sobota, 13 stycznia 2018

Na uboczu | Parzęczew - Ozorków | [WŁÓCZYKIJ #20]

Trochę żeśmy z tym moim Kochaniem zwiedzili regionu, nie powiem. Obiecałem w Tomaszowie, że to nie ostatnia taka wycieczka i proszę: ani się obejrzałem, a jechaliśmy w pobliże Parzęczewa, żeby moja wybranka mogła upiększyć kilka kobiet, a ja - żebym przy okazji zobaczył kilka naprawdę pięknych miejsc.

Parzęczew. Już sama nazwa brzmi dość... niezachęcająco. Nieopodal takie miejscowości jak Chrząstów, Wytrzyszczki i Ignacew Rozlazły. Ekipa w sam raz na konkurs ortograficzny. Albo na lekcję polskiego dla obcokrajowców. Niech się pomęczą. Ach, byłbym zapomniał - Dominika malowała w Różycach. Też niezbyt łatwo.

Tramwaj linii 46 pełznie po Ozorkowie.



Jeszcze ten herb i flaga... No nie jest to najbardziej marketingowa miejscowość na świecie. I położona nad strumieniem o nazwie Gnida... Naprawdę, zaraz wyjdzie, że pojechałem tam tylko po to, żeby się pastwić nad biedną miejscowością...

Herb Parzęczewa.
Nic bardziej mylnego! Tym bardziej, pełen ciekawości, wysiadłem z auta na rynku i... zobaczyłem sielankę. Jest taka reguła, która mówi, że ilość pięter budynków w głównej części miasta/wsi stanowi najlepszą informację o zamożności tego miejsca. Tutaj mamy w większości zabudowę parterową (choć widać, że z użytkowym, wysokim poddaszem) lub co najwyżej piętrową. Jest sielsko, małomiasteczkowo i spokojnie.

Siłą rzeczy uwagę zwraca się od razu na kościół, stojący pośrodku rynku. Świątynia pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP stała w tym miejscu już od około 1420, co właściwie pokrywa się z momentem nadania Parzęczewowi praw miejskich (7 kwietnia 1421). Drewniany kościół nie dotrwał XIX wieku - zniszczył go pożar w 1800 roku. Następstwem tego było pobudowanie świątyni, którą można oglądać do dziś. Jej neoklasycystyczna architektura (z neobarokową wieżą) nie jest jakimś fajerwerkiem, ale na odnowiony budynek patrzy się z przyjemnością. Warto też zwrócić uwagę na tablice i głazy pamiątkowe oraz na figury otaczające kościół i zdobiące jego bryłę.

Jeden z niewielu piętrowych budynków w Parzęczewie i buźka mojej Skody ;).

Kościół w Parzęczewie i skwerek na rynku.

Domy w rynku.

Główne skrzyżowanie w mieście.

Figury na fasadzie kościoła.

Jeden z kilku głazów okalających kościół. Tablica na tym informuje, że teren wokół świątyni był dawniej cmentarzem.

Figura Niepokalanego Serca Maryi, zwrócona na zachód.

Dom w rynku.

Dom w rynku.

Obszedłem sobie rynek i niespiesznie ruszyłem ulicą Mickiewicza w kierunku południowym. Mijałem pobielone drzewa i drewniane chałupy. Ulice były puste - ani pieszych ani prawie w ogóle samochodów. Słońce bardzo przyjemnie przygrzewało. Nic tylko rozłożyć leżaczek, nalać sobie lemoniady i lenić się przez całą, błogą sobotę.

Miałem do przejścia całe pięćset metrów, aby zobaczyć kolejną z atrakcji Parzęczewa. Jest to drewniany kościół pod wezwaniem św. Rocha, stojący dziś pośrodku cmentarza. Pierwotnie kościółek pobudowano w położonym nieopodal Ignacewie, a miało to miejsce w końcówce wieku XVI. Sto lat później przeniesiono go w punkt, w którym znajduje się do dziś.

Ulica Mickiewicza - południowa "wylotówka" z miasta.

W prawo na Ignacew Folwarczny, w lewo - na Parzęczewski.

Kościółek pw. św. Rocha.

Bardzo ładnie prezentują się detale konstrukcyjne kościółka.

Cmentarz i świątynia położone są na wzniesieniu, więc prezentują się naprawdę malowniczo. Oprócz kościoła, który wygląda sędziwie i dostojnie, można też dopatrzeć się kilku naprawdę oryginalnych nagrobków. Mieszkańcy krzątali się, sprzątając miejsca pochówku najbliższych, a ja po przespacerowaniu się po cmentarzu wróciłem na rynek i do auta. Parzęczew pozytywnie mnie zaskoczył. Małe, bezpretensjonalne miasteczko. Lubię takie.

Arcyciekawy nagrobek z XIX wieku.

Zwróćcie uwagę na trębacza w tle.

Dwie parzęczewskie wieże.

Pojechałem do Ozorkowa. W pierwszej wersji myślałem, czy nie przejść się tam pieszo, ale bałem się, że nie zdążę po Dominikę (a było nie było to ona tu rządziła, a nie moja krajoznawcza fanaberia :)). Droga jest malownicza, ale gdy tylko wjechałem do Ozorkowa pojawiły się trudności. Miasto dzieli się na dwie części - na lewo od Bzury i na prawo. I na dodatek - w jego południowej części znajduje się zalew.

Zanim rozkminiłem w jaki sposób mam dostać się pod cmentarz, gdzie planowałem zaparkować, zdążyłem ze dwa razy się zgubić, trzy razy zwątpić, ale ostatecznie trafiłem tam gdzie chciałem. Leniwa sobota znów kusiła swoimi urokami. Zamiast łazić po Ozorkowie mogłem przecież skręcić w lewo i rozłożyć się nad stawem.

Zalew w Ozorkowie.

Nie! Zacząłem mozolnie wspinać się ku górze, żeby wejść do jednego z najciekawiej położonych cmentarzy w regionie. Zanim jednak uda mnie (i Wam ze mną) wspiąć się na niemały pagórek akurat znajdziemy chwilę na kilka słów o Ozorkowie. Nazwa? Ponoć od zakoli Bzury, przypominających jęzor. Prawa miejskie? Późno, bo dopiero w 1816 roku. Główny bodziec rozwoju? Oczywiście sukiennictwo. Najważniejsze nazwiska? Starzyński i Schloesserowie. Ten pierwszy był właścicielem miasta na początku XIX wieku i zainicjował "rozkręcenie" przemysłu i nadanie miejscowości praw miejskich. Za to rodzina z Nadrenii stworzyła prężne przedsiębiorstwo, które przez lata napędzało gospodarkę Ozorkowa.

A jeśli podoba się Wam Księży Młyn w Łodzi, to musicie wybrać się do Ozorkowa, żeby zobaczyć pierwsze miejsce osiedlenia się niejakiego Karola Scheiblera, notabene krewnego Fryderyka Schloessera (ten drugi był wujem przyszłego lodzermenscha).

Ja tymczasem doczłapałem się do wejścia na cmentarz. Jeszcze będąc na ulicy widać, że to miejsce niezwykłe. Wzdłuż muru ciągną się stoiska kwiaciarek, kolorowe i wyróżniające się na tle szarego ogrodzenia. Tuż obok chodnika biegnie torowisko, które tworzy niezwykły klimat. Jest to już końcowy fragment jednej z najdłuższych na świecie linii tramwajowych, oznaczonej numerem 46 trasy Łódź Stoki - Ozorków.

Wspinaczka do wejścia na cmentarz.

Ostatnie ślady lata :).

Linia tramwajowa tuż obok cmentarza.

Swoją drogą torowisko jest już w tak opłakanym stanie, że ostatnio tramwaje jeżdżą po nim bardzo rzadko i wloką się po 10 km/h. Czyżby kolejna perełka do wyrzucenia na śmietnik?

Wszedłem na cmentarz. Jak już wspomniałem - znajduje się na wzgórzu. Teren to wznosi się, to opada, a nagrobki "falują" w rytm tego co im ziemia dyktuje. Ze stawem w oddali widok z cmentarza jest naprawdę nietuzinkowy. Do tego ten ciężki mur oddzielający część katolicką od ewangelickiej.

Widok jest niesamowity!

Na cmentarzu jest też sporo nagrobków w "starym stylu".

Ten zielony teren za charakterystycznym murem to cmentarz ewangelicki.

Właśnie... Na część ewangelicką chciałem zajrzeć najbardziej, bo już z daleka widać, że jest klimatyczna i po prostu śliczna. Do tego znajdzie się tam na tablicach wiele nazwisk istotnych i dla Łodzi (Wernerowie - z tego rodu pochodziła Anna, żona Scheiblera; jej posag w znacznym stopniu ułatwił Karolowi zbudowanie swojego przedsiębiorstwa) i dla Ozorkowa (Schloesserowie). Niestety musiałem sobie odpuścić szukanie wejścia nań, żeby na pewno zdążyć zwiedzić miasto. Będzie po co wrócić :).

Z cmentarza do centrum idzie się z górki... i z górki... i z górki, cały czas wzdłuż pogiętego torowiska. Drzewa dają schronienie przed słońcem, a różnorodne chałupy przyciągają wzrok. Od pierwszej chwili widać, że nie wchodzi się do zbyt zamożnego miasta. Domy są w większości w kiepskim stanie. Nie zmienia to faktu, że cały ten główny ozorkowski trakt, czyli ulice Zgierska, Wyszyńskiego i Listopadowa to miejsce na naprawdę fascynujący spacer.

Chałupa przy głównej ulicy miasta.

Torowisko - falowisko ;).

Klimat czy raczej syf?


Bardzo ciekawy skwerek, co ciekawe bez ani jednej alejki.

To już całkiem blisko centrum!

W miejscu gdzie teren zaczyna się wypłaszczać stoi obiekt tak wyjątkowy, że aż trudno uwierzyć, że to wciąż "tylko" Ozorków. Mowa o kościele ewangelicko - augsburskim. Budowa świątyni rozpoczęła się w 1840, z inicjatywy, a jakże!, Wernera i Schloessera. Zdecydowano się na styl neoklasycystyczny. Kościół jest dostojny, elegancki i bardzo okazały. Głównej bryły dopełnia dzwonnica, która jednak nie podoba mi się tak bardzo jak świątynia.

Perełka!

Od świątyni bije dostojnością.

Rzym? Berlin? Ozorków!

No i ta nieszczęsna wieża...

Dalej ulica traci swój nieco wiejski charakter i staje się całkiem poważnym deptakiem, z jezdnią ledwo wciśniętą między arcyszerokie chodniki. Odchodząc na północ nie sposób się nie obejrzeć za kościołem, który pięknie zamyka panoramę pasażu. Po drugiej stronie jezdni torowisko znika wśród drzew, w tajemniczej atmosferze. Dalej przebiega przez Bzurę, rynek Nowego Miasta, kończąc swój bieg przy ulicy Cegielnianej.

Główna aleja w centrum Ozorkowa.

To się nazywa chodnik!

Kolejny drewniany dom w centrum.

Klimatyczny wjazd do hipermarketu.

Tutaj skręca tramwaj; wyjątkowo malownicze miejsce.

Ja dreptałem dalej, oglądając sporo obdrapanych kamienic i zaskakująco dużo drewnianych domów. Na ławkach siedzi sporo żulków i tak zwanej "patoli". Cóż, nie mogę się powstrzymać od porównania tych widoków do Łodzi i Piotrkowskiej z przełomu wieków.

Kilka kroków dalej jest budynek Kina Ludowego, ewidentnie pamiętający "epokę". Jest zabawnie przyklejony do stojącej tuż obok głównej świątyni miasta. Mowa o kościele pw. św Józefa, którego zręby powstały w tym miejscu już w XVII wieku. Obecna bryła została pobudowana pod koniec XIX wieku, tracąc swój dotychczasowy, barokowy charakter. Świątynia ta nie robi już takiego wrażenia jak opisana przeze mnie wcześniej ewangelicko - augsburska.

Kto chętny na seansik?

Kościół pw. św. Józefa.

Fasada kościoła.

Za to rynek przy którym stoi jest całkiem ładny. Odnowiony w, jak to już przy okazji Tomaszowa określiłem, stylu typowo typowym, z obowiązkową fontanną (imienia Jana Pawła II). Mimo, że plac przypadł mi do gustu estetycznie, to wydał mi się jakiś taki... pusty i bez życia (mimo że kręcili się po nim ludzie), trochę jak Stary Rynek w Łodzi.

Zabudowania rynku.

Fontanna i pustawy plac.

Zabudowania w rynku.

Chociaż dość typowo, to trzeba przyznać, że całkiem ładnie.

Punkt lokalnego koła PTTK, już nieczynny.

Tuż za rogiem, pod numerem 17 kryje się dość nietypowe wejście do piętrowej kamienicy. Bardzo klimatyczne, a do tego pokryte wieloma XXI-wiecznymi inksrypcjami ;). Kawałek dalej, po drugiej stronie ulicy jest budynek o bardzo ciekawej architekturze. Na fasadzie widać liczne płaskorzeźby z gryfami - symbolami siły i wytrwałości. Pozornie wydawać by się mogło, że był to jakiś budynek rezydencjonalny lub usługowy. Nic bardziej mylnego. To była motarnia bawełny. Dzisiejszej funkcjonalnej architekturze przemysłowej zdecydowanie brakuje takiego pazura (niekoniecznie gryfiego).

Wejście do domu nr 17.

Motarnia bawełny.

Gryfy.

Kilka kroków dalej znajduje się drugi (po kościele ewangelickim) najciekawszy zabytek Ozorkowa. Mowa o klasycystycznym pałacu Schloesserów, zbudowanym na początku XIX wieku. Budynek jest dostojny, elegancki, mnie przypomina trochę Biała Fabrykę albo tzw. bielnik Kopischa w Łodzi, choć pałac w Ozorkowie ma o wiele bardziej rozbudowaną ornamentykę. Obecnie mieści się tu Miejski Dom Kultury.

Pałac Schloesserów.

Pałac Schloesserów.

Szedłem ulicą Listopadową, która w większości zabudowana jest zabytkowymi lub bardzo ciekawymi budynkami. Jak w całym mieście, znajdują się tu obok siebie - pałac, kamienice i drewniane domy. Wszystkiego po trochu.

Co ciekawe, odchodząc od placu Jana Pawła II o raptem kilkaset metrów, zabudowa staje się znacznie luźniejsza i stoją tam głównie domy. Właściwie tuż za pałacem Schloesserów Ozorków staje się znacznie bardziej wiejski niż miejski. Ba, w pewnym momencie miasto jakby się kończy. Przy jednym z zakoli Bzury, gdzie rzeka płynie najbliżej ulicy Listopadowej, droga rozwidla się, ale można skręcić tylko w prawo lub w lewo. Na północy stoi kapliczka, za nią dosłownie kilka budynków i pole. Ja skręciłem na zachód, mostem w biegu ulicy Łęczyckiej przekraczając Bzurę.

I znów wiejsko...

Kolejny z "drewniaków" - ten vis a vis Lidla.

Orientalne klimaty ;).

Małomiasteczkowo.

Klasyczny, usługowy sześcian.

Klimat jak na Polesiu w Łodzi.

Kapliczka na krańcu miasta.

Widok z mostu na ostatnią z kamienic.

Bzura.

Po prawej stronie mija się stadion miejski w Ozorkowie, z arcyciekawą budką pośrodku trybuny. Nie wiem jak Wy, ale ja lubię takie swojskie klimaty sportowe.

Do boju! Na nich! :)

Minąwszy rozległą murawę pojawia się widok... zaskakujący. Bo właściwie człowiek zdążył pogodzić się z myślą, że to już koniec miasta, a tu coś takiego. Śliczny, elegancki klasycystyczny pałac Schloesserów. W pełnym słońcu prezentuje się zjawiskowo. Warto zwrócić też uwagę na fontannę stojącą tuż przed pałacem.

Warto także zajrzeć głębiej, minąwszy już zabytek. Dosłownie kilka metrów za odnowioną perełką stoi samotny budynek, brudny, obdrapany i z powybijanymi szybami. Kontrasty...

Cudeńko!

Mała Italia.

Ktoś chętny na espresso na werandzie?

Kontrasty.

W tle resztki oryginalnej fabryki.

Właściwie poza tym drugim pałacem Schloesserów, mam wrażenie, że wszystkie budynki w Ozorkowie są mniej lub bardziej zaniedbane. A to obdrapany kawałek elewacji, a to jakieś bohomazy, a to po prostu brud. Ma to swój klimat, ale świadczy też o tym, że miasto nie należy do najzamożniejszych.

Za pałacem rozciągają się rozległe tereny przemysłowe, pośród których można dopatrzeć się pozostałości fabryk ozorkowskich potentatów. I tutaj znowu - widać gołym okiem, że sporo tu pustostanów i bardzo dużo zaniedbania.

Kilka kroków dalej i Ozorków już całkowicie traci swój miejski charakter. Łąki, pola, liczne domy - aż trudno uwierzyć, że całkiem nieopodal biegnie szeroka, zabudowana kilkupiętrowymi kamienicami aleja, której mogłoby pozazdrościć wiele miast (gdyby doprowadzić ją do estetycznej przyzwoitości ;)).

W tej wiejskiej części znajduje się jeszcze jedna ciekawostka - Zgromadzenie Sióstr Urszulanek i kościół do nich należący. Mnie jakoś ten budynek zaskoczył. Nie spodziewałem się go w takim miejscu.

Okolice ulicy Łąkowej.

Znów wiejsko.

Kościół Urszulanek.

Teren wokół kościoła pielęgnowała jedna z zakonnic, dziarsko wywijając kosiarką.

Swoją drogą zaskoczyć może jeszcze jeden fakt - spod kościoła trzeba przejść jeszcze jakieś 500 metrów, żeby doczłapać się do... dworca kolejowego. Kawał drogi od centrum, musicie przyznać. Mnie już zabrakło czasu i chęci, żeby się tam wybrać.

Za to ulicą Łąkową zacząłem kierować się do auta. Dostałem cynk od Dominiki, że powoli zbliża się do końca i musiałem troszkę przyspieszyć tempo. Mimo, że Ozorków to miasto dość chaotyczne, to spacerowało mi się po nim bardzo przyjemnie. Rozleniwiło mnie!

Mijałem najpierw łąki, później zaczęły pojawiać się domy. Wszystko jak na całkiem przyzwoitej wsi. Moją uwagę zwrócił sklep mięsny. Wydał mi się tak bardzo mocno "90.", że przez chwilę poczułem się jakbym miał 7 lat ;).

Ulica Łąkowa.

Gdzie to miasto?

90. ;)

Gdzie to miasto cz. 2 ;).

Dopiero po kilkuset metrach zabudowa przestała wydawać się tak ostentacyjnie wiejska, a zaczęła na nowo przypominać zwarte, małomiejskie przedmieście. Znów dopatrzyłem się kilku bardzo ciekawych domów, w tym jednego... przekrojonego na pół.

Rzut beretem od pałacu Schloesserów.

Nieotynkowana cegła w fabrycznym mieście być musi!

Półdom.

Wreszcie wróciłem do centrum, o czym przekonałem się zbliżając się do parku, który swego czasu był pałacowym ogrodem Schloesserów. Za parkiem znów pojawiło się miasto - szkoły, sklepy, a nawet hala sportowa z wnętrza której dobiegała wrzawa dopingu i uderzeń w bęben. Znów przekroczyłem Bzurę, mostem z którego jest śliczny widok na kościół i kilka śródmiejskich budynków. Wróciłem do auta tą samą drogą, którą przyszedłem.

Park miejski.

Park miejski.

Widok znad Bzury na "city".

Bzura.

Cóż to za zagadkowe miasto, ten Ozorków. Potrafi być śliczny, a wręcz zachwycający. Ma jakiś specyficzny urok. Jednocześnie nie da się w żaden sposób ukryć, że jest zaniedbany. W wielu miejscach jest tak chaotyczny albo tak mało miejski, że to aż nie przystoi. Jest też obłędnie malowniczo położony. Pagórki wokół Bzury kreują piękno. Widać, że w tym mieście rządziła jedna, maksimum dwie rodziny. Co się udało zrobić za czasów prosperity - to do dziś cieszy. Reszta - jest tak jak została. Jakby ktoś porozrzucał klocki i ich nie posprzątał.

Na pewno tu wrócę i na 99% będzie to podróż tramwajem, jeśli jeszcze będzie jeździł.

PS Muszę jeszcze napisać o dwóch obserwacjach z tamtego dnia. Pierwszą jest drewniany kościół w Leźnicy Wielkiej, pamiętający jeszcze XVIII wiek (chociaż świątynia w tym miejscu stała tu już w średniowieczu. Jeśli ktoś chciałby "pielgrzymnąć" się do św. Jakuba Apostoła to informuję, że ten kościół jest jego wezwania. Koniecznie zwróćcie uwagę na dziwaczną, murowaną przybudówkę.

Dom obok kościoła w Leźnicy.

Dzwonnica.

Tam gdzie drewno jest ładnie...

...ale te przybudówki nie do końca "grają".

Optymistyczna kolorystyka ;).

Żeby było zabawniej - kościół leży u stóp ogromnej jednostki wojskowej.

Drugą obserwacją jest fakt, że tamte tereny są po prostu śliczne. Jechaliśmy z Dominiką pustymi wiejskimi drogami, słońce chyliło się coraz bardziej ku zachodowi, a krajobrazy zachwycały. Rozległe pola, małe klimatyczne wioseczki i jakaś taka swojska beztroska. Widać, że to miejsce trochę na uboczu. Z dala od tętniącej życiem i chaosem cywilizacji.

Po spotkaniu z taką sielanką byłem naprawdę sfrustrowany próbując przepchać się autem przez wiecznie zakorkowaną Łódź...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz