środa, 25 listopada 2020

Chłód

Złapałem za rękę pierwszy przymrozek i poszliśmy na spacer. Suche, czyste i mroźne powietrze drapało mnie delikatnie w płuca. Z każdym wdechem odrobina chłodu zostawała w okolicy mojego serca. Dotychczas nie obawiałem się zimna, choć należę do tych szczęśliwców, którym zawsze marzną stopy. Te pierwsze, listopadowe tchnienia zimy przypomniały mi jednak o chłodzie, którego bałem się jak niczego i o strachu, którego lodowata mość, mroziła mi krew, bezczelnie zaglądając prosto w oczy.

Jestem bardziej niż pewien, że umrę zimą. Może dlatego najczęściej spaceruję po cmentarzach między listopadem, a lutym. Oswajam się z atmosferą? Aura jest wówczas pełna dumny, wyniosłości i spokoju godnego masywu górskiego. Niewzruszona, niekiedy wręcz bezduszna. Tropi takich jak ja, żywe emocjonalne tygielki, bo sama nie zna się na emocjach. Szuka ciepła wyłącznie po to by je zdusić, zamrozić.

I robi to wszystko w dobrej wierze. Robi to, ponieważ kocha. I nie jest jej winą, że nie potrafi kochać inaczej.

Bez przerwy spoglądam na zegarek. Często zerkam w kalendarz. Próbuję schwycić w palce czas. I tylko w tych krótkich chwilach, gdy pozwalam sobie zapomnieć o jego upływie uświadamiam sobie pewną ironiczną przypadłość. Chociaż ilość zasobów czasu jest nieograniczona aż po nieskończoność, to Ty zawsze jesteś spóźniona. Czy długo? Niedługo, najwyżej o jedno życie za późno.

Zerkam z wiaduktu na ciągnące się po horyzont torowisko. Pod butami chrzęszczą mi chwytające mróz liście. Odpalam papierosa. Zaciągam się głęboko i wypuszczam kolosalną chmurę dymu i pary. Czy można powiedzieć, że uśmiecham się, skoro ten uśmiech jest sardoniczny?

Stąpałem po alejkach pustego cmentarza. Czy umarłych grzeje obecność żywego ciała w pobliżu? Czy dusze marzną, więc czekają na odwiedziny, chcąc skraść nieco ciepła z palącej się kilkanaście godzin świeczki? 

Zawsze staram się z całego serca. Dlatego tak bardzo boję się - o siebie i o efekty mojej pracy. To życie, te tysiące słów, to wszystko co mam, więc drżę o nie tak samo jak kiepsko odziane dziecko trzęsie się z zimna. Myślę sobie, że wszystko co robię jest tak bezgranicznie bezsensowne i trudno mi o odnalezienie jakiejkolwiek logiki. Tymczasem z roku na rok robię coraz więcej. 

I im więcej robię tym bardziej się boję, bo tym bardziej mi zależy.

Chciałem poprosić Cię o brak małostkowości. O sięgnięcie duszą do rzeczy wielkich. O kroplę potu, kroplę łzy i kroplę krwi. Mógłbym usiąść dziś przed kominkiem, z kubkiem pełnym dobrego, domowego wina i wyciągnąć nogi, zbliżając je do przyjemnego ciepła paleniska. Mógłbym zapalić wtedy najlepszy tytoń. Posłuchać najlepszego fortepianu. Napisać najlepszy akapit. Później mógłbym wrzucić list od Ciebie do ognia, nie spojrzawszy nawet na nagłówek.

Chciałaś przeżyć spóźnione życie, nie wkładając w nie choćby grama wysiłku.

Z dwóch wysokich kominów pełzły dwie długie chmury, zmierzając spokojnie na południe, bo tam je dzisiaj kierował wiatr. Nisko, przy ziemi, błyszczało światło latarni, odbijające się od skrzącego się szronu. Kilku mężczyzn wysiadło z tramwaju, kilkanaście kolejnych osób szło nieco dalej, przyjechawszy parę chwil wcześniej autobusem.

Miałem ciepłe, zmęczone i odrobinę zamglone oczy. Widziałem czerń nad sobą, wiedziałem już też gdzie mogę znaleźć czerń w sobie. Przestałem bać się już jakiegokolwiek zimna. Jeśli tamten chłód nie zatrzymał mojego serca, jeśli nawet on nie zatamował gorącej, żywej krwi to... głębszego grobu już nie było.

Słońce podnosiło się powoli, coraz śmielej oświetlając nagrobki - te kamienne, te zbite z desek i te usypane z ziemi. Wszyscy rodzimy się i umieramy tak samo. 

Tylko kochać możemy inaczej.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz