piątek, 17 maja 2019

Zachód

Od dłuższego czasu byłaś w naszej sypialni, stojąc przed szafą pełną Twoich ubrań. Lubiłem każdy z tych zestawów i w każdym wyglądałaś naprawdę znakomicie. Ty oczywiście miałaś kompletnie inne zdanie na ten temat i od dłuższego czasu walczyłaś ze swoim niezdecydowaniem i nadmiernym wyborem. Włączyłem muzykę i wlałem nam po kieliszku białego wina. Dzień był słoneczny i naprawdę gorący, więc odrobina zimnego i orzeźwiającego trunku wydawała się być strzałem w dziesiątkę. Wszedłem do pokoju i przysiadłem na brzegu sofy, przez kilka dłuższych chwil obserwując w milczeniu Twoje poczynania. Wydawałaś się kompletnie nie zwracać uwagi na moją obecność. W rozbawieniu przyglądałem się Twojej nieporadności.
W końcu zdecydowałem się odrobinkę zainterweniować.

- Ten zestaw pasuje ci naprawdę nieźle - powiedziałem, uśmiechając się dobrotliwie.
- Tyle razy miałam go już na sobie - odparłaś, ciężko wzdychając. 
- A jak się w nim czujesz, tak po prostu? - spytałem. Wzruszyłaś ramionami.
- No... nawet spoko. 

Roześmiałem się w głos. Do diabła, jak po jednym spojrzeniu na Ciebie wiadomo, że niełatwo Cię zadowolić. Jakby przy Tobie trzeba było zawsze stać na palcach, chociaż wzrost nie był tym co by specjalnie wyróżniało Cię z tłumu.

- Potrzebujesz efektu "wow"? - zapytałem. Oczy Ci zaiskrzyły.
- Jakbyś zgadł! Tego czegoś co... zrobi różnicę.
- Czym jest to "coś" dla ciebie? - postanowiłem, jak to ja, podejść do tematu terapeutycznie.
- Bo ja wiem? To się po prostu czuje - odparłaś.

Wyciągnąłem się wygodnie na sofie i podałem Ci kieliszek z winem. Delikatnie stuknęliśmy się szkłem. Przyglądałaś mi się z zaciekawieniem. Prowadzenie rozmowy znów należało do mnie, a ja dobrze odnajduję się w takiej sytuacji. Nie zawsze to lubię, tym bardziej, że miło być czasem zaskoczonym, ale akurat tego dnia... byłem wygodnicki i nie miałem ochoty na niespodzianki.

- I poczułaś to dotychczas? - spytałem. Znów wzruszenie ramion. - Wiesz czego w ogóle chcesz? - drążyłem temat dalej.

Twoje oczy bardzo subtelnie zapłonęły, ale twarz pozostała niewzruszona. Zaczynałaś się irytować, tym bardziej mając świadomość upływającego czasu. Musiałaś wyszykować się przecież do dwudziestej. Minuty zawsze uciekają tak szybko, kiedy popyt na nie jest najwyższy.

- Oczywiście, że wiem - odparłaś, zarozumiałym i pretensjonalnym tonem. - Może nie tak dobrze jakbym chciała, ale... kurczę, nigdy nie ma momentu, żeby zatrzymać się i zastanowić.

Spojrzałem ostentacyjnie na zegarek i zgodnie z oczekiwaniami, Twój wzrok również tam powędrował. Odwracając znów wzrok na Ciebie dostrzegłem, że drgnęła Ci łydka. Napięcie rosło i coraz bardziej domagało się ujścia.

- Nigdy nie ma takiego momentu - powiedziałem. - Czas, okoliczności, miejsce... zawsze jest coś co nie gra. Nie ma momentów idealnych.
- Zaczynasz strasznie filozofować - szorstko skwitowałaś moją wypowiedź. 
- A ty masz tendencję do tego, by być nad wyraz drobiazgową - odbiłem piłeczkę. - Patrzysz na tak wiele "za" i "przeciw", że zapominasz o intuicji.
- Wierzysz w coś takiego jak intuicja? Ty? Człowiek od cyferek? - pytałaś kpiąco. 
- Cyferki są tak puste! Znaczenie ma to co z nich wynika, a nie one same. Każde wydarzenie tego świata ma w sobie płomyczek szaleństwa, tę krztynę niepewności, tę skazę subiektywnej interpretacji.
- Znów stajesz się cholernym mądralą.
- Bo jestem cholernym mądralą.

Odwróciłaś się znów do szafy. Popijałem wino, bardzo, bardzo powoli i czekałem, aż atmosfera nieco ostygnie. 

- Po czym poznasz, że to coś to właśnie to? - zapytałem w końcu. Tym razem już nawet na twarzy widać było Twoją irytację.
- Po prostu poznam! - warknęłaś.
- To ciekawe, bo przecież tak bardzo boisz się, że nigdy tego "czegoś" nie znajdziesz. Że to nigdy cię nie spotka. Mówiłaś, że tego boisz się najbardziej.

Zaśmiałaś się nerwowo.

- Nie mam prawa się bać? - spytałaś. Głos drżał Ci odrobinę.
- Masz prawo się bać, ale... w jaki sposób chcesz bronić się przed tym strachem? Dokładając sobie kolejną niepewność?
- To co może mam zrobić tabelkę, w której spiszę uczucia jakie będą mi towarzyszyć? - odburknęłaś. Zaśmiałem się w głos i napiłem wina.
- Broń Boże, wręcz przeciwnie! I tak nie przewidzisz tego co się wydarzy. Zastanawiam się po prostu, czy... kiedyś przestaniesz być ciekawska. Kiedyś uznasz - "ok, to mi wystarczy".

Westchnęłaś ciężko.

- Sam mówiłeś mi, że trzeba być zawsze ciekawskim! - zawołałaś. Szafa przestała mieć znaczenie. Ja nie mogłem powstrzymać się od uśmiechania się.
- Bo trzeba. I tak samo uważam, że zawsze warto mieć ze sobą kompas i mapę. Nie po to by determinować dokąd się idzie, ale - gdzie wrócić.
- A jeśli nie mam dokąd wracać?

Rozłożyłem ręce w teatralnym geście bezradności.

- To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nigdy nie znajdziesz tego, czego szukasz.

Poczerwieniałaś na twarzy. Widziałem wyraźnie, jak coraz mocniej drżą Ci ręce. Byłaś ewidentnie rozzłoszczona.

- Skąd ty możesz o tym wiedzieć? - wyplułaś, z trudem hamując wybuch emocji.
- Skąd? Bo widzę, że szukasz w niewłaściwym miejscu.
- To gdzie powinnam szukać, wszechwiedzący?

Wiedziałem, że to co teraz powiem przeleje czarę goryczy, ale... w jakiś sposób nie mogłem doczekać się tego momentu.

- W sobie. Nie w drugiej osobie. Nie w towarzystwie. Nie w miejscach. Nie w okolicznościach. W sobie. To jest twój blask, ten który oślepia cię tak mocno za każdym razem gdy jesteś naprawdę szczęśliwa. Nie boisz się, że go nie znajdziesz. Boisz się, że ta energia to twoje dzieło.
- Boję się siebie? Posłuchaj co ty w ogóle wygadujesz! Zdaje się, że wiem o sobie znacznie więcej niż ty! - teraz już krzyczałaś.
- Czyżby? - odparłem. - Nie czujesz się odpowiedzialna za siebie? Za swoje oddziaływanie na otoczenie? Dobrze ci z tym, że to co przeżywasz, jest zawsze tak intensywne?

Milczałaś. Musiałaś nieźle walczyć ze sobą w tamtej chwili. Zastanawiałem się czy wreszcie odwrócisz spojrzenie do wewnątrz, czy pozostaniesz, jak zawsze, wierna swojej niezachwianej interpretacji otoczenia. 

Nie przerywałaś milczenia. Znów musiałem zainterweniować, kto wie, być może niepotrzebnie.

- Pamiętam jak kiedyś powiedziałaś mi, że czekałaś zbyt długo, że szukałaś zbyt długo, by o to wszystko teraz nie walczyć. - Po moich słowach prychnęłaś z irytacją. Dla ciebie ta rozmowa była już skończona.
- I co? - burknęłaś.
- I nic. Nigdy nie podjęłaś rękawicy, bo wiedziałaś, że jedynym przeciwnikiem będziesz ty sama. A to kurewsko mocny przeciwnik.

Miałem wrażenie, że delikatnie drgnęła Ci dłoń, tak jakbyś chciała mnie spoliczkować, ale ostatecznie - pozostałaś niewzruszona.

- Ani grama walki. Ani grama - dodałem, zrezygnowany.

Wyszedłem z pokoju na kilkanaście minut. Wiedziałem, że sama z niego nie wyjdziesz, choćbyś miała cały wieczór spędzić, w jakiejkolwiek kreacji, bo prawda była taka, że jej wybór przestał być już dla Ciebie istotny. Odczekawszy swoje, wróciłem. Siedziałaś na sofie i patrzyłaś za okno, na przelatujący wysoko samolot. 

- Wiesz... - zacząłem mówić. - Chciałem ci powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Nie chcę psuć ci weekendu.

Spojrzałaś się na mnie - na poły z zaciekawieniem i irytacją.

- Słucham - powiedziałaś sucho.
- Napiszę kiedyś o nas przepiękną książkę.
- Tak? - ożywiłaś się nagle. Widziałem, że momentalnie wróciła do Ciebie radość.
- Tak - odparłem spokojnie. - Zdradzę ci nawet skąd wezmę pomysł na zakończenie.
- Z naszego życia? - dopytałaś się, jak jakaś uczennica, jak ostatni naiwniak. Uśmiechnąłem się zimno.
- Nie. Z Hemingway'a. Skończy się tak samo jak "Pożegnanie z bronią".

Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz