Inowłódz przywitał mnie leniwą atmosfera małego miasteczka. Słońce dodawało uroku temu kameralnemu miejscu. Szkoda, że to mimo wszystko nie wiosna, brakowało mi zieleni drzew, ale nie zamierzałem narzekać. Usiadłem na ławce przy zabytkowym kościele pw. św Michała Archanioła. Wyniesiona ze studiów fascynacja wszelkimi obiektami sakralnymi kazała mi dopatrywać się elementów renesansu, w której to epoce świątynia została postawiona. Nawet co nieco udało mi się znaleźć - nie wyszedłem z formy!
Bez wielkiej nadziei nacisnąłem na klamkę, licząc że jakimś cudem zobaczę wnętrze. Niestety - nie tym razem. W brzuchu zaczynało mi coraz bardziej burczeć, więc pognałem do najprawdopodobniej najciekawszego spożywczaka w Polsce. Dawna synagoga urzeka położeniem i spokojną architekturą. Nie chcąc irytować ekspedientek, wcześniej przygotowałem się do tego, co mam zobaczyć wewnątrz. Szybki rzut oka na klatkę schodową, polichromie z tekstami modlitw oraz żyrandol stylizowany na menorę, a przy okazji dwa jabłka, dwie bułki i kilka parówek. I mała puszka coca-coli ;). Zakupy, których nigdy się nie zapomina!
Na drugie śniadanie wybrałem sobie takie oto urocze miejsce.
Nawet zwykłe parówki i pszenne bułki nabierają wyjątkowego smaku w takich okolicznościach. Magia Inowłodzkiej przyrody nie zmieniła się ani odrobinkę od czasów znanych ze wspomnień Julka Tuwima.
Najedzony postanowiłem szybko ruszyć w dalszą drogę, zanim usnę na ławeczce przy samej Pilicy. Wybrałem się do częściowo odbudowanych ruin średniowiecznego zamku i... mam mieszane uczucia. Ciekawie zagospodarowano wnętrze, wykorzystując je jako świetlicę albo ośrodek kultury. I to w zasadzie tyle. Atrakcją mogłaby być wieża, jednak była zamknięta. Chociaż w zasadzie nawet jeśli udałoby się na nią wejść, to wątpię, że widok z niej przebiłby ten spod kościółka św. Idziego. Mnie się bardziej podobało, kiedy zamek był ruiną. Przynajmniej była frajda z włażenia na mury ;) (teraz jest oczywiście zakaz).
Minąwszy luźno biegające, leniwe krowy, obszedłem zamek, aby mieć pewność, że zobaczyłem ile tylko się da i podreptałem w stronę kościółka św. Idziego. Obserwując przy okazji mieszkańców nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że idylliczne położenie miejscowości, powoduje spowolnienie upływu czasu. Samochodów mijało mnie bardzo niewiele, te które jechały, wlokły się raczej, niźli pędziły, ludzie poruszali się wolniutko, chętnie zatrzymując się na pogawędkę, przy pierwszej nadarzającej się okazji. Szokujące dla rozpędzonego mieszczucha, jednak mnie udało się dostroić do tego ślimaczego tempa.
Kościółek św. Idziego jest zaczarowany. Nawet nie odejmuje mu uroku fakt, iż to co stoi tam obecnie jest tylko luźnym nawiązaniem do wyglądu "oryginalnej" świątyni. Ja uwielbiam to miejsce, chyba głównie dlatego, że wydaje się być oderwane od rzeczywistości. Kościółek jest malutki, romańska architektura sprawia, że oglądamy prostą, swojską świątynkę, jak ulał pasującą do małego, skromnego miasteczka. Cmentarz okalający budowlę dodaje całemu miejscu tej specyficznej milczącej powagi. Jednak przede wszystkim, to lokalizacja sprawia, iż będąc tam wznosimy się ponad cały otaczający nas świat - mentalnie i fizycznie. Zresztą sami zobaczcie.
Bezkresne lasy na prawym brzegu Pilicy, sama rzeka frywolnie meandrująca po najwygodniejszych miejscach, domki malutkie niczym dziecięce klocki, a nad tym wszystkim ja i wysoka wieża kościoła. Wierzący poczuje się tak blisko Boga jak to możliwe, niewierzący pomyśli "jestem bogiem".
Może i lubię sobie czasem "odpłynąć" w nazbyt... uduchowione koncepcje i łapię jakieś swego rodzaju bosko-astralne klimaty, jednak uważam, że są takie miejsca, gdzie niemalże czuć fizyczną obecność jakiejś niewidzialnej duchowej siły. Tak właśnie jest tutaj, podobnie chociażby na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu.
Z umysłem fruwającym dużo wyżej niż sięga wieża kościoła św. Idziego zacząłem ostrożnie schodzić po stopniach, wracając do położonej poniżej drogi. Każdy krok sprawiał, że znów stawałem się człowiekiem, który czuł już pierwsze oznaki zmęczenia, znużenia wędrówką i pragnął być już w domu, leżąc wygodnie rozprostowanym na łóżku i wspominając trudy minionego dnia. Musiałem jednak wrócić do Spały i nie było jeszcze mowy o lenistwie.
Na szczęście czekało na mnie jeszcze kilka atrakcji, a droga była krótsza od tej z czerwonym szlakiem na drzewach...
Ciąg dalszy nastąpi :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz