Świat nam się skurczył.
Odległości się zmniejszyły na przekór fizyce. Bariery językowe
przełamujemy, grając na nosie Wieży Babel. Do tego wszystkiego - o
zgrozo! - wirtualnie możemy być w każdym dowolnym miejscu świata,
nie ruszając wygodnickich pośladków z fotela. Wewnętrzna
złośliwość kazała autorowi tego tekstu zerknąć na Monachium. A
co! "Lewego" może nie spotkam, ale mogę później błysnąć
w towarzystwie - ze stolicą Bawarii znamy się z widzenia!
Jakże łatwo dziś też o
informację! Klik, klik, klep, klep i już wiem z kilkunastu źródeł
co jest NAJ w Polsce, na Słowacji czy nawet w Burkina Faso!
Uzbrojony w specjalistyczną wiedzę mogę zabrać się za arbitralne
uznawanie co warto zobaczyć, a czego nie. Oczywiście gdyby brakło
mi własnego osądu, mogę posiłkować się ocenami "użytkowników"
tych wszystkich miejsc. Dzięki temu wiem już gdzie śmierdzi, gdzie
drogo i gdzie niemiłe towarzystwo. Na pozytywy raczej nie liczę.
Internet przyjmuje jeno żółć.
Na marginesie - negatywnych
opinii na pęczki wszędzie i tyczących się wszystkiego, ale kiedy
zajrzeć na "fejsa", to pod zdjęciami tylko opisy typu:
"Było cudownie z moim Kotkiem" albo "Mróweczko - z
Tobą zawsze najlepiej!".
Nie oszukujmy się - kto z
nas dzisiaj sprawdza cokolwiek samemu? Weryfikuje organoleptycznie i
na własnej skórze? Wiadomo, że nikt nie "wyskoczy" do
Tajlandii bez przygotowania. Ale już za próg własnego domu?
Przecież to nic nie kosztuje!
Pochodzę z Łodzi. Mój
region uchodzi za turystyczną pustynię. Ani Malborka, ani
Wieliczki, nawet park narodowy mamy tylko symbolicznie, w postaci
skrominutkiej filii Kampinoskiego (i do tego nieczynnej dla
zwiedzających, z powodu gruźlicy żubrów). Łęczyca, Piotrków
Trybunalski czy Sieradz to ważne ośrodki historyczne, ale dziś
mają raczej marginalne znaczenie. Mimo to zdecydowałem się na dość
wnikliwe zwiedzanie tej ziemi.
I wiecie co? Jestem
zachwycony! Znajomi jeżdżą po świecie, a ja pokazuję im zdjęcia
z Brzezin czy Konstantynowa i... podobają im się! Sypię z rękawa
ciekawostkami, opowiadam o "ukrytych" skarbach, pokazuję
miejsca, do których mają dwadzieścia kilometrów i... powoli zaczynam
uchodzić za autorytet.
Często stykam się z
banałem. Niejednokrotnie zachwycam się czymś tylko dlatego, że...
jest. Mimo to doświadczam czegoś prawdziwego i autentycznego.
Zerkam w miejsca szczere, bo nie wymodelowane przez lata kładzenia
makijażu dla kasiastego turysty. Pozostaję sobą pośród swoich.
Na każdym rogu natrafiam na niespodzianki. Bawię się w myśl
zasady, że najlepsze rzeczy w życiu dostajemy za darmo.
I tak sobie zwiedzam.
Oddaję hołd Chałubińskiemu. Kolekcjonuję wiedzę, którą można
złapać tylko własnymi zmysłami. Ba! Niejednokrotnie nie ma jej
nigdzie indziej, poza "terenem".
Monachium chętnie bym
zobaczył (i pewnie kiedyś zobaczę). Jak spotkam tam "Lewego"
to przybiję z nim piątkę. Ale to by było jakieś dziwne - lepiej
znać drugi koniec świata, aniżeli drugi koniec aglomeracji....
Zupełnie tak jakbym wiedział co sąsiad ma w lodówce, a nie
zaglądał do swojej.
Może jednak te biedne
truskawki lepsze od papai?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz