tak zostawiające po sobie przyjemne wrażenie.

Tyle razy tu wracałem i z ogromną przyjemnością wrócę raz jeszcze. I jeszcze. I jeszcze. Tomaszów i jego okolice to mój azyl z dzieciństwa i wciąż się tutaj czuję, jakbym w wakacje urzędował tu przez miesiąc. Aż strach pomyśleć, że to już dekada upłynęła od tamtych czasów. Jakbym mógł, to nawet zgodzę się na parking na placu Kościuszki - byle jeszcze przez jeden sierpień oglądać gwiazdy nad zatamowaną Pilicą.


1 komentarz: