sobota, 19 lutego 2022

Kawa

Z ulgą poczułem, jak moje policzki rumienią się, kiedy zamknąłem za sobą drzwi gwarnej i zatłoczonej kawiarni - w środku było przyjemnie gorąco, wobec chłodu i deszczu siekącego po twarzach przechodniów. Rozejrzałem się szybko i, upatrzywszy sobie nieduży stolik ustawiony przy konstrukcyjnym filarze, ruszyłem zrzucić z siebie płaszcz. 

Szum głosów działał na mnie odprężająco. Byłem w nastroju na etniczną, lokalną muzykę, więc byłem wielce rad kiedy zdałem sobie sprawę, że z głośników leci któraś z kompilacji Putumayo. Inna sprawa, że już od przynajmniej dekady na pytanie "Po jakiemu chciałbyś, żeby Ci zaśpiewano?", bez nuty ironii odparłbym "Choćby po arabsku". Każdy język jest piękny. Każde słowo zasługuje na wysłuchanie. Każda szczera muzyka to sztuka.



Podszedłem do baru i cierpliwie poczekałem, aż obsługa skończy przygotowywać kawę dla innego gościa. Zamówiłem espresso i jakieś ciastka z migdałami. Chwilę wahałem się, czy zamówić też brandy, ale zdecydowałem, że właściwie nie ma co zastanawiać się długo i poprosiłem też o nią. 

Przyjechałem do Łodzi przed dwiema godzinami. Życie zmieniło mi się nieco, więc - chociaż to moje rodzinne miasto - zostawiłem auto na hotelowym parkingu, zameldowałem się w pokoju i pieszo ruszyłem na Piotrkowską, świadomie wybierając jednak lokal umiejscowiony przy Kościuszki. Mam w sobie taką cechę, która każe mi stać w świetle reflektorów, ale tylko na scenach drugorzędnych teatrów. To chyba naleciałość z mojej przeszłości manipulatora, którym najlepiej jest być, nie grając pierwszoplanowych ról.

Planowałem napisać kilka notatek, może chwilę poczytać książkę, ale wiedziałem, że prędzej czy później spotkam jakąś znajomą twarz i nie przestanę gadać, aż latarnie zgasną o poranku. Moje pieprzone gawędziarstwo, z którym niewiele się da zrobić - nawet jeśli dzisiaj piję częściej kawę niż alkohol. Moje serce nie ma lekko, raz zmagając się z naiwną kochliwością, a raz z kofeiną. I płuca, które raz obrywają przez maratońskie treningi, a innym razem - pompując powietrze żebym mógł wypluwać na minutę jakieś kilkaset do kilku tysięcy słów.

I przypałętał się w końcu. Koleżka z przeszłości, który potrzebował na chwilę wstać od stolika pełnego przyjaciółek i przyjaciół. Spijali sobie z dziubków na tyle mocno, że przyszedł z dwoma kieliszkami wódki i zaczął mi opowiadać, jak to ostatnio wziął jedną z dziewczyn z pracy na wczasy. Pojechali nad jezioro, za firmowe, a z nimi ze trzy czwarte departamentu. Pogadali, popili i potańczyli, a kiedy trzeba było zbierać się z rana, zaproponował żeby została z nim na noc lub dwie. Poszli na kajaki, wypili szampana, zjedli kubełek lodów i do dzisiaj nie wiedzą co z tym wszystkim poczynić.

Ja też nie wiedziałem, ale to nie szkodziło poprosić o jeszcze jedną kolejkę, na którą tamten bez protestu przystał. Jeśli dobrze kojarzę nieźle zarabiał, choć na pewno nie lepiej niż ja. Odkąd Polacy zaczęli kupować książki, a nie tylko je czytać, pieniąchy płynęły do mnie strumieniem. Nie przeszkadzało mi to zgadzać się na gratis kolejki, tak jak zamężna kobieta nie odmawia podania ognia, gdy dżentelmen zaprosi ją na papieros. Koniec końców to ona prowadzi, ale niech ma chociaż biedak poczucie kontroli.

Opowiedziałem mu bajeczkę, że u mnie podobnie. Że nowy "króliczek" w sprzedaży. Że zalotnie puszczone oczka. Że lubię jak niekiedy mnie dotknie "przypadkiem". Przecież nie musi wiedzieć, że etat mi niepotrzebny i nawet jak tęsknię trochę do pracy "jak wszyscy", to dobrze mi na wsi, z kasą z pisania i ogrodem do sprzątania. 

Wyszli chwilę przed tym, jak nabrałem ochoty na drugą kawę. Nie planowałem dziś spać wcale lub odespać na raty przez te kilka dni, które spędzę w metropolii. Zadzwoniłem do Mychy, spytałem jak dzieciaki i to była dobra decyzja. Jej głos uspokoił mnie, po spotkaniu z tamtym niedojdą. Kawa natomiast sprawiła, że zachciało mi się wstać i iść, choćby do Damaszku, jak Saul. 

Pielgrzym. Upojony kawą, brandy i wódeczką pielgrzym. Zarzuciłem płaszcz na plecy. Pogoda uspokoiła się nieco. Miasto pachniało smogiem, wilgocią i tajemnicą. Lubiłem te puste ulice nie mniej niż pełne knajpy. Wybrałem się znaleźć tu to czego próżno mi szukać codziennie na wsi. Jestem człowiekiem zewsząd. Jestem człowiekiem miasta i chłopakiem ze wsi. Kocham łatwo i naiwnie, choć doprawdy ciężko o bardziej stałego w uczuciach. Muzyka wciąż szumiała mi w uszach. Włożyłem ręce w kieszenie, bo przecież nie noszę rękawiczek, choć mama uczyła. Niech mnie wiatr poniesie donikąd.

I nie byłoby nic z tego, gdyby nie dobra kawa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz