poniedziałek, 29 lutego 2016

Plaża

Gęsta mgła spowijała wybrzeże, szczelnie zasłaniając światło gwiazd i księżyca. Chociaż widoczność i tak była nikła, zamknąłem oczy. Powoli wciągałem nosem wilgotne powietrze, czując odkładającą się na końcu podniebienia morską sól. Kostka brukowa pod gołymi stopami była zimna, wywołując przyjemne kłucie. 

Podniosłem powieki. Z klifu trudno było określić czy na dole rzeczywiście znajduje się morze. Nie było szans na ujrzenie go, a mgła tłumiła szum fal. Równie dobrze mogłyby tak szumieć liście na drzewach. Mogłyby, bo powietrze stało nieruchomo.

Skręciłem w prawo i, kierując się bardziej przeczuciem niźli zmysłami, znalazłem drewniane schody prowadzące w dół klifu. Powinienem stąpać ostrożnie, bo wyślizgane stopnie pokryte były jeszcze warstewką wody. Bez pośpiechu zszedłem na dół. Ani razu nie musiałem łapać równowagi. Może dlatego, że szedłem rozluźniony? Gdybym przy każdym kroku skupiał się na tym, gdzie mam postawić stopę, na pewno bym się poślizgnął.

Zeskoczyłem z ostatniego stopnia i piasek pod stopami przyjemnie chrupnął. Skorupka, która utworzyła się na wierchu była zimna i wilgotna, ale pod spodem zachowała się resztka dziennego ciepła. Chociaż może to było tylko ulotne wrażenie?

Zrobiłem kilka kroków przed siebie, ledwo słysząc szum nieznacznie poruszającej się wody. Bałtyk spał tej nocy, otulony kołdrą mgły. Nie niepokoiło go nic, ani wiatr, ani deszcz, ani - póki co - ludzie. Święty spokój i uspokajająca samotność. Było nam obu dobrze.

Dopiero z metra udało mi się zobaczyć mojego milczącego towarzysza. Płaska tafla wody, wydawała się być zamarznięta, tak bardzo była nieruchoma. Nieczęsty widok nad morzem. 

Piasek na brzegu był znacznie cieplejszy. Woda cały czas trzymała temperaturę, która już dawno uleciała z kapryśnego gruntu. Bez zastanowienia wszedłem w morze, dając zanurzyć się po kolana. Zmąciłem, rzecz jasna, nienaruszalną zdawałoby się powierzchnię Bałtyku. Wybacz przyjacielu, że chwilkę Ci pomieszam. W swoim ogromie, pewnie i tak nie zauważysz tej jednej mróweczki, czerpiącej radość z Twojej obecności.

Kilka minut pobrodziłem przy brzegu, aż poczułem delikatny powiew wiatru. Obróciłem się na wschód i znów wciągnąłem powietrze, jak przed kilkoma minutami. Pora usiąść i odprężyć się. Wyszedłem z wody i położyłem się na piasku. Ciuchy szybko przesiąkły wilgocią i chłodem. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie - pomogło mi to w jakiś sposób zjednoczyć się z ziemią, na której leżałem. 

Wiatr wzmagał się coraz bardziej i częściej udawało mi się zauważyć gwiazdy między strzępami mgły. Niebo z bezbarwnego (bo czerń to przecież brak koloru, tak jak pustka to brak materii, a cisza brak dźwięku), zaczynało na wschodzie nabierać najpierw grafitowego, a później szarego odcienia. Wiało już mocno, kiedy Bałtyk zaczął wybudzać się ze snu. Jeszcze kilka godzin minie, zanim rozhuśta się na dobre.

Mówiłem coś o pustce i ciszy? Wiatr hulał po mojej głowie wypłukanej z jakichkolwiek myśli. Jedyne co docierało do mojej świadomości, to fizyczne bodźce. Dotyk rozpędzonego zimnego powietrza na policzku. Zimno na plecach. Swędzenie nóg, od piasku który przywarł do stóp i łydek po mojej krótkiej kąpieli. Teraz sądzę, że nie różniłem się wtedy niczym od drzewa, które kilkanaście metrów za mną skrzypiało, uginane przez kolejne podmuchy budzącej się bryzy.

Zwinnie obróciłem się na plecach, twarzą skierowaną na wschód. Jak Żyd, pochowany na zapomnianym cmentarzu, kilka tysięcy kilometrów od swojej Ziemi Obiecanej. Mgła zniknęła jak na życzenie. Na wschodniej stronie nieba szarość przeobrażała się w cudowny sposób w błękit. Nigdy nie byłbym w stanie określić, w którym momencie następowała ta zmiana, ale byłem absolutnie pewny, że zachodziła.

Kilka metrów ode mnie, tuż nad powierzchnią wody, przeleciało kilka mew, krzykliwie skrzecząc. Jakby zwiastowały zbliżające się wydarzenie. 

I rzeczywiście. Kilka sekund później, na moich oczach, na linii horyzontu doszło do przełamania. Doskonałą równowagę między wodą, a niebem zaburzyło powoli, ale z niemiłosierną konsekwencją wyłaniające się Słońce.

Jego zjawiskowa tarcza powiększała się w każdym ułamku sekundy, dając coraz więcej światła i ciepła. Krajobraz zaczynał nabierać kolorów, jakby ktoś wypełniał każdy widziany przeze mnie element pigmentem, wyciągniętym na noc, żeby nie wyblakł. W końcu musiałem, niechętnie, odwrócić wzrok. Ból spowodowany nadmiarem światła stał się nie do zniesienia, choć był na swój sposób przyjemny.

Zamknąłem oczy, ciesząc się z ciepła promieni Słońca ogrzewających moje nieco już zmarznięte ciało. Co za przyjemność! Jakby topniała lodowa skorupa, która zebrała się na powierzchni mojego ciała i w mięśniach.

Usłyszałem głosy po prawej stronie.

- No i spóźniliśmy się!
- Super... Nie wiem po co wstawaliśmy tak wcześnie...
- I tak jest fajnie, daj spokój.
- Fajnie, fajnie... Miałem ochotę sobie pospać.

Krzyczały do siebie cztery osoby, przekonane, że są same na plaży i pewnie na całym świecie. Podniosłem się z piasku i rozprostowałem zastałe kości. Zamilkli na chwilę, widząc kogoś innego. Do tego szczęściarza, któremu dane było zobaczyć pokaz, na który oni się spóźnili.

Ruszyłem w stronę schodów. Minąłem ich tuż przy wejściu. Uśmiechnąłem się szeroko i szczerze. 

- Dzień dobry! - zagadnąłem wesoło.
- Dzień dobry. - mruknęli.
- Miłego dzionka. Wschodem się nie przejmujcie. Jutro powtórzą pokaz. Pojutrze zresztą też. Próbujcie do skutku. - powiedziałem i z satysfakcją zacząłem wdrapywać się na klif. 

Kiedy doszedłem na górę, Słońce stało już na tyle wysoko, żeby oświetlać zabudowania przede mną. Obejrzałem się za siebie. Morze szumiało już głośno, a piasek nagrzewał się i sechł błyskawicznie. Po mgle nie było śladu. Po ciszy i czerni też. Znów byłem elementem doklejonym do krajobrazu, a nie jego częścią. 

Zamknąłem oczy. Odwróciłem się i zrobiłem kilka kroków. Podniosłem powieki. Widok nie był tak przyjemny jak wcześniej. Zamiast plaży znów miasto.

Inspirowane Eldo - Plaża.

wtorek, 9 lutego 2016

Otwieram

Minutowa wskazówka wyjątkowo leniwie popychała do przodu tą godzinową. W końcu mniejsza z nich łaskawie doczołgała się do 9. Piotrek wyskoczył z pokoju jak sprinter z bloków startowych. Buty ubrał w kilkanaście sekund, ciuchy (te najzwyklejsze, "spacerowe") miał na sobie od 20. Ku zdziwieniu brata przez ostatnią godzinę siedział na brzegu łóżka i, zerkając na zmianę na zegarek i za okno, tupał nogami. W długich spodniach i szerokiej bluzie. "Starsi bracia są dziwaczni" pomyślał młody i zajął się swoimi pierdołami.

Upewniwszy się, że ma ze sobą naładowaną mp3 i klucze do mieszkania, Piotrek wściubił tylko głowę do pokoju rodziców, "Wychodzę, nie wiem o której wrócę" zakomunikował i wymieniwszy jeszcze porozumiewawcze spojrzenie z matką – zwiał, na wolność wyczekiwaną od ładnych kilku godzin. Po powrocie miał nadzieję zastać domowników twardo śpiących. Nie chciał żeby ktokolwiek mu przeszkadzał w twórczym procesie.

Kilkoma szybkimi susami zbiegł z klatki schodowej, przemknął przez podwórko jak cień, tak żeby nie pozostawić nikomu ze znajomych wątpliwości, że nie ma ochoty na rozmowę i w końcu wyszedł z bramy na ulicę. Nie planował konkretnej trasy spaceru, ale wiedział, że ma większą ochotę na towarzystwo bloków niż kamienic.

Skręcił w lewo. Mp3 grała tradycyjnie w losowym trybie. Piotrek czuł się trochę nieswojo, bo ruch na ulicach był dość spory mimo późnej godziny. Musiało minąć kilka minut zanim złapał rytm. Minął famułę, bliźniaczo podobną do tej, w której mieszkał i kolejną. Ślady dawnego miasta w mieście. 

Na drugą famułą rozpościerała się ogromna przestrzeń bez zabudowań. Piotrka zawsze fascynowało skąd taka wyrwa w środku szczelnie zabudowanego miasta. W końcu rozgryzł temat, odkrywając, że ceglany budynek na końcu imperium Poznańskiego był magazynem bawełny. Specjalnie stał w oddaleniu, żeby zminimalizować ryzyko rozprzestrzeniania się ewentualnego pożaru. Miasto smakuje lepiej, kiedy je rozumiesz.

Widok nad prawym barkiem zmienił się z centrum handlowego na Stary Cmentarz, a w zasadzie okalający go mur. Tu już było znacznie spokojniej, jakby zmarli odpędzali przechodniów i kierowców, domagając się spokoju na wieczór. Piotrek coraz bardziej odpływał i dawał ponosić się krokom i myślom. Pokręcił głową, widząc groteskowo pomalowaną na różowo fasadę kwiaciarni, wkomponowanej w ogrodzenie cmentarza. Ludzie są niewidomi, bez kitu.

Niekończący się mur, w końcu urwał się i znów zrobiło się jakby mniej spokojnie. Tuż za cmentarzem stała samotna kamienica, a za nią, kompletnie z niczego wyrastało chaotyczne blokowisko. Wieżowce stały, każdy w inną stronę, jak klocki porozrzucane przez dziecko – urbanistę. Właśnie w tym labiryncie Piotrek zamierzał znaleźć klucz do rozwikłania koncepcji "Otwieraj!". Odbił w prawo i zanurzył się w cieniu. Serce biło mu mocno od szybkiego marszu i poczucia bezradności wobec przytłaczającego ogromu blokowiska, kompletnie odmiennego od stosunkowo poukładanych kamienic Polesia. 

Z tego wszystkiego zapomniał przesłuchać bitu, jaki dostał od Mińskiego. Na szczęście "szufla" znów go nie zawiodła i poczęstowała słuchawki Piotrka podkładem – energetycznym i pozytywnym, ale z zębem. To znaczy, że kawałek ma być ostrzejszy, pewnie Michał chce pokazać pazur, a razem z pazurem wyprostowany środkowy palec dłoni. Samplowana pętla szybko wkręciła się w uszy Piotrka, zachęcając do składania próbnych wersów, które będzie mógł później wykorzystać przy pisaniu tekstu. 

Kluczył bez celu między blokami i co chwilę odtwarzał podkład od początku. W pewnym momencie, dźwięki powtarzające się niczym mantra wypełniły całkowicie jego umysł, zostawiając miejsce tylko i wyłącznie dla muzyki i myśli, które można przelać na takty głośno brzmiące ze słuchawek. Osiągał stan twórczej niezależności od całego świata, jakby cielesna powłoka znikała i całkowicie zmieniała się w niedotykalną, duchową istotę zdolną jedynie do kreowania. Spacerował kilkanaście centymetrów ponad chodnikiem.

Piotrek zagłębiał się w swoich myślach, tak jak to miał w zwyczaju podczas pisania. Rozpoczynał od hasła, myśli przewodniej, najczęściej składającej się z jednego słowa. Tym słowem, kluczem, otwierał drzwi do kolejnych korytarzy, które układały się w ciągi myśli, skojarzeń, wyobrażeń. Z całości powstawało pozornie niespójne dzieło, ponieważ pierwsze myśli najczęściej miały niewiele wspólnego z tymi końcowymi. Zawsze jednak łączył je jakiś, czasem ledwie dostrzegalny, wspólny mianownik. Detal, który sprawia, że z obserwacji ziarnka piasku, kończymy na tworzeniu gigantycznych, majestatycznych witraży.

Dzisiaj temat narzucił mu Miński. "Otwieraj!"... To brzmi jak polecenie, jak rozkaz. Nie ma w tym zawołaniu ani krzty politowania. Czemu taki ton? Żeby cię obudzić. Wywołać w tobie reakcję. Żebyś zauważył, że masz przed sobą mur, który zabarykadowałeś solidnymi, kutymi wrotami. Zamknąłeś się w twierdzy, której nie zamierzasz opuszczać. Jeśli rzeczywiście tego nie chcesz, to zostań tam, ale najpierw zastanów się czy w ogóle wiesz, że poza twoim bunkrem istnieje zewnętrzny świat. Jesteś świadomy swojego zamknięcia?

Dlatego krzyczę, OTWIERAJ! Hej! Dałeś się zapuszkować i nie ma znaczenia czy zrobiłeś to sam sobie czy ktoś ci w tym pomógł! Poza tymi ścianami, które oglądasz dzień w dzień istnieje coś więcej! Nie musisz tego szukać, jeśli nie chcesz. Miej jednak chociaż tyle odwagi i uświadom to sobie, sobie... 

Moment. A co, tak naprawdę, masz otworzyć? Drzwi od mieszkania? Brzmi to głupio, ale... też. Otwórz swój umysł, siebie, swoje życie na świat. Podnieś roletę i otwórz okno, wychyl się przez nie. Wciągnij nosem zimne powietrze. Popatrz na ludzi, popatrz na świat. Nie rozumiesz go? Dziecko też na początku nie rozumie niczego. Dlatego pyta. Zacznij pytać. Siebie, innych, nieważne. Pytaj – czemu tak, a tak się dzieje, czemu to co widzę z okna wygląda jak wygląda? Nic nie dzieje się bez przyczyny, a nie ma przyczyny, której nie da się wyjaśnić. Ćwicz umysł, wyobraźnię, a będziesz w stanie zrozumieć coraz więcej.

Brakuje ci pytań, albo pomysłu na nie? Może ktoś inny ci je podrzuci? Zacznij rozmawiać. Nie na facebook'u, o tym jak minął wczorajszy melanż, tylko w rzeczywistości. W cztery oczy. Poznawaj ludzi i ich reakcje, a nie tylko wirtualne awatary, które pozwalają grać inne role niż te właściwe. Czytaj literaturę. Znajdź twórców, którym zależy na czymś więcej niż tylko przykuciu twojej uwagi do ich dzieła. Czasem warto przecierpieć lekturę napisaną siermiężnym językiem, ale niosącą ze sobą wartości, odpowiedzi lub same tylko pytania. Motywującą do wytężania umysłu aż do granic.

Chcesz być na szczycie? Każdy z nas chce. Otwórz klapę w suficie i wyskocz przez nią! Brakuje ci sił? To potraktuj świat i to co ze sobą niesie jako trampolinę! Wzbijaj się do góry pomału, wtedy ćwicz też upadki. Nie stanie ci się krzywda, kiedy spadniesz z małej wysokości, a dzięki temu będziesz wiedział jak masz się zachować, kiedy wzbijesz się nieco wyżej, a coś pójdzie nie tak. Doświadczenie jest twoją bazą na całe życie, nikt ci go nigdy nie zabierze, a nie wiesz kiedy będzie mogło ci się przydać.

Obserwujesz teraz to wszystko wokół siebie, czego nie zauważałeś do tej pory. Za drzwiami czekają ludzie gotowi otworzyć się przed tobą, tak samo jak ty przed nimi. Zawierasz wspaniałe, magiczne wręcz, znajomości, chociaż z każdym na początku wymieniałeś te kretyńskie uwagi o ładnej pogodzie. Za oknami widzisz góry, lasy, jeziora, rzeki, morza, wschody i zachody słońca. Kiedyś bałeś się ich, natura cię przerażała, dzisiaj czujesz coraz mniej lęku, a coraz więcej szacunku. Rozumiesz skąd te cuda wzięły się na świecie, jak funkcjonują. Ciemny las okazuje się całkiem jasny, kiedy przyzwyczaisz oczy do mroku.

Cegiełka po cegiełce rozbierasz mur wokół siebie. Przestajesz obawiać się najazdu wrogów, bo okazuje się, że wrogów zwyczajnie nie ma. Uświadamiasz siebie, samodoskonalisz się. Im lepiej znasz swoje "ja", tym łatwiej jest ci dogadać się z otoczeniem. Sam zaczynasz łupać w drzwi innych i drzeć się "otwieraj!". Bawisz się życiem. Jesteś spełniony.

Z szerokim uśmiechem na twarzy Piotrek wyszedł z Kozin na Drewnowską i zaczął pomału kierować się ku domowi. Już wiedział co i w jaki sposób będzie chciał napisać. Mówi się, że artysta musi czekać na wenę, wtedy dopiero może zacząć tworzyć. To nieprawda. To wena czeka na artystę, będąc przy nim cały czas. Umiejętnością jest zaprosić ją do wspólnej zabawy, wtedy kiedy ona nie jest do tej zabawy skora. Najlepiej smakują kobiety, które najtrudniej zdobyć.

W końcu Piotrek zlitował się nad powtarzanym w kółko bitem i dał popłynąć innej muzyce. Wyluzowany, pełen zapału i energii do pracy nad swoim nowym dziełem mógł wrócić do domu i przelać ten cały strumień na papier. Właśnie po to chodził na spacery. Jeszcze nigdy go nie zawiodły.

Źródło: www.turystyczna.lodz.pl