środa, 28 lutego 2018

Pociąg do nie-banału | Skierniewice - Żyrardów | [WŁÓCZYKIJ #23]

Zima powinna być zimą i kropka. Powinno być zimno na poziomie -10/-15, dużo śniegu i najlepiej jak najwięcej krystalicznie czystego, "mroźnego" słońca. Jeśli się nie da i ma być na plusie, to niech sobie będzie od grudnia do lutego +5 i tyle. To co mamy od kilku lat to jakaś mało śmieszna parodia. Jednego dnia tak, drugiego siak, a trzeciego jeszcze inaczej. W styczniu powietrze pachnie wiosną, a za chwilę dowala mróz, który trzyma przez dobę, po czym odpuszcza. I tak w kółko.

Nie dziwię się, że od paru lat jak startuje fala chorowania to nie oszczędza nikogo. U mnie w rodzinie zaczęło się chyba od Taty, później zaraziła się Mama, następnie Kuba, od Kuby Dominika, a ostatnim bastionem pozostałem ja. Możliwe, że chroniła mnie adrenalina, bo pozostawałem aktywny - jeździłem do pracy rowerem, biegałem, a w robocie sporo się działo. Nie mniej jednak czekałem już z niecierpliwością na dłuższe wolne. Miałem mieć wreszcie sposobność do zrealizowania Włóczykija numer jeden w 2018 roku. Plan minimum zakłada przynajmniej tyle samo wycieczek co rok temu, więc aby go zrealizować muszę robić od lutego do grudnia co najmniej dwa Włóczykije na miesiąc.

Wejście na dworzec w Skierniewicach od strony peronów.



Możecie sobie wyobrazić moje rozgoryczenie kiedy dzień przed wycieczką czułem się diabelnie osłabiony. Wydaje mi się, że miałem lekką gorączkę, a na pewno miałem katar i bolało mnie gardło. Realizacja Włóczykija wisiała na włosku, a decyzję zamierzałem podjąć z samego rana.

Oczywiście o 7.15 leżałem bez ruchu na łóżku, zastanawiając się jak wstać, żeby nie obudzić Kuby, ewentualnie jak długo mogę leżeć, żeby się nie spóźnić na autobus, który zawiezie mnie na dworzec. Decyzja została podjęta gdzieś około 1 w nocy - jadę. Cel? Skierniewice na pewno, a dalej? Rozważałem dwie opcje, czyli marsz przez Budy Grabskie do Radziwiłłowa i stamtąd pociągiem w powrotną lub odwiedzenie po Skierniewicach Żyrardowa i stamtąd powrót do domu. W międzyczasie wpadła mi jeszcze do głowy inna opcja, ale o tym później.

Kuba obudził się od mojego wiercenia, ale dzięki temu dostałem wsparcie techniczne od Dominiki w przygotowaniach. Spakowałem do plecaka pączki (to był piątek po Tłustym Czwartku ;)), książkę na wszelki wypadek ("Ziemia - ojczyzna ludzi"), a także termos z herbatką z miodem, coby nie zmarznąć i dalej kurować nie do końca zaleczone gardło. Wypadłem z domu jak dziki, bo jak się okazało miałem niemałą niewyróbkę. Na przystanku byłem równiutko z autobusem, zresztą nie ostatni raz tego dnia.

Mam taką regułę, jak biegam - jeśli zdążę na pierwszych światłach na zielonym, to później na większości mam zielone. Jeśli nie - stoję na czerwonym nawet tam gdzie nie ma świateł ;).

Doturlaliśmy się na Łódź Widzew, a było nas dwóch - ja i kierowca. Zostawiłem szofera samego ze swoim autobusem i udałem się do kasy w celu zakupienia biletu. Kilka chwil później miętoliłem już blankiet czekając na peronie na mój pociąg. Wreszcie skład Polregio zajechał, ja zająłem całkiem wygodne miejsce (nie musiałem się z nikim gnieździć) i śmignęliśmy w kierunku Warszawy.

Tory w kierunku stolicy na stacji Łódź Widzew.

Pociągi na tej trasie może nie robią wyników bolidów F1, ale te 40 minut z Łodzi do Skierniewic to naprawdę znośny rezultat. Ledwo zjadłem pączka, a już byliśmy w Koluszkach. Ledwo popiłem go herbatką, a byliśmy już w Lipcach Reymontowskich. Ledwo zachciało mi się spać, a... oglądałem parowozownię w Skierniewicach.

W zasadzie tylko z pociągu można obejrzeć ten budynek z zewnątrz. Jest to najstarsza zachowana parowozownia na linii kolei warszawsko - wiedeńskiej, a obecnie stanowi coś na kształt skansenu - muzeum. Będę musiał zebrać kiedyś grupkę i zwiedzić obiekt, bo wygląda naprawdę kusząco. Tym bardziej jeśli ktoś jednocześnie jara się koleją i regularnie ogląda z dzieckiem bajkę "Tomek i przyjaciele". Parowozownia w Skierniewicach jak żywo przypomina "sypialnię" lokomotyw z serialu ;).

Wysiadłem na dworcu i przygotowałem się do wędrówki. Naszykowałem sobie aparat, poprawiłem paski w torbie i plecaku. Wreszcie mogłem rozpocząć zwiedzanie. Skierniewicka stacja kolejowa to nie przelewki. Budynek przypomina twierdzę, a tory prowadzą stąd chyba do każdego zakątka kraju. To ważny węzeł kolejowy, kolejny bardzo istotny na terenie województwa łódzkiego.

Peron dworca w Skierniewicach.

Wokulski.

Tory kolejowe w kierunku Łodzi, daleko w tle - parowozownia.

Twierdzodworzec Skierniewice. 

Pierwszy budynek stanął tutaj oczywiście przy okazji budowy linii kolei warszawsko - wiedeńskiej, w roku 1845. Rozbudowano go w 1873 roku w obecnym, neogotyckim charakterze. Dworzec przeszedł gruntowny remont na początku XXI wieku i dziś jest, moim zdaniem, nie mniej piękny i majestatyczny jak jego inny neogotycki konkurent we Wrocławiu.

Idąc wzdłuż peronu można przystanąć obok rzeźby Wokulskiego, głównego bohatera "Lalki" Bolesława Prusa.

Ja długo przystawać nie zamierzałem, bo miałem tego dnia jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, a poza tym nie mogłem marudzić zbyt długo, żeby nie zmarznąć. Minąłem budynek od wschodu i skierowałem się ku miejskiemu parkowi. Wypatrzyłem po drodze bardzo klimatyczne podwórko jakiegoś budynku gospodarczego. Kilka kroków dalej stanąłem na trójkątnym placyku, który... cóż, może najpierw zobaczcie sami.

Podwórko gospodarcze nieopodal dworca.

Klasyk.

I czołg i PKS...

...i mural!

Tak. Stały tam dwa pekaesowe "ogóry" i czołg. W tle - pozostałość muralu - reklamy "Społem". Gdyby postawić kilka polonezów i maluchów dałbym sobie rękę uciąć, że przeniosłem się nie tylko w miejscu, ale i w czasie. I nie myślcie sobie, że mnie to się nie podoba! Wręcz przeciwnie. Lubię dopatrywać się takich reliktów "komuny" czy lat 90. Chyba odzywa się we mnie nostalgia z czasów dziecięcych.

Czołg, który tam stoi to radziecki T-34. Kiedy w styczniu 1945 roku "wyzwalano" Skierniewice z rąk niemieckich stracony przez sowietów został tylko jeden czołg. Na pamiątkę tamtego wydarzenia postawiono tu właśnie ten solidny pomnik, wraz z tablicą upamiętniającą ośmiu członków załogi, wywodzących się spośród "bohaterskich wyzwolicieli". Prawdopodobnie to ostatni moment na zobaczenie T-34 - nie wiadomo co przyniesie ustawa dekomunizacyjna.

Na tablicy pod czołgiem wymienieni są członkowie załogi.

Napatrzywszy się na czołg wszedłem do parku. Zastanawiam się czy bardziej uderzyła mnie rozległa przestrzeń przede mną czy przyjemna cisza. Wszechobecna biel śniegu działała kojąco. Poczułem się kompletnie oderwany od sąsiadującego świata z żelaza. Fascynujące, że stykają się tutaj dwie tak odmienne rzeczywistości.

Chociaż nie miałem w planach aż tak wnikliwego oglądania parku, postanowiłem przejść się po znacznie większej jego części. Skierowałem się alejką wzdłuż ogrodzenia, które oddziela park od terenów kolejowych. Na mapce, przy wejściu, zauważyłem, że w południowej części ogrodu znajduje się regularny fragment zaprojektowany we francuskim, eleganckim stylu. Choć wolę parki w wersji angielskiej, czyli stylizowane na dzikie i nieregularne, to coś mnie tknęło, że tym razem warto.

Zszedłem stromą ścieżką w kierunku rzeki, która przecina park. Kiedyś, od jednego ze Skierniewiczan, usłyszałem, że do Skierniewic mówi się na nią Łupia, a od miasta i dalej - Skierniewka. Możecie używać nazwy dowolnie. Mamy akurat chwilę, bo senną atmosferę parku zmącił przejazd pociągu TLK.

Park był spokojny i cichy.

Jest tu naprawdę mnóstwo miejsc, przy których warto się zatrzymać.

Dolinka Skierniewki.

Śliczny mostek!

Kiedy stukot kół już przebrzmiał momentalnie wrócił bajeczny klimat. Rzeka jest całkiem pokaźna (tym bardziej kiedy jesteś z Łodzi i każda rzeka szersza niż półtora metra jest dla Ciebie pokaźna). Po jej powierzchni licznie pływają sobie kaczki. Przystanąłem na malowniczym mostku i wsłuchałem się w szum wody.

Ogród ma naprawdę uroczą topografię. Teren to wznosi się, to opada, dzięki czemu krajobraz jest urozmaicony. Rzeka ma kilka odnóg i odnóżek, dzięki czemu jest w parku kilka ładnych wysepek. Wszedłem na jedną z nich i popatrzyłem sobie tym razem na zamarzniętą powierzchnię zakola. Miejsce jest naprawdę romantyczne, aż chciałoby się zaprosić jakąś śliczność na spacer i szeptanie czułych słówek.

Cóż, w mrozie jaki panował tamtego dnia ciężko byłoby mi namówić kogokolwiek poza sobą samym na spacer, o szeptaniu słówek nawet nie mogłoby być mowy, bo pewnie szczękałyby owej śliczności zęby. Jeszcze by ugryzła mnie przy pocałunku i co wtedy?

Jedno z zakoli rzeki.

Któraś chętna na romantiszny spacer?

Mostki w parku są i drewniane i kamienne.

Aż chce się spacerować!

Doszedłem do wspomnianej wcześniej "francuskiej" części parku. W pierwszej chwili nie zrobiła na mnie zbyt dużego wrażenia. Z perspektywy chodnika widziałem tylko jakieś wyskrobane w trawniku alejki i kilka figurek na wzniesieniu. Ośnieżonymi schodami wspiąłem się kilka kroków wyżej i... oniemiałem. Jakież to miejsce było cudowne. W tym prześlicznym parku okazało się jeszcze śliczniejsze.

Pośród symetrycznie biegnących alejek wiją się w różnych konfiguracjach krzewy i krzewiki, wszystkie w zielono - brązowych odcieniach. Dekorację stanowią ławki, rzeźby i figury, wszystkie z beżowego piaskowca i wszystkie w rzymskim lub greckim stylu. Eleganckie, może lekko pretensjonalne, ale doskonale komponujące się z otoczeniem. Prawdę powiedziawszy, gdybym zobaczył zdjęcia z tego miejsca, to pomyślałbym pewnie, że to park przy jakiejś włoskiej willi, albo ogród w Sankt Petersburgu albo Bath - miastach słynących z klasycystycznych założeń.

To nadal były Skierniewice. To nadal województwo Łódzkie. To nadal Polska. To kolejny raz klejnot, schowany za kurtyną stereotypów, skrótów myślowych i ignorancji. To kolejne z miejsc, które zdecydowanie warto zobaczyć, szczególnie jeśli pochodzi się z okolicy. Piękna nigdy za wiele.

"Rzymska" ławka.

Część "francuska" parku jest po prostu cudowna.

Takich obelisków jest kilka.

Rzeźby na tle pałacu.

Spytałem czy poszłaby ze mną na kawę. Była onieśmielona ;).

Nie znam się na rzeźbiarstwie, ale przechadzając się obok wizerunków w skierniewickim parku poczułem iskierkę emocji biegnącą między mną, a figurą. Najpierw był to dziwny niepokój przy wizerunku Pana (tego z mitologii ;)), a później spokój i podziw przed rzeźbą kobiety.

Szeroką aleją wyszedłem z tego bajecznego ogrodu by skierować się wreszcie ku budynkowi, który był głównym "winowajcą" powstania tutaj parku. Mowa o pałacu Prymasowskim. Już w czasach średniowiecznych rezydowali tutaj prymasowie Polski, czyli arcybiskupi gnieźnieńscy. Ponoć gdzieś nad rzeką Łupią stał nawet zamek, który im służył. W drugiej dekadzie XVII wieku pobudowano okazałą rezydencję, która trochę wycierpiała podczas najazdu Szwedów czterdzieści lat później. Pałac kilkukrotnie przebudowywano, a obecną formę otrzymał w XIX wieku.

Gościło tutaj wiele słynnych person, między innymi rezydował przez wiele lat Ignacy Krasicki, ostatni z prymasów zamieszkujących pałac. W 1884 roku było to miejsce spotkania cesarzy: Rosji, Prus i Austro - Węgier. Obecnie jest to siedziba Instytutu Ogrodnictwa, gdzie edukują się przyszłe gwiazdy polskiego sadownictwa czy pszczelarstwa.

Oglądałem budynek od wschodu, znajdując się sporo poniżej jego poziomu "0". Z tej perspektywy znacznie ciekawsza wydała mi się oranżeria, czyli dawna kuchnia pałacowa, z charakterystycznymi, przeszklonymi witrynami. Nie sprawdziłem w domu jak z dostępnością budynku i zacząłem obawiać się, że tylko go "liznę" z daleka.

Dawna kuchnia pałacowa widziana od dołu.

Gdzieś tu stał kiedyś zamek. A teraz to kolejny piękny zakątek parku.

Pałac i kościół ułożone są w jednej osi.

Nie bez żalu opuściłem miejski park, żeby obejść pałac w poszukiwaniu wejścia. Stając w południowej bramie ogrodu ląduje się w osi między rezydencją, a kościołem pw. św. Jakuba. Bardzo ciekawy widok.

Obszedłem ogrodzenie i z zadowoleniem stwierdziłem, że na teren przylegający bezpośrednio do pałacu jak najbardziej można wejść, zresztą bardzo ciekawą "bramą" jaką stanowią: ceglana wieża ciśnień, licha budka strażnika i... blok mieszkalny. Istny melanż architektoniczny. Zanim jednak wszedłem przyjrzeć się pałacowi, obejrzałem sobie dwa inne obiekty.

Dom Sejmikowy widziany od strony pałacu.

Pomnik poświęcony polskim i radzieckim żołnierzom.

Dom Sejmikowy od frontu.

Wieża ciśnień, blok mieszkalny, a za drzewem - nieco rozklekotana budka strażnika.

Charakterystyczna zielono - żółta elewacja, z ciekawymi attyką i kolumnadą w fasadzie to Dom Sejmikowy. Zbudowany w połowie lat 20. ubiegłego wieku służyć miał, jak sama nazwa wskazuje, sejmikowi - w tym przypadku powiatowemu. Po niemal stu latach budynek pełni właściwie tę samą funkcję, bo dziś także jest to siedziba władz powiatu, chociaż obecnie mówimy o starostwie. Niemniej jednak Dom "odpoczywał" przez pewien czas (1975-90) od tematów powiatowych, pełniąc rolę siedziby Wojewódzkiego Komitetu PZPR.

Przed budynkiem, u zbiegu ulic Konstytucji 3 Maja i Jagiellońskiej, stoi pomnik. Kolejny kontrowersyjny i kolejny, który prawdopodobnie lada moment zniknie z krajobrazu miasta, w kontekście ustawy dekomunizacyjnej. Pomnik w surowej, socrealistycznej formie przedstawia żołnierzy i okraszony jest napisami po polsku i rosyjku - Bohaterskiej wielkiej Armii Radzieckiej i Wojsku Polskiemu za przelaną krew, za wolność naszą i Waszą. No i co, burzyć czy nie burzyć? Może zburzyć tak, żeby zostawić tylko "Wojsku Polskiemu"?

Oj, Historio, Ty podła złośnico! My, maluczcy o Tobie dyskutujemy, a Ty i tak wiesz swoje. I pewnie chichoczesz wiedząc, że nigdy żadne z nas nie ma racji.

Trzymając się tonacji wojskowej - w tył zwrot! Pora przyjrzeć się Pałacowi! Minąwszy najpierw wspomnianą wcześniej, specyficzną bramę, a następnie rzędy bardziej współczesnych budynków Instytutu (oraz kilka szklarni) stanąłem wreszcie przed dawną rezydencją prymasów. Pałac ma elegancką, neorenesansową formę. Jest całkiem ładny, chociaż skłamałbym gdybym powiedział, że wprawił mnie w zachwyt. Zdecydowanie bardziej wolałem poprzyglądać się dawnej kuchni pałacowej, zmienionej później w pomarańczarnię.

Budynki Instytutu.

Wszystkie drzewa na terenie Instytutu są opisane.

Pałac Prymasowski w całej okazałości.

Szalenie podobają mi się te okna!

Alejka łącząca pomarańczarnię z pałacem.

Klimatyczne podpiwniczenia.

Nie wiem czemu, ale te wielkie okna i szprosy pociągnięte łuszczącą się olejną skojarzyły mi się z lekcjami zielarstwa w Harrym Potterze. W ogóle obchodząc budynki od tyłu wszystko staje się jakieś takie... inne. Niepoukładane. Spontaniczne. Stojące w kontraście do eleganckiej fasady pałacu. Pokręciłem się więc po tyłach zabudowań, stwierdzając, że główny budynek kompleksu jest całkiem ciekawy i znacznie bardziej niebanalny z tej perspektywy.

Pałac od frontu jest dość prosty w wyrazie, ale oglądany od tyłu nabiera charakteru.

Opuściłem teren Instytutu i myślałem, że już przyszedł moment na przejście się na rynek. Otóż nie! Z ciekawie prezentującej miasto mapki dowiedziałem się, że nieopodal, po drugiej stronie Skierniewki jest jakiś interesujący pałacyk. Warto było udać się w tamtym kierunku, chociażby dlatego, żeby zobaczyć kościół pw. św. Jakuba z innej, ale również ciekawej perspektywy.

Budynek, który oznaczono na mapie zwraca na siebie uwagę... różową elewacją, z białymi detalami. To willa z końcówki XIX wieku, nazywana Willą Kozłowskiej. Przyjmijmy, że cukierkowy kolor ścian komponuje się z funkcją jaką obiekt pełni dziś - jest to Pałac Ślubów.

Perspektywa kościoła znad Skierniewki.

Cukierkowy Pałac Ślubów.

Teraz pora na chwilowy przerywnik i lekcję marketingu. Wiecie co to jest synergiczność? To jest takie zjawisko, które tłumaczy się czasem równaniem "jeden plus jeden to więcej niż dwa". Chodzi o to, że dwa osobne elementy mogą osiągać lepsze efekty, kiedy działają razem, aniżeli w sytuacji gdyby je rozdzielić. Przykładem mogą być właściwie wszystkie hotele z restauracjami.

W Skierniewicach potraktowano pewne tematy bardzo dosłownie, ale cóż - takie prawo wolnego rynku. Ktoś przekuł hasła o "miłości do grobowej deski" i "że cię nie opuszczę aż do śmierci" i zlokalizował tuż obok Pałacu Ślubów punkt z usługami pogrzebowymi. Ciekawe czy kręci się lepiej w takim sąsiedztwie? ;)

A po ślubie załatwimy od razu pochówek!

Willa nie jest specjalnie urokliwa od strony ulicy...

...za to od strony rzeki przyciąga wzrok.

Po drugiej stronie ulicy stoi kolejna ładna, choć mocno zaniedbana willa. Szczególnie ładnie wygląda od strony rzeki.

Wreszcie skierowałem swoje kroki w kierunku kościoła i rynku. Prowadzi do nich ulica Senatorska. Znajdują się przy niej ładne, świeżo wyremontowane budynki należące do parafii. Pierwszy z nich to kancelaria parafialna z końca XVIII wieku, a drugi - obecna plebania.

Kościół ma arcyciekawą, bardzo trudną do ogarnięcia wzrokiem bryłę. Do świątyni prowadzi portal zakończony tympanonem, za kruchtą otwiera się nawa na planie koła, za nawą jest krótkie, wieloboczne przejście do wieży na planie kwadratu i wreszcie - zamknięte półkoliście prezbiterium. Istne szaleństwo architektoniczne, ale jak to gra! Bardzo oryginalna i naprawdę ładna świątynią.

Swoją drogą nie mogę oprzeć się wrażeniu, że skierniewicki kościół był inspiracją do architektury dla świątyni tego samego wezwania - w Głownie.

Jeszcze zostając w okolicy "św. Jakuba" warto zerknąć na najstarszy drewniany budynek Skierniewic zwany domem Konstancji Gładkowskiej. Jak dowiadujemy się z tablicy pamiątkowej - była ona pierwszą miłością, muzą i inspiracją dla samego Fryderyka Chopina. Obecnie mieści się tutaj Izba Historii Skierniewic.

Kancelaria parafialna.

Plebania.

Klimatyczne tabliczki.

Próba pokazania arcyzróżnicowanej bryły kościoła.

Dom Konstancji Gładkowskiej.

Front kościoła.
Ulicą Senatorską skierowałem się na rynek. Nosi on imię Jana Odrowąża ze Sprowy, który jest uważany za założyciela Skierniewic. To z jego inicjatywy lokowano tutaj miasto i za jego sprawą zaczęło się ono rozwijać.

Urwie mi ktoś kiedyś głowę za to określenie, ale co ja mam poradzić - rynek skierniewicki jest odnowiony, oczywiście w stylu typowo typowym, z nieodłącznymi - małą kostką brukową, fontanną, a także pomnikiem znanej persony. W tym przypadku przechodniom przygląda się, z ławeczki jak Tuwim w Łodzi, profesor Szczepan Pieniążek - sadownik i botanik, współtwórca i wieloletni dyrektor Instytutu Sadownictwa.

Rynek jest zadbany, chociaż jego zabudowa nie wyróżnia się niczym specjalnym. Najbardziej uwagę przykuwa oczywiście ratusz, neorenesansowa budowla z 1847 roku. Siedziba władz miasta ma elegancką architekturę, jak reszta zabudowy rynku - bez fajerwerków. Wydaje mi się, że przydałoby się nieco odświeżyć fasadę ratusza, a na pewno nieco by zyskał.

Tablica poświęcona założycielowi miasta.

Rynek.

Ratusz i zasiadający przed nim Szczepan Pieniążek.

Posiliwszy się ciepłą herbatką złapałem oddech i byłem gotowy na krótki spacer do kolejnego bardzo ciekawego miejsca Skierniewic. Jak za dawnych czasów, na jednej działce umiejscowione są - kościół i cmentarz. Świątynia nosi wezwanie św. Stanisława i ma prostą, barokową bryłę. Nic nadzwyczajnego, jeśli mam być szczery. Za to cmentarz! Funkcjonował między XVIII, a początkiem XX wieku i czuć tutaj ten niepodrabialny klimat starej nekropolii. Jest tu mnóstwo ciekawych nagrobków, kilka naprawdę interesujących rzeźb, ale przede wszystkim - ta spokojna atmosfera. Będąc tam czułem się jak w enklawie, mimo że wkoło, po ruchliwych ulicach jeździło mnóstwo aut.

Zwiedziwszy cmentarz przyszło mi powoli wracać na dworzec. Zahaczyłem jeszcze po drodze o rynek, odkrywając przy okazji nadbudówkę w północno - wschodniej części rynku - równie oryginalną co, moim zdaniem, paskudną. Wychodząc z centrum minąłem jeszcze interesujący, drewniany dom.

Ogród tuż obok starego cmentarza.

Kościółek pw. św. Stanisława.

Cmentarz jest nieduży, ale wręcz zachwycająco malowniczy.

Śnieg dodawał cmentarzowi uroku.

Są tu nie tylko zwykłe nagrobki, ale też takie z rzeźbami i małe mauzolea.

Paskudztwo!

Drewniany dom nieopodal rynku.

Przeszedłem się także pod dawną Pałacową Bramą Wjazdową, bardzo dostojną i dość monumentalną (jak na tę, dość pustawą, okolicę). Szkoda, że nie jest w żaden sposób wkomponowana bezpośrednio w ogrodzenie parku, ale można to zrozumieć - trochę utrudniłoby to komunikację. Na ścianach budynku poumieszczane są tablice pamiątkowe, a kordegardę wykorzystuje Stowarzyszenie Tradycji 26 Skierniewickiej Dywizji Piechoty.

Brama robi wrażenie, ale stoi trochę "od czapy". 

Herb Skierniewic na współczesnej bramie do parku.

I kolejna arcyciekawa brama.

Pozostałości muralu i budynku na elewacjach.

Uf! Troszkę złaziłem się po tych "Skierkach", a jeszcze nie omieszkałem pstryknąć kilku fotek dworca z góry, a także zerknąć na obowiązkowy element w takim miejscu, czyli wieżę ciśnień. Zobaczywszy już absolutnie wszystko co chciałem mogłem się wreszcie, grzejąc się w ciepełku dworca, zastanowić - co dalej.

Tak myślałem, obczajałem rozkłady, dalej myślałem i myślałem i myślałem... Jechać na Rawkę i leźć w sumie niespecjalnie mi się chciało, chociaż miałem chętkę posmakować lasu. Wracać do domu? Trochę kusiło, ale... Żyrardów był tak blisko. Zdecydowałem wreszcie, że jadę tam. Tylko nie pospiesznym za kilka minut. Poczekam sobie, myślałem, na osobówkę to zaoszczędzę parę groszy, a i tak mi się nie spieszy.

Za Polregio do Skierniewic zapłaciłem 16 złotych. Za powrotny (notabene dokładnie ten sam) z Żyrardowa - 22,90. A ze Skierek do Żyrardowa? 11 złotych... Taka to moja korzyść z osobówki właśnie. Kij Wam w oko, Koleje Mazowieckie! Ostatni raz, jeśli nie będę musiał!

Bo widzicie, nie dość, że słono zapłaciłem, to jeszcze zorientowałem się, że na cały Żyrardów będę miał raptem godzinę, chyba, że chcę czekać prawie dwie godziny na kolejny pociąg. No nie chciałem, miałem wciąż w głowie, że nie jestem w stu procentach zdrowy.

Wlokąc się więc składem KM, dostając szału od głosu z głośników oznajmiającego na każdej stacji wyjątkowo irytującym głosem "Stacja końcowa: Skierniewice, Destination: Skierniewice" (tak, Skierniewice, nieważne, że jechaliśmy w przeciwnym kierunku) zastanawiałem się czy uda mi się zobaczyć ten Żyrardów w godzinę, czy nie do końca?

Wypadłem z pociągu jak dziki. Wiedziałem, że (uwaga, teraz będzie maksymalnie idiotyczna gierka słowna) w Żyrardowie nie dane mi będzie się poLENić. A może właśnie będzie? Zależy jak na to spojrzeć.

Bo spojrzeć należy inaczej. Tak jak to robił niejaki Philippe de Girard. Łebski to był gość, bo od małego miał smykałkę do tworzenia wynalazków i z tej smykałki zdecydowanie korzystał. Ot, wymyślił na przykład (co dość ciekawe - na cele konkursowe) maszynę do przędzenia lnu. Konkursu nie wygrał, ale jak to zazwyczaj w życiu bywa - nie ten odnosi sukces, kto konkursy wygrywa. Kilkanaście lat później pojawił się w Królestwie Polskim i... cóż niewielu może się pochwalić tym, że od jego nazwiska miasto nosi swoją nazwę do dziś.

Zanim pojawił się na zachodnim Mazowszu trochę ponaprawiał i trochę poulepszał maszyn w różnych zakładach przemysłowych. Popracował też w fabryce lnu w podwarszawskim wówczas Marymoncie, gdzie testowano jego pomysł na obróbkę lnu. Zastało go tam powstanie listopadowe, w którym... wziął udział. Fabrykę przestawiono wtedy na produkcję broni. Lubię takich aparatów, co życia się raczej nie bali i których historia ma jeszcze w zanadrzu wielu, choć nie mówi się o nich za często.

Trzy lata po powstaniu przeniesiono zakład z Marymontu do miejscowości Ruda Guzowska, którą przemianowano na Żyrardów. I tu zaczyna się historia miasta tak wyjątkowego, tak niebanalnego, że nawet będąc dość mocno zaznajomionym z cudami Łodzi (będącej dla mnie miastem, które doceniają raczej ludzie patrzący na świat nieco... inaczej), byłem po prostu... poruszony. Nie umiem znaleźć innego słowa, choć to i tak miernie oddaje to co czułem szybkim krokiem przemierzając Żyrardów.

Ponoć żeby poznać jakieś miasto trzeba spędzić w nim 24 godziny albo 24 lata. Zaspoileruję Wam moją opinię - cieszę się, że miałem na to miasto tylko godzinę. Zdążyłem zobaczyć prawie wszystko to co warto, poznać ogół, co mnie cieszy. Gdybym miał więcej czasu, jestem prawie pewien, zacząłbym mieć wyrzuty, że każdemu z wyjątkowych zakątków poświęcam za mało. Mam wrażenie, że nasycony byłbym dopiero po wielogodzinnym, wnikliwym lustrowaniu każdego zakamarka. I to najlepiej "wielogodzinnym" w mniemaniu - wiele godzin o różnych porach dnia i roku.

Rozciągnąłem ten wstęp do granic możliwości, ale chciałem żebyście poznali kontekst. Teraz poznajcie ze mną, chociaż pobieżnie, miasto. Zacząłem je oglądać, jak już wspomniałem, od dworca. Obecny budynek pochodzi z 1922 roku, ale pociągi zatrzymywały się tu już wcześniej - w końcu to szlak dawnej kolei warszawsko - wiedeńskiej. Dworzec ma dostojną, przysadzistą bryłę i mnie kojarzy się z jakimś okazałym dworem lub wręcz pałacem. Na przykład takim jak w Poddębicach.

Dworzec w Żyrardowie jest naprawdę okazały.

Wejście na perony.

Na rogu ulic P.O.W i Partyzantów (zamierzałem skierować się w tą drugą) jacyś robotnicy mocno "rzeźbili". Pomyślałem, że wymieniają chodnik czy coś w ten deseń.

- Taki ładny pomnik stał! - zawołał starszy jegomość, spacerujący z wózkiem. Wypatrzył czujnie mój aparat i zapewne zatrybił, że chętnie zamienię dwa słowa na temat lokalnej ciekawostki.
- Stał? - zapytałem.
- Pięćdziesiąt osiem lat (nie pamiętam dokładnie, strzelam z liczbą ;) - przyp. JA) tu mieszkam i stał, nikomu nie przeszkadzał.
- A co tam było? Komuniści?
- A bo ja wiem. Jacyś żołnierze. Jakie to ma znaczenie? Po prostu był ładny i już. A teraz pewnie Kaczyńskiego postawią. Skurwysyny.

Tamci chcieli upamiętnić, chociaż dzisiejsi nawet nie wiedzą kogo. Ci burzą, żeby nie pamiętać, chociaż dzisiejsi nawet nie wiedzą kogo. Kto traci? Człowiek, któremu ktoś wyrwał wspomnienie tak jak nieudolny dentysta wyrywa zdrowego zęba. Polityka to kurtyzana.

Gdybym miał określić Żyrardów jednym słowem byłoby to słowo "cegły". To chyba łódzkie zboczenie, ale uwielbiam miejscówki, gdzie dominuje czerwony kolor tego budulca. Miałem czym nakarmić wzrok, bo ledwo wysiadłszy z pociągu zacząłem oglądać kamienice i inne zabudowania otynkowane tylko częściowo lub nieotynkowane wcale. Maszerowałem aleją Partyzantów i zastanawiałem się czy "to już". Tym bardziej, że na rogu z ulicą Okrzei mogłem sobie popatrzeć na okazały... blok mieszkalny. Jak żywo przypominał mi łódzki Olechów, ale to nie było to czego szukałem w Żyrardowie!

Wstęp do ceglanego Żyrardowa - kamienice nieopodal dworca.

Nie, to jeszcze nie do końca to ;).

Aleja blokowa :).

Mając w głowie wielki znak zapytania wyszedłem zza rogu, w miejscu gdzie aleja Partyzantów zmienia się w ulicę kościelną i... znak zapytania zamienił się w wykrzyknik. Wszedłem do innego świata. Do wyjątkowego, niepowtarzalnego i fascynującego zakątka. Zakątka, dodajmy, o rozmiarach miasta.

Za kolorową kapliczką ciągną się długie rzędy ceglanych i ceglano-drewnianych budynków. Domów, komórek, budynków gospodarczych i wreszcie - kościoła. Każdy obiekt ma tutaj swój charakter i nie ma mowy o monotonii. Księży Młyn w Łodzi w jednej chwili wydał mi się trochę... nudny i przewidywalny. Tutaj ilość detali, smaczków, różnic jest naprawdę ogromna. Aż ma się ochotę zaglądać w każdy zakamarek i szukać, szukać, jeszcze raz szukać.

A kiedy wyjdzie się spomiędzy budynków, kiedy zajrzy się w centralny punkt całego założenia - nie sposób się nie zachwycić. Świątynia nosi wezwanie Matki Bożej Pocieszenia i została zbudowana w stylu neogotyckim według projektu Józefa Piusa Dziekońskiego. Niby to "tylko" neogotyk, ale z jakim rozmachem! Bryła kościoła jest masywna, ogromna, a nad całością dominują dwie wysokie, ażurowe wieże, które sprawiają wrażenie tak lekkich jakby miały za chwilę odlecieć ku niebu.

Kolorowa kapliczka zapowiada wejście w najciekawszą część Żyrardowa.

Zabudowa szachulcowa, ale bez otynkowanych przestrzeni.

Rzędy domów robotniczych.

Kościół góruje nad całym założeniem i jest po prostu zjawiskowy.

Klimatyczne komórki.

Przez prawie cały swój spacer po Żyrardowie nie mogłem oderwać wzroku od tego budynku, zerkając na niego z każdej możliwej perspektywy. Trzeba mi było jednak wyciągać nogi, żeby na pewno zdążyć na pociąg. I dobrze, bo i tak nie napatrzyłbym się na to wszystko tak bardzo jakbym chciał.

Mijając rzędy domów przeciąłem szeroką, również bardzo ciekawą aleję, biegnącą za kościołem, będącą jakby przedłużeniem jego naw. Kawałek dalej jest kolejny sakralny budynek, choć mając porównanie do "parafialnego" można pomyśleć - świątynka. Jest to pierwsza katolicka świątynia w Żyrardowie, nosi wezwanie Karola Boromeusza. Też ma swój urok, chociaż w porównaniu do młodszej koleżanki wypada nieco blado.

Oprócz domów mieszkalnych i kościołów są w Żyrardowie także budynki użyteczności publicznej, wszystko wciśnięte zwarto w ramach miejskiego założenia. Jest i szpital, są i szkoły, jest Dom Ludowy czy Ochronka. Każdy budynek zachwyca niebanalną architekturą - niektóre nawiązują jeszcze do neogotyku, a inne są cudownie nowoczesne, zgodne z duchem panującej na początku XX wieku secesji.

Pierwszy kościół katolicki w mieście - był za mały już momencie zbudowania.

Budynek szpitala.

Kościół z innej perspektywy.

Jeden z wielu nieoczywistych i fascynujących zakątków.

Majestatyczny gmach szkoły od frontu...

...i od tyłu.
Kościół w całej okazałości.


Mijając te perełki doszedłem wreszcie do głównego placu miasta, noszącego dziś imię Jana Pawła II (pod kościołem znajduje się monumentalna rzeźba Papieża). Cóż to jest za miejsce! Od wschodu zamknięte fasadą kościoła, a od zachodu - potężną ścianą budynku dawnej fabryki. Widziałem Pfaffendorf w Łodzi i zrobił na mnie wrażenie, ale to... to jest coś wspaniałego. Niedawno odświeżony kompleks budynków zachwyca grą cegły i tynku, a to wszystko w naprawdę wielkiej skali. Myślałem, że w Polsce tylko Łódź może kojarzyć się z Nowym Jorkiem ;).

"Ściana" fabryki wypełnia horyzont zachodniej części placu.

Dom Ludowy - aż dziwne, że otynkowany ;).

Fabryka po renowacji po prostu zachwyca.

Ratusz.

Przystanąłem jeszcze chwilę przy magistracie i udałem się w kierunku budynku Resursy, czyli placówki kulturalnej dla pracowników fabryki. Tam przysiadł sobie sam pan de Girard, wyrzeźbiony w całkiem pokaźnej skali. Przybiliśmy piątkę i uciekłem w stronę nieco spokojniejszej części miasta. Minąwszy wielki kantor (czyli biurowiec) wszedłem w aleję pełną podobnych do siebie domów. Wszystkie są zbudowane w stylu secesyjnym i były zamieszkane przez dyrektorów fabryki.

Nieopodal mieści się straż pożarna i wciąż można popatrzeć na szerokie, przeszklone wrota wozowni. Obok biegną nieużywane dziś tory kolejowe. Zrobiło się nieco sennie i bardzo klimatycznie. Przez chwile nawet miałem wrażenie, że naprawdę śnię, bo przez park, do którego miałem lada moment wejść szedł sobie... wielbłąd. Tak moi drodzy - wielbłąd. I to nie był sen. Prowadziło go dwóch ludzi i dreptał sobie dumnie po żyrardowskiej ziemi.

Co za miasto niespodzianek!

Resursa.

Philippe de Girard.

Fabryka widziana od północy.

Jedna z dyrektorskich willi.

Kolejna z willi dyrektorów - mnie zachwycił secesyjny detal.

Pozostałości torów kolejowych na dalszym planie - bielnik, a po prawej stronie straż pożarna z wozownią.

Jest i wielbłąd!

Park zdawał się być nie mniej ciekawy niż ten w Skierniewicach, ale już nie mogłem sobie pozwolić na żadne marudzenie i zbyt długie zwiedzanie. Obszedłem kameralną willę - dom Karola Dittricha juniora, syna jednego z prężnych żyrardowskich fabrykantów. Warto wejść na chwilę na drewniany mostek i spojrzeć na rzekę o bardzo uroczej nazwie - Pisia Gągolina.

Park w Żyrardowie nie odbiega urodą od tego w Skierkach.

Willa Dittricha jr.

Mała architektura zdecydowanie w klimatach XIX-wiecznych.

Pisia Gągolina sączy się w kierunku fabryki.

Staw na rzeczułce, po drugiej stronie domy robotnicze i wieża kościoła ewangelickiego.

Wyszedłem z parku, żeby zagłębić się choć na chwilę pomiędzy mury fabryki. Podobnie jak w Łodzi (tylko znów - w jeszcze większej skali) można odnieść wrażenie, że to nie obiekty przemysłowe, a jakaś potężna warownia. Ciekawie komponują się z tymi dostojnymi murami wypłowiałe już neony.

Ulicą Nowy Świat wszedłem w ten gąszcz zabudowań. Potrafią naprawdę przytłoczyć swoją skalą, ale najbardziej - zachwycają. Nie wszystkie są odnowione, widać też sporo śladów po wyburzeniach. Mimo to, ta mini dzielnica tętni na nowo życiem, dzięki licznym obiektom usługowym. Znalazło się nawet miejsce na sklep z craftowym piwem, ale jakoś się powstrzymałem i nie wlazłem do środka. Wtedy to dopiero bym się spóźnił!

Dumny gmach fabryki.

Neon z "Ż".

Kolejny bajeczny neon. Ledowe wyświetlacze mogą się schować!

W Żyrardowie też mają urokliwe bramy.
Zabudowania fabryki, stąd też widać kościół.


W tej części umieściły się lokale handlowe i usługowe.

Kiedy myślałem, że już kompletnie nic mnie nie zaskoczy - za rogiem pokazała mi się pordzewiała lokomotywa. Kolejny cudowny element tej szalonej żyrardowskiej układanki. I za chwile kolejny - betonowa, surowa kładka, podparta wąskimi filarami. Ile tu jest takich smaczków, to nie sposób zliczyć!

Zardzewiała, ale diabelnie klimatyczna lokomotywa.

Tak jak zazwyczaj jestem sceptyczny wobec nowoczesnego eklektyzmu, tak tutaj mnie po prostu zachwycił.

Surowy beton potrafi też "zrobić robotę".

Zwróćcie uwagę na rewelacyjne napisy w dolnej części ściany. Klimat fabryki zachowany!
Majestatyczna ściana fabryki, dziś - lofty.

Wyszedłem z terenu fabryki i skierowałem się do dworca. Momentalnie zrobiło się mniej "ceglaście" i czar troszkę prysł. Wróciłem do rzeczywistości. Nie znaczy to, że nie zachwyciłem się jeszcze tego dnia - nieopodal dworca przy ulicy P.O.W. stoi wyjątkowy, architektonicznie odjechany rząd kamienic. Śliczna jest także wieża ciśnień, która przypomina nieco... dom Muminków :).

Urokliwe kamieniczki nieopodal dworca.

Muminkowa wieża ciśnień.

W końcu wróciłem na dworzec. Idealnie, bo ledwo kupiłem bilet, a lada moment podjechał cieplutki skład Polregio. Zająłem miejsce i wbiłem wzrok w szybę, rzucając spojrzenia na przepiękną Puszczę Bolimowską. Dopiero za Skierniewicami pozwoliłem sobie oddać się refleksji na temat tego co przeszedłem podczas tej wycieczki.

Wnioski? Po pierwsze nie zmarzłem tak bardzo jak myślałem, a choróbsko mi przeszło :). Skierniewice? Ładne, z przecudnym parkiem i wyjątkowym kościołem, ale czegoś mi tam brakuje. Odniosłem wrażenie, że życie toczy się tylko w pobliżu dworca kolejowego, a reszta jest nieco "na doczepkę". Trochę niespójne te "Skierki". Za to Żyrardów? Przecudowny w swojej złożoności. Spójny i niespójny zarazem. Wyjątkowy i - zdaje się - świadomy swojej wyjątkowości. Niebanalny i kuszący do poznawania jego tajemnic. Rewelacyjne miejsce.

Zwiedźcie koniecznie oba miasta - to rzut lokomotywą :) z Łodzi i Warszawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz