czwartek, 30 czerwca 2022

Mów do mnie

 Był gorący, czerwcowy wieczór, który strasznie przypominał mi inny - kiedy wybrałem się na samotny spacer po Helu i wpadłem do Tawerny na koźlaka, gin i posłuchanie szant. Teraz też siedziałem w knajpie, w mojej ulubionej Retro Cafe, przy stoliku na środku sali. Spisywałem notatki z obserwacjami z ostatnich dni, które zamierzałem w najbliższym czasie przelać na papier i stworzyć z tego kilka kąśliwych felietonów, parę rzeczowych esejów i co najmniej kilkanaście anegdot na przyszłość. Myślałem właśnie o "Stu latach samotności" Marqueza, o tym czy to mój numer jeden, czy jest nim jednak "Rok 1984", czy może jednak "Lord of the Rings" (w oryginale, z zachowaniem odpowiedniego szacunku Pani Skibniewskiej).

https://www.pinterest.com/z4ckcheung/tavern/


Wypiłem kawę i chrupnąłem do tego kilka biskwitów z czekoladą, a teraz popijałem rum z małego kieliszka, o trochę staromodnym stylu - miał nóżkę i właściwie mógłby być opisany jako miniaturowy pokal. Przyjrzałem mu się uważnie, myślenie o nim jako o miniaturce czegoś innego rozbawiło mnie. Ridiculous.

- Co cię tak bawi? - usłyszałem niski, chrapliwy głos i poczułem mocny uścisk dłoni na moim barku. Odwróciłem się i zobaczyłem masywnego gościa, ubranego dość niechlujnie, z równie bujną co niezadbaną brodą i zabawną łysiną na szczycie czaszki - trochę jak Michał Pol, łysy kudłacz. 
- Hugo! - zawołałem. - Ty stara, hiszpańska podlizno! 

Roześmiał się w głos i podreptał do baru, żeby zamówić coś do picia. Wiedziałem, że zamówi coronę, powie, że dzisiaj potrzebuje tylko jakiegoś refresco, a skończy o piątej rano, witając świt wyciem, tak jak wilkołak witający pełnię.

- Kupiłem tylko coronę, dzisiaj na spokojnie. Solo refrescos - powiedział. No kurwa.

https://www.tripoto.com/california/trips/beer-brands-in-india


Hugo miał ojca z Ponferrady, ale jego matka była Polką i właściwie był bardziej polski niż hiszpański, chociaż próbował stwarzać pozory, że jest dokładnie na odwrót. Zapominał o podstawowej zasadzie, żeby więcej gadać, niż pić, chociaż trzeba mu oddać, że i gadał i pił od zawsze niemało.

- Co słychać? - zagaiłem. Kusiło mnie wystartować od jakiegoś que tal, ale co ja się będę wydurniał. Jesteś w Polsce to gadaj kurwa po polsku, jak mawia kwiat polskiego dresiarstwa. 

Hugo wzruszył ramionami.

- Nienajlepsze czasy, to co ma być? - odparł. Musiał być już pod wpływem, bo tylko po alkoholu stawał się tak melancholijny. - Już piłem Mateo, perdon za moją melancholijność - dodał po chwili.

Doprawdy?

- To opowiedz coś z czasów, które były lepsze - odparłem.
- Ty mi opowiedz - powiedział z ognikami w jego ciemnych oczach. - To do twojej twarzy ludzie gadają różne rzeczy. 

Miał skubaniec rację.

- Był jeden taki ananas - zacząłem. - Lotny umysł. Błyskotliwy. I mówię do niego - posłuchaj. I wiesz co?
- Co?
- Nie słuchał za grosz.
- I to ma być o lepszych czasach?
- To było o czasach, kiedy pytałem się siebie, czy to ze mną coś jest nie bardzo, czy po prostu albo zmieniam ludzkie życia, albo przegania się mnie jak kota, co żebrze o żarcie.

Hugo zaśmiał się w głos i omal nie rozlał swojej corony

- I co, jesteś ten gato pewnie? - zapytał.
- Jestem ten do którego przychodzi się, bo słucham. A przeganiają tylko ci, co nie potrafią mówić.
- Brzmisz jak jakiś Jesus - imię wymówił "hesus", jakby nie wiedział, jak się to czyta. Jak dobrze on wiedział, że Jezus to Jezus, nie żaden hesus. Jak on lubował się w tych pozorach. Spiszę kiedyś jego biografię i zatytuuję ją "Pozór z Ponferrady". Może wtedy w końcu coś sprzedam.

https://sp.depositphotos.com/stock-photos/ponferrada.html


- Mam dryg do terapii. Zaufaj i mów do mnie, nic więcej tu nie ma. Kto wie, może mógłbym zbić na tym krocie, ale wolę dzielić się dobrym za frajer. Na miskę nic z tego nie mam, ale chociaż mam skąd czerpać energię do życia.

Hugo spoważniał gwałtownie.

- Depresja też się odzywa? - zapytał i wiem, że był w tym całkiem na serio.
- Jak każdy, to każdy, jak chce to ona niech też się wypowie - odparłem. Zmarszczył brwi. Wiedziałem, że nie lubi żartów na takie tematy. Są takie obszary vida, które muszą pozostać poważne i tyle. Jego ziomki z Meksyku czczą świętą Muerte, z czego tu unikać szydery wzwiązkuztym?

- Masz za dużo dystansu mój drogi - orzekł poważnie.
- Dzięki temu widzę więcej, Hugasku - odparłem. - Tylko z góry widać całą dolinę. Poza tym, ile dystansu byłoby w sam raz?
- Tyle ile potrzeba, żeby mieć własne zdanie, ale tak o nim mówić, żeby nie obrazić swój jefe.

Spojrzeliśmy się na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.

- Dobry jefe to taki, - powiedziałem - któremu powiesz, że jest chujem i on uzna to za dobry feedback, jeśli chodzi o określanie swoich granic.

Hiszpaniec obejrzał swoją pustą butelkę. Popatrzył się na mnie i spojrzał na mini pokala, który chociaż awansował z kieliszka, niezbyt szlachetnie stał pusty na stole. Tu za chwile musiała wjechać flaszka, miałem już niewielki wpływ na tę sytuację. Hugito wstał, odstał swoje przy barze i wrócił oczywiście z Havaną. Pokiwałem głową, ale w duszy było mi dobrze i ciepło. Pal sześć alkohol, potrzebowałem wygadać z siebie ten gnój z ostatnich miesięcy. Potrzebowałem wyszczekać po polsku o niezrozumieniu. Wypaplać po hiszpańsku o straconych szansach. Na koniec zaśpiewać coś na środku Legionów i przypomnieć sobie już w domu, że mam jeden atut już na zawsze, atut którego ktoś nie umiał to tu to tam docenić.

Patrzę w lustro z czystym sumieniem i kiedy patrzę na swoją twarz, dziękuję Bogu, że mam taką twarz, że ludzie mi ufają. 

Wypiliśmy po jednym i po drugim i po czwartym nawet. Spojrzałem się już lekko mglistym spojrzeniem na Hugo.

- Mów, mów do mnie - powiedziałem. - Chcę usłyszeć Twoją historię. Niech mnie porwie. Mów do mnie.

Pokiwał głową z uznaniem. Mówić jest sztuką, ale słuchać? Słuchać jest sztuką, złotem i diamentem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz