niedziela, 19 lipca 2015

Skąd to się tu wzięło, czyli krótka historia Łodzi. (Miasto zasadom wbrew - cz. 1)

Oto historia wielkiego miasta Łodzi, od dnia założenia jego, aż po dzień dzisiejszy. Historia wspaniałością i splendorem pisana, przyćmiewająca swoim blaskiem inne miasta świata całego, tak bardzo, iż zdają się one jeno nędznymi mieścinami być. Zapraszam Cię, Czytelniku, na podróż przez wieki, abyś dojrzał rosnące ku niebu mury, budynki i ludność bogactwem opływającą.

Taaaa...

Mamy w Łodzi swój kompleksik, który, na domiar złego, reszta Polski dość złośliwie wypomina nam przy każdej możliwej okazji. Historii zbyt pięknej to my nie mamy. Co z tego, że długa jest, skoro przez wiele wieków cieniutka była niczym najdrobniejsza niteczka, w najpośledniejszym zakładzie utkana? Nie poszczycimy się średniowiecznymi korzeniami państwowości jak Poznań, nie poszczycimy się królewskimi osobistościami, jak Kraków, nie poszczycimy się, wreszcie, dramatem burzliwych zawirowań stolicy naszej, Warszawy. Czym zatem poszczycić się możemy?

Szokująco oryginalną i dziwaczną genezą, wyjątkową w skali Polski. Unikalnym rysem historycznym, którego pozazdrościć nam mogą wszyscy. Bo my w kraju, w którym wszyscy robią wszystko po swojemu, zrobiliśmy po swojemu wielkie miasto.

"(...) wśród dziewiczych do koła lasów, drzemała snem zapomnienia nędzna mieścina. Nieczem się znakomitszem wśród okolicznych nie odznaczała siedzib (...) jedynie tylko dawnością swego istnienia szczycić się mogąca.".

Łódź w średniowieczu. Fot.: www.historycznie.uni.lodz.pl

Tak oto rozpoczął swoją opowieść o Łodzi Oskar Flatt w swoim "Opisie miasta Łodzi..." z 1853 roku. Chociaż w swoim dziele lubił sobie niektóre tematy podkoloryzować, akurat tutaj napisał ścisłą prawdę.

Zaczęło się to wszystko gdzieś na początku XIV wieku. Oczywiście jeśli chodzi o Łódź, bo okoliczne wsie powstawały już nieco wcześniej. Jednak w dłuższej perspektywie zostały one wchłonięte przez tę mizerną podówczas mieścinę. Przyjmijmy więc, że mowa tu tylko o Łodzi.

No i ta wioseczka Łódź staje się własnością biskupów kujawskich z Włocławka. Odbije się to czkawką kilkaset lat później, ale do tego dojdziemy.


Plac Kościelny i Stary Rynek.

Póki co mamy podrzędną mieścinę liczącą ledwie kilkuset mieszkańców, składającą się z ryneczku, placu z kościołem pośrodku i kilku małych uliczek. Wszystko zabudowane drewnem oczywiście. Jeden jedyny element zwiększał marginalną rolę wioseczki. Biegła tamtędy droga ze Zgierza do Piotrkowa Trybunalskiego, która była częścią traktu znad samego Bałtyku, aż do Krakowa. Tak, tak, dzisiejsza krajowa jedynka.

Dzięki temu położeniu właśnie, król Władek Jagiełło nadał Łodzi prawa miejskie w roku 1423. Rozsądek podpowiada, że skoro wioska stała się miastem, to dostanie przysłowiowego kopa i zacznie się rozwijać!

Nic z tych rzeczy! 

Łódź wegetuje sobie, nie zmieniając się prawie wcale przez lat prawie 400. 400! W międzyczasie Polska z europejskiego, hm, potentata, stała się ładnie pokrojonym na rozbiorowe kawałeczki tortem, skonsumowanym przez Prusy, Rosję i Austrię. Tymczasem Łódź, jak stała leniwie w 1423, otoczona ogromną puszczą, tak stała nadal.

Stała na tyle mizernie, że władze pruskie, pod których skrzydła dostało się nasze miasteczko, postanowiły odebrać jej prawa miejskie. Całkiem zasłużenie, moim zdaniem. Pod koniec XVIII wieku mieszkało tu niecałe dwieście osób. DWIEŚCIE. Dziura, a nie miasto! Tym bardziej Prusakom dziwić się nie można, skoro po przeprowadzeniu sekularyzacji, Łódź stała się miastem należącym do państwa. Piąte koło u wozu...

Historia to jednak złośliwa małpa. Łódź utrzymała status miasta i wrednie trwała na swoim miejscu, znów niespecjalnie przejmując się tym, że po kongresie wiedeńskim wylądowała pod auspicjami Rosji, a formalnie - weszła w skład Królestwa Polskiego.

Pisałem, że czkawką odbije się nam to średniowiecze? Ktoś wątpił? Proszę bardzo, udowadniam, że niesłusznie. Dzięki temu, że Łodź stała się miastem rządowym (a gdyby nie należała do Kościoła, to by się nie stała), można było ją zaliczyć w poczet miast fabrycznych.

A czemu wpadła w oko Stasiowi Staszicowi i Rajmundowi Rembielińskiemu, decydującym wtedy o tym, gdzie będzie przemysł, a gdzie nie? Bo... była wiochą pośrodku puszczy. Było tu dość miejsca na budowę nowej osady, dość drewna, jako materiału budulcowego, dość małych rzeczek, o bystrym biegu, żeby można było je wykorzystać do przemysłu włókienniczego.

Ostatni będą pierwszymi? To o nas Łodzianie!

Tu zaczyna się to co jest według mnie najśmieszniejsze w historii Łodzi. Otóż, o ile do tej pory, miasto trwało według typowego schematu średniowiecznego, tak w XIX wieku stało się czymś nie znanym do tej pory. Ba, stało się czymś, co jest w Polsce modne dopiero od niedawna.

Nie domyślisz się co mam na myśli. 

Otóż, Czytelniku, Łódź stała się modelowym przykładem... specjalnej strefy ekonomicznej. W latach 1821-23 wytyczono kawałek terenu, na południe od Starego Miasta, podzielono go na działki i rozpuszczono wici, że oto każdy, kto zechce przyjechać tutaj i zajmować się włókiennictwem, dostanie materiał do budowy i zwolnienie od podatków na kilka lat. Czy to różni się czymś od znanych nam obecnie stref ekonomicznych? Moim zdaniem niczym.

Plan Nowego Miasta. Fot.: www.historycznie.uni.lodz.pl

Zaczęli, więc do tego przedziwnego tworu zjeżdżać osadnicy, głównie z Prus, bo tam też było ich najwięcej (i mieli najbliżej) i rozwijać to... miasto. Wszystko szło na tyle dobrze, że osada powiększała się o kolejne dzielnice, rozwijając się (mniej więcej) wzdłuż osi, jaką stała się nowo wytyczona ulica Piotrkowska.

Jak można się domyśleć, mało komu tu zależało na rozwijaniu miasta (a już na pewno nie tego Starego, średniowiecznego). Ważne, że (raz lepiej, raz gorzej oczywiście) kręcił się "ynteres". Właśnie na bazie tego "ynteresu" z liczącej 700 mieszkańców mieściny (tuż przed "boom'em"), powstało 800-tysięczne miasto - Wielka Łódź, jak zwykło się ją określać.

ul. Piotrkowska - główna oś Łodzi.

Ktoś może pochwalić się lepszym pomysłem na miasto?

Niestety, jak łatwo się domyśleć, nie miało to pozytywnego odzwierciedlenia w rozwoju osadnictwa i zabudowy. Im lepiej się to wszystko kręciło, tym więcej pojawiało się patologii. Tym bardziej, że po powstaniu listopadowym utracona została autonomia Królestwa Polskiego i władze, pisząc brzydko, wypięły się na Łódź i jej rozwój...

Nadmierna zabudowa, na coraz mniejszych działkach, napływ biednej ludności, która nie miała gdzie mieszkać, kompletnie nie nadążająca za rozwojem miasta infrastruktura... Wszystkie te problemy do dziś w mniejszym lub większym stopniu odbijają się na Łodzi i jej mieszkańcach.

Dość napisać, że pierwszy szpital otwarto tu dopiero w 1845 roku (od 1821 liczba ludności wzrosła z 1 500 do 15 000, halo!), kolej doprowadzono w 1865, a kanalizację zbudowano w 1919 roku! Co się jednak dziwić, skoro miasto zbyt bogate, mimo wszystko, nie było, a najwięksi przedsiębiorcy (tacy jak Scheibler czy Poznański) mieli własną, prywatną infrastrukturę...

Księży Młyn - prywatne osiedle ściśle powiązane z zakładami Scheiblera.

Ten dziwny tworek, jakim stała się, trzystutysięczna na przełomie wieków, Łódź, z jednej strony czarował cudownymi, wielkomiejskimi kamienicami i gigantycznymi fabrykami, z drugiej był obrazem nędzy i rozpaczy. Nie było tu gdzie mieszkać, więc wokół Łodzi rozrosły się niewyobrażalnie wielkie podmiejskie wsie! - liczące około 100 tys. mieszkańców Bałuty i raptem 20 tys. mniej Chojny. Władze zwlekały z powiększeniem terenu miasta i dopiero w trakcie I Wojny Światowej zajęto się tym tematem.

W międzywojniu pojawił się kolejny problem - jak nadrobić stracony czas, przy jednoczesnej fatalnej sytuacji ekonomicznej. Łódź straciła rynek zbytu w postaci Rosji, a światem targał wtedy Wielki Kryzys. Mimo tych trudności udało się co nieco poprawić, między innymi w zakresie szkolnictwa czy wspomnianej wcześniej kanalizacji.

Zdawać by się mogło, że Łódź równie szybko co wzrosła - upadnie. Znów los okazał się przewrotny. Nastały czasy PRL, a "czerwone", robotnicze miasto stało się oczkiem w głowie komunistycznych władz. Zakłady znów pracowały pełną parą, pojawiły się inwestycje, na które do tej pory nie można było liczyć. Pobudowano gigantyczne blokowiska, rozwiązując (choć brutalnie, to mimo wszystko skutecznie) kłopoty kwaterunkowe. Przebito miasto kilkoma arteriami, które, przynajmniej częściowo, rozwiązały kłopoty komunikacyjne. Różnie to można oceniać, tym bardziej biorąc pod uwagę kontekst polityczny, ale Łódź znów na chwilkę podniosła się z kolan.

Retkinia - łódzkie blokowisko. Fot.: www.skyscrapercity.com

Ustrój się zmienił, stare koszmary wróciły. Miasto oparte prawie wyłącznie na jednym typie przemysłu, staje się od niego uzależnione. Przemysł upada, miasto także. Lata 90. zapamiętane zostaną, jako czas zamykanych zakładów i niszczejących kamienic. Łódź zaczęła popadać w ruinę... Na własne życzenie.

Dopiero od kilku lat zdaje się to poprawiać. Czy uda nam się w końcu dogonić kilka wieków opóźnień? Czy uda nam się w końcu naprawić stare błędy? Czas pokaże. Jednego jestem pewien. Cokolwiek się tu nie wydarzy, będzie robione po łódzku. Zasadom i logice wbrew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz