piątek, 1 maja 2020

Harmonia | Piwoteka - Galante IPA

Słońce właśnie zaczynało lśnić na pomarańczowo, obwieszczając, że w tej części świata chyli się ku zachodowi. Siedzieliśmy w kawalerce ziomka, wyciągnięci w fotelach, obserwując to cudowne zjawisko. Słuchaliśmy lofi, miękko kładącego dźwięki po całym pokoju. Pośrodku postawiliśmy stolik, na którym tkwiła popielniczka z kilkoma dopalonymi blantami z ostatnich dni, otwieracz, dwa szkła i dwie butelki Galantego IPA z Browaru Piwoteka. Skłamałbym pisząc, że z niecierpliwością czekaliśmy na to, aż trunki się nieco ogrzeją, bo prawdę powiedziawszy - nigdzie się nam nie spieszyło. Mieliśmy plan sięgnąć po piwa kiedy będą najlepsze, a kiedy to nastąpi - who cares?

Był cudowny początek maja, dni stawały się naprawdę długie, spódniczki i szorty naprawdę krótkie, a tematy do leniwej rozmowy orzeźwiająco ambitne. Chociaż tamta chwila zupełnie o tym nie świadczyła - w tamtych czasach naprawdę chciało się nam żyć.

- Czym jest piękno? - zapytał kumpel. Pragnę szybko nadmienić, że nie paliliśmy tego dnia trawy, a celem rozmowy była konstruktywna dywagacja i rozwój intelektualny. Serio. Dobre piwo wymaga dobrego tematu.

Ja pukałem palcami w oparcia fotela, w rytm werbli kolejnego minimalistycznego bitu.

- Chciałbym to wiedzieć - odpowiedziałem. Zamknąłem na chwilę oczy i uśmiechnąłem się. Przypomniało mi się kilka naprawdę niezłych chwil. - Mam jednak wrażenie, że piękno to coś, co sprawia, że człowiek czuje się lepszy. Jakby przez krótką chwilę stawał się czymś więcej niż kawałkiem mięcha w drodze pomiędzy porodówką, a kostnicą.
- W takim razie, może trzeba zadać inne pytanie - kiedy jest piękno? Kiedy się dzieje i co się dzieje kiedy jest? - mój towarzysz nie ustawał w dociekaniu. Zawsze zależało mu na dobrym punkcie wyjściowym. Lubię otaczać się takimi ludźmi - z grupy tych, którzy są gotowi chwilę pomajstrować przy obiektywie, żeby złapać naprawdę dobrą perspektywę.
- Kiedy jest piękno? - powtórzyłem. - Piękno kojarzy mi się z harmonią. Ze spełnieniem, bo jest w pięknie coś takiego, co sprawia, że czuję się, jakby wypełniało wszystkie miejsca, w których czuje się pustkę.

Ziomek pstryknął palcami. To było to, też miałem takie poczucie, że od tego możemy zacząć. Kumpel sięgnął po swoją butelkę "Galantego", przytrzymał chwilę w dłoni i pokiwał głową z aprobatą. Chwilę później słychać było dwa syknięcia i delikatny, metaliczny dźwięk kapsla spadającego na blat stolika. Każdy z nas zgodnie chwycił za swoje szkło (nie mogło to być nic innego, jak poczciwa Frela, jeden z przykładów połączenia dobrego rzemiosła i odrobiny radosnej sztuki - piękne naczynie) i powoli nalał zawartość butelek.

Spojrzeliśmy na piwo pod słońce, korzystając z ostatnich szans na użyczenie promieni od życiodajnej gwiazdy. Miało ciemnożółty kolor, niewielką, ale śliczną pianę (trochę jak prosta, biała koszula, zawadiacko i kokieteryjnie rozpięta tuż ponad dekoltem), wydawało się odrobinę "soczkowe".

- Ładne - rzekłem, konstruktywnie.
- Ładne - powtórzył mój druh. - Każdy z nas ma w sobie jakąś pustkę. Myślę, że jest to jakiś rodzaj buforu, jakby cząstka śmierci, szepcząca w środku lodowatej, zimowej nocy memento mori. To coś co sprawia, że życie nie jest słodkie, że jest dokąd dążyć i co podziwiać. To oda do takich chwil, jak ta, w której znajdujemy się obecnie. Pochwalna pieśń ku czci równowagi.

"Tak właśnie jest" pomyślałem, a chwilę później stuknęliśmy się Frelkami. Już wcześniej nachyliłem nos nad powierzchnią trunku, ale teraz z przyjemnością zrobiłem to ponownie. Od piwa cudownie buchało aromatami tropikalnych owoców, wśród których królem okrzyknęło się samozwańczo, choć całkiem zasłużenie - mango. Przygrywał mu, nucący pieśń w którymś z języków Orientu, imbir. Zdecydowałem się na pierwszy łyk. Przymknąłem na chwilę oczy i przełknąłem trunek.

- I stąd pojawienie się piękna. A właściwie nie piękna! - podniosłem odrobinę głos. - Wrażliwości na piękno. Czy piękno może istnieć samo w sobie? Czy może istnieć bez obserwatora?
- Skądże znowu! - odparł mój rozmówca. - Zachód Słońca bez widza, jest tylko zjawiskiem. Kwitnąca lipa bez obserwatora, to tylko łakomy kąsek dla pszczół, tak samo jak ich miód bez konsumenta jest tylko efektem pracy owadów.
- Za chwilę namówisz mnie na braggot albo jakiś trójniaczek - wtrąciłem się, z lekka uszczypliwie.
- Nie zaprzeczę - odpowiedział kumpel, nieznacznie się uśmiechając. - Myślę, że nic w tym świecie bardziej względnego nie znajdziesz od piękna. I jednocześnie nic co by różniło nas tak bardzo, jak jego poczucie.
- Mówimy o estetyce?
- Po części. Mówimy o pojmowaniu całości. Myślę, że wrażliwość na piękno wynika ze świadomości pustki. Im jest ona większa, tym bardziej dąży się do spotkań z pięknem...
-...a im lepiej zna się i pustkę i piękno, tym bardziej można sobie pozwolić na więcej. Konteksty, niuanse, awangarda, snobizm. Wszystko to zabawa jednym i tym samym. Stawianiem sobie wciąż i wciąż pytania - co mnie zachwyca i co mnie zachwycić może?

Jeśli już mowa o zachwycie - bo musicie wiedzieć, że Frele były już do połowy puste - potrzeba nam odrobiny retrospekcji. Galante okazało się istotnie galante, nie tylko z nazwy. To wypasione, podwójne India Pale Ale, było pełnym, mało wysyconym piwem, ze znakomitą, krągłą teksturą. Miało w sobie odrobinę imbirowego "chłodu", domieszkę słodowego "ciepła" i słodyczy owoców mango, a pod koniec cieszyło przełyk nienachalną, ale świetnie zaznaczoną goryczką. Mieliśmy przyjemność sączyć trunek, którym trudno byłoby się nie zachwycić.

- To co cię zachwyca? - zapytał ziomek. Byliśmy już przyjemnie rozluźnieni. Lupulina i alkohol robiły swoje. Nasze głowy kiwały się powoli.
- Kobiety - odparłem bez namysłu. - Mógłbym podziwiać je bez końca. Uwielbiam ich zróżnicowaną urodę, podziwiam ich hart ducha i zawsze ulegam mistrzowskim kokieteriom.
- A oprócz kobiet?
- Natura - jej spokój, cierpliwość i wytrwałość. Miasto - hałaśliwe i wyraziste. I sztuka - malarstwo, literatura, niekiedy muzyka - jeżeli jest tworzona jako dzieło, a nie rozrywka.

Tak między nami - nie jestem fanem piw z dodatkami w postaci owoców. Znalazłbym może kilka produkcji, które naprawdę zapadły mi w pamięć. Wymyślne słody, przyprawy, nawet te zaskakująco pasujące śledzie - wszystko to kupuję, ale do owoców przekonania nie mam. Tymczasem w Galantym mango zagrało wybornie. Jest tak zbalansowane z "piwną" podstawą i świeżością jaką daje imbir, że nie mogę przestać podziwiać całokształtu. Harmonia poszczególnych składników gra tu kluczową rolę - nie same ingrediencje. Jak w dobrym chórze - nie ma tu pojedynczych bohaterów, ale śpiew i tak przyprawia o ciarki na plecach. Wyborna pozycja w sam raz na wyborny wieczór.

- A gdybyś miał spakować plecak i pójść w świat, żeby szukać piękna, to gdzie zacząłbyś szukać? - zapytał mój przyjaciel, kiedy zostało nam po ostatnim łyku Galantego. Słońce zaszło parę chwil temu, nam zachciewało się towarzystwa kobiet i obaj kombinowaliśmy powoli jak zaciągnąć tę czy ową do Piwoteki albo Spółdzielczego.

Uśmiechnąłem się szeroko na to pytanie.

- Zacząłbym od szukania w sobie - odparłem i osuszyłem Frelę.

Życie jest dobre.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz