czwartek, 16 kwietnia 2015

Władek

Do maratonu zostały raptem trzy dni, a nam się z tatą nic nie chce, a już na pewno nie biegać. Dziś zwlekliśmy się na śniadanie, później znów polegliśmy na łóżkach, poszliśmy pograć godzinkę w pingla i znów na wyrka... Drętwota opanowała nasze ciała i umysły, strach pomyśleć co będzie, jak zostanie nam to do niedzieli.

Jednak przecież nie po to przyjechaliśmy nad morze, żeby leżeć godzinami na łóżku. W Jastrzębiej zleźliśmy już wszystko, więc żeby pobudzić się do życia potrzebowaliśmy czegoś więcej. Pierwszy pomysł - Żarnowiec i wieża widokowa w Gniewinie. Czynne od maja... To może chociaż latarnia w Rozewiu? Dupa, też dopiero od majówki. To może Władysławowo?

Zwlekliśmy się do auta i podjechaliśmy te kilka kilometrów do Władka. Z daleka widać wieżę Domu Rybaka, który przecież posiada wieżę widokową! Uda nam się jednak na coś wysokiego dziś wczłapać!



Ciekawy to budynek, bo wybudowany w drugiej połowie lat 50. jako hotel dla pracowników rozwijającego się wtedy portu rybackiego. Posiadał 150 pokojów noclegowych i, jak podają internetowe źródła, charakteryzował się typowym dla ówczesnej epoki... przepychem. Nie ma informacji o tym jak długo pełnił tę funkcję, ale sądząc po ironicznym przydomku wieży przy budynku, czyli "Wieży Popiela" (od nazwiska pomysłodawcy Mieczysława Popiela), raczej nie cieszył się wielką popularnością. Obecnie mieści się tam Urząd Miasta i masa innych instytucji, ale wiadomym jest, że najciekawszy jest taras widokowy na wieży.

W drodze na górę można skorzystać z luksusu, czyli windy, która wiezie na 7 piętro. Jedno trzeba przeskoczyć z buta, aby uiścić niezbędną opłatę (8 zł  bilet normalny, 16 zł za wstęp na "Kulę" na szczycie wieży, sami oceńcie czy warto ;)) u niezbyt sympatycznej pani ze sklepu z pamiątkami. Później po "ślimaczku" na taras i... wicher wyrywa z butów! Generalnie od niedzieli nad morzem wieje jak cholera, więc na 45 metrach ponad poziomem morza było dopiero ciekawie...

Trzeba jednak przyznać, że widok jest całkiem przyjemny, szczególnie na wyrastającą z lądu Mierzeję Helską.

Na początek klif wyrastający za Władysławowem i ciągnący się dalej na zachód w stronę Rozewia i Jastrzębiej Góry. Widoczne po lewej stronie jupitery to COS w Cetniewie.


Tutaj Władysławowo, czyli bloki, bloki, bloki i jeszcze trochę apartamentowców ;).


Władysławowski port.



Mierzeja Helska.


Ulica Hallera i dworzec kolejowy na jej końcu.


"Władek" za specjalnie urokliwy nie jest, ale nie ma co wymagać cudów, miasto swoją historię zaczęło w zasadzie w latach 20. XX wieku, dzięki powstaniu portu. Wcześniej nosiło nazwę Wielka Wieś, co daje nieco do myślenia. Jedynym naprawdę wartym odnotowania wydarzeniem z wcześniejszych lat było zbudowanie na zlecenie króla Władysława IV fortu w okolicy wsi, w związku z groźbą wojny ze Szwecją. W ten sposób rozwikłana zostaje zagadka obecnej nazwy miejscowości (hurra!).

W roku 1920, w dzień po zaślubinach Polski z morzem w Pucku, do Wielkiej Wsi zawitał gen. Józef Haller, aby odbyć krótki rejs. Okolica tak bardzo przypadła do gustu jednemu z jego oficerów, że postanowił wykupić część tego terenu. Nieco na zachód od Wielkiej Wsi założono letniskową osadę Hallerowo (dzisiaj jest to dzielnica Władysławowa).

Letnisko to jednak nie wszystko, jak już wspomniałem najistotniejszy jest tutaj port rybacki, ponoć jeden z najważniejszych w Polsce, jeśli chodzi o rybołówstwo. Powstał w latach 1935-38 i ciekawe jest to, że jest całkowicie sztuczny, tzn. nie ma tu ujścia żadnej rzeki. Dzięki niemu miasto rozwinęło się do widocznych na zdjęciach rozmiarów.

Oto kilka migawek z portu. Urokliwego, chociaż nie wiem czy jest jakiś nieurokliwy port :). Mają w sobie ten fascynujący nostalgiczny i tajemniczy klimat, kuszący obietnicą przygód i podróży w niebezpiecznych morskich warunkach...










To właśnie jest magia nadmorskich miejscowości. Nawet jeśli nie ma w nich zbyt wielu ciekawych miejsc, to zawsze można uciec do portu albo na plażę i cieszyć się tym co piękne w przyrodzie...


Wiatr stawał się okrutnie natarczywy, więc przeszliśmy plażą tylko krótki kawałek i uciekliśmy znów do miasta. Po drodze, przy wejściu do portu pamiątkowy pomnik, związany z tysiącleciem Państwa Polskiego. Szczególnie urokliwa jest ta syrenka pośrodku daty 1966 ;).


Dookoła tablicy znajdują się kotwice i ktoś mądry pomyślał, że warto wyjaśnić turystom o co z nimi chodzi. Postawiono w związku z tym tę doskonale czytelną, przejrzystą i zachęcającą do zapoznania się z zawartymi informacjami tablicę...


Tak to już jest w naszym kraju niestety ;).

Wyjeżdżając z Władysławowa udało mi się jeszcze napotkać dwie ciekawe rzeczy. Po pierwsze - czeska czekolada Studentska była do kupienia w zwykłym markecie. W Łodzi trzeba się nieco nagimnastykować żeby ten rarytas trafić.

Drugi fascynujący temat to budynek dworca. Kolej została doprowadzona tu w 1922 roku, nie wiążą się z tym żadne super historie, sam budynek nie jest również wybitnym dziełem architektury. Co w takim razie jest tu takiego ciekawego? Sami zobaczcie...



Co to takiego zielonego w tym tympanonie? Jakieś malowidło? Może machnęli jakieś rybki, glony czy coś innego? Warto sprawdzić! Idę...!

Zbliżam się, przyglądam, a tajemnicze zielone "coś" okazuje się być... starą farbą przebijającą tę beżową ze świeżego malowania!


Świetnie wykonana robota! Pogratulować :).

Taki to właśnie ten Władek jest. Niby fajnie, że nad morzem, ale w sumie poza tym to szału nie ma... Wpaść na jeden dzień, na wieżę i port? Spoko. Zostać tu na cały urlop? Nie zdecydowałbym się, tyle przyjemniejszych miejsc w okolicy.

Plus jest taki, że chociaż trochę się tam z ojcem rozruszaliśmy i pokonaliśmy porannego lenia! Władku! Chociaż za to Ci dziękujemy!

1 komentarz:

  1. Się podróżuje widzę ;) Władek to same wspomnienia, pewnie sie zmienil przez te ostatnie hmm..18 lat? :D Powodzenia na maratonie :)

    OdpowiedzUsuń